Federacja Starej Huty
- 
— Hip? — Marley spojrzał na niego z niepokojem. On swoje przeżył w życiu i znał siebie. Chłopak był młody, nie mógł przewidzieć co odwali. — Wszystko w porządku, młody? 
- 
- A co ma być? Dobrze jest. Wspaniale. Robimy, co mamy robić, i się wracamy - Z każdą chwilą mówił coraz szybciej, strzelając oczami na prawo i lewo. 
- 
— Młody. — Marley położył rękę na jego ramieniu. Teraz nie miał czasu na dziarskie żarciki ani pranie kiboli po łbach. W tym momencie najbardziej bał się tego, że jego przeczucia się sprawdzą i Hip dostanie ataku paniki. — Powoli. Nie trać głowy. Oddychaj. 
- 
- No przecież oddycham! Jak mutak na bagnach! - Wciąż mówił zbyt szybko, jednak oczy już przestały szaleć, a palce wygrywać marsza na udach. 
- 
— Widzę. Spokojnie. — Nie puszczał jego ramienia, dopóki nie miał pewności, że chłopak się opanował. — Jest w porządku? 
- 
- Tsa, bardzo. Możemy już go stąd zabrać i iść dalej? - Skrzywił się przy tym, rzucając okiem na mieszkanie, w którym przed chwilą trójka dresiarzy robiła remont. 
- 
— Ta. Możemy. — Odpowiedział lakonicznie, odsuwając się chłopaka, jednak nie spuszczał z niego oka. — Załatwmy to szybko i ruszajmy dalej, ferajna. Tylko oczy dookoła głowy, nie wiem czy to byli wszyscy. To mówiąc, wkroczył ponownie do mieszkania z pozostała dwójką, trzymając w dłoniach zdobyczną pukawkę, której przy okazji się przyjrzał. 
- 
Jak już widziałeś wcześniej, broń była naprawiana niezliczoną ilość razy chałupniczymi metodami. Będzie dobrze, jak nie wybuchnie przy strzelaniu. 
 W mieszkaniu wciąż leżały ciała, tak jak jest zostawiłeś, i zapanowała nieprzyjemna cisza.
- 
Powoli zapuścił się głębiej, ostrożnie krocząc przed siebie, zaglądając w każdy zakamarek z którego mogłaby wystawać lufa gotowa do posłania mu kulki. 
- 
Mieszkanie było puste, tylko ta trójka urządzała w nim demolkę jeszcze chwilę wcześniej. Prędzej można się spodziewać zabłąkanej kuli wpadającej przez okno, niż nagłego zmaterializowania się częstego kibola. 
- 
Upewniwszy się, że nikogo nie ma w środku i zaraz nie dostaną kulki od jakiegoś meblowego ninja, Mar zdecydował się odnaleźć Achaja w inny sposób. 
 — Achaj? — Zawołał, choć w rzeczywistości był to ton bliższy zwykłej rozmowie.
- 
- Nie, nie widzę! - Odkrzyknął Ci Hip z klatki, sądząc że to do niego mówiłeś. Poza tym, ciszę mąciły tylko odgłosy walk w innych częściach bloku. 
- 
— To znaczy, że przydałaby Ci się wizyta u okulisty. — Odmruknął pod nosem, rechocząc cicho z własnego żartu. — Dobra Achaj, nie wiem czy żyjesz, a jak żyjesz to gdzie grzejesz dupę, ale jakby co, to dresiarze leżą związani w kącie, podziękować możesz później. My się zabieramy. — Rzucił w próżnię, po czym wyszedł z mieszkania. Powrócił od razu do towarzyszy. 
 — A teraz ciurkiem wracamy na nasze tory, panowie. — I na potwierdzenie swych słów, zaczął schodzić jako pierwszy w dół, trzymając pistolet w gotowości i uważając na zastawione przez samego siebie pułapki.
- 
Momentalnie wróciliście na swoje pozycje wyjściowe, skąd dobiegły was już odgłosy walki toczące się z przodu. Pozostałe oddziały musiały was już sporo wyprzedzić i nawiązać kontakt z wrogiem. 
- 
— Idziemy, idziemy! — Machnął ręką przed siebie, po czym chwycił w nią hokej, by po wystrzale od razu przejść do walki wręcz. Zdobyczną broń przewiesił przez plecy. — Oczy dookoła głowy i nie patyczkować się! Po tych słowach sam ruszył do przodu, poruszając się tempem pomiędzy spacerem a marszem. Na tyle szybko, by żwawo posuwać się do przodu, ale na tyle wolno by uważać na otoczenie i nie wpakować się w pewną śmierć. 
- 
Niepokojeni dotarliście do końca budynku. Najwyraźniej kibole zostawili to miejsce puste, by skupić się na innych kierunkach ataku. Stałeś obok drzwi do piwnicy i bardziej poczułeś wstrząs, niż usłyszałeś huk, ale pod ziemią wybuchło kilka ładunków. 
 - To chyba specjalsi ruszyli do akcji - Mruknął Hip.
- 
— To znaczy coś dobrego dla nas czy niekoniecznie? — Zapytał, uchylając drzwi do piwnicy. 
- 
- A bo ja wiem? - Wzruszył ramionami - Na pewno znają się na rzeczy, inaczej by się tak nie nazywali. Chyba już wykonaliśmy swój rozkaz, c’nie? Co teraz? 
- 
— Dupy sobie urwać nie dam, ale wedle rozkazu mamy tutaj zostać i czekać na uzupełnienia. — Potarł czoło, w zamyśleniu lekko postukując hokejem. — Przecież! — Pstryknął palcami wolnej dłoni. — Specjalsi przebijają się do kolejnego bloku, szlag by tą moją sklerozę. W każdym razie panowie, możemy się tutaj rozgościć dopóki nie dostaniemy posiłków. 
- 
Zanim faktycznie zdążyliście chociażby usiąść, z piwnicy wyszedł specjals obwinięty bandażami jak mumia i rzucił tylko krótko. 
 - Idziemy do następnego budynku, wy przeszukajcie pomieszczenia w piwnicy, wykopaliśmy kilka nowych. Całą resztę wysyłajcie do nas.
 Po czym zszedł na dół i poszedł wgłąb, nie mając zamiaru być waszym przewodnikiem.
 


