Federacja Starej Huty
- 
Facet padł na podłogę ze “sprzętem” w ręce, wydając głuchy odgłos upadku bezwładnego ciała. Nie minęła chwila, a stałeś pośród trzech ciał, przy towarzystwie jedynie suchych trzasków, jakie wydawały z siebie SWD. Strzały sypały się gęsto, jak na snajperski pojedynek. 
- 
Upewniając się, że cała trójka jest nieprzytomna, dalej poruszając się z uwagą na to, by pozostawać jak najciszej, powrócił do swoich towarzyszy, wręczając im zabrane po drodze giwery kiboli. 
 — W tym roku macie Gwiazdkę wcześniej. — Rzucił, podając im karabiny. — Odbijamy Achaja i wracamy na naszą trasę.// Idzie coś podejrzanie sprawnie… Kim jesteś i co zrobiłeś z Dante? 
- 
//Nie znam się, nie udzielam się, zarobiony jestem! 
- 
Towarzysze z ochotą przyjęli broń, ciesząc się z prochowców po przedwojennej armii. 
 - Pewnie będzie po przeciwnej stronie. To był młot budowlany, c’nie? - Jako pierwszy wyrwał się Hip, jak to miał w zwyczaju - Trzeba iść otarcie, drzeć ryja i z bani. C’nie? Chłopaki? Chłopaki…? C’nie…? Chłoooopaaaaakiiiiii…? - Na koniec zaczął przeciągać sylaby, jakby faktycznie się czegoś bał, mimo iż minutę wcześniej był gotów iść na śmierć.
- 
— Hip? — Marley spojrzał na niego z niepokojem. On swoje przeżył w życiu i znał siebie. Chłopak był młody, nie mógł przewidzieć co odwali. — Wszystko w porządku, młody? 
- 
- A co ma być? Dobrze jest. Wspaniale. Robimy, co mamy robić, i się wracamy - Z każdą chwilą mówił coraz szybciej, strzelając oczami na prawo i lewo. 
- 
— Młody. — Marley położył rękę na jego ramieniu. Teraz nie miał czasu na dziarskie żarciki ani pranie kiboli po łbach. W tym momencie najbardziej bał się tego, że jego przeczucia się sprawdzą i Hip dostanie ataku paniki. — Powoli. Nie trać głowy. Oddychaj. 
- 
- No przecież oddycham! Jak mutak na bagnach! - Wciąż mówił zbyt szybko, jednak oczy już przestały szaleć, a palce wygrywać marsza na udach. 
- 
— Widzę. Spokojnie. — Nie puszczał jego ramienia, dopóki nie miał pewności, że chłopak się opanował. — Jest w porządku? 
- 
- Tsa, bardzo. Możemy już go stąd zabrać i iść dalej? - Skrzywił się przy tym, rzucając okiem na mieszkanie, w którym przed chwilą trójka dresiarzy robiła remont. 
- 
— Ta. Możemy. — Odpowiedział lakonicznie, odsuwając się chłopaka, jednak nie spuszczał z niego oka. — Załatwmy to szybko i ruszajmy dalej, ferajna. Tylko oczy dookoła głowy, nie wiem czy to byli wszyscy. To mówiąc, wkroczył ponownie do mieszkania z pozostała dwójką, trzymając w dłoniach zdobyczną pukawkę, której przy okazji się przyjrzał. 
- 
Jak już widziałeś wcześniej, broń była naprawiana niezliczoną ilość razy chałupniczymi metodami. Będzie dobrze, jak nie wybuchnie przy strzelaniu. 
 W mieszkaniu wciąż leżały ciała, tak jak jest zostawiłeś, i zapanowała nieprzyjemna cisza.
- 
Powoli zapuścił się głębiej, ostrożnie krocząc przed siebie, zaglądając w każdy zakamarek z którego mogłaby wystawać lufa gotowa do posłania mu kulki. 
- 
Mieszkanie było puste, tylko ta trójka urządzała w nim demolkę jeszcze chwilę wcześniej. Prędzej można się spodziewać zabłąkanej kuli wpadającej przez okno, niż nagłego zmaterializowania się częstego kibola. 
- 
Upewniwszy się, że nikogo nie ma w środku i zaraz nie dostaną kulki od jakiegoś meblowego ninja, Mar zdecydował się odnaleźć Achaja w inny sposób. 
 — Achaj? — Zawołał, choć w rzeczywistości był to ton bliższy zwykłej rozmowie.
- 
- Nie, nie widzę! - Odkrzyknął Ci Hip z klatki, sądząc że to do niego mówiłeś. Poza tym, ciszę mąciły tylko odgłosy walk w innych częściach bloku. 
- 
— To znaczy, że przydałaby Ci się wizyta u okulisty. — Odmruknął pod nosem, rechocząc cicho z własnego żartu. — Dobra Achaj, nie wiem czy żyjesz, a jak żyjesz to gdzie grzejesz dupę, ale jakby co, to dresiarze leżą związani w kącie, podziękować możesz później. My się zabieramy. — Rzucił w próżnię, po czym wyszedł z mieszkania. Powrócił od razu do towarzyszy. 
 — A teraz ciurkiem wracamy na nasze tory, panowie. — I na potwierdzenie swych słów, zaczął schodzić jako pierwszy w dół, trzymając pistolet w gotowości i uważając na zastawione przez samego siebie pułapki.
- 
Momentalnie wróciliście na swoje pozycje wyjściowe, skąd dobiegły was już odgłosy walki toczące się z przodu. Pozostałe oddziały musiały was już sporo wyprzedzić i nawiązać kontakt z wrogiem. 
- 
— Idziemy, idziemy! — Machnął ręką przed siebie, po czym chwycił w nią hokej, by po wystrzale od razu przejść do walki wręcz. Zdobyczną broń przewiesił przez plecy. — Oczy dookoła głowy i nie patyczkować się! Po tych słowach sam ruszył do przodu, poruszając się tempem pomiędzy spacerem a marszem. Na tyle szybko, by żwawo posuwać się do przodu, ale na tyle wolno by uważać na otoczenie i nie wpakować się w pewną śmierć. 
- 
Niepokojeni dotarliście do końca budynku. Najwyraźniej kibole zostawili to miejsce puste, by skupić się na innych kierunkach ataku. Stałeś obok drzwi do piwnicy i bardziej poczułeś wstrząs, niż usłyszałeś huk, ale pod ziemią wybuchło kilka ładunków. 
 - To chyba specjalsi ruszyli do akcji - Mruknął Hip.
 


