Federacja Starej Huty
-
Marley poczuł jak w jego gardle rośnie kula lodu. Te zwierzęta, te potwory, te… Znowu w jego oczy uderzyła potrzeba płaczu, nie tylko nad losem tych biednych ludzi, ale też z żalu do samego siebie, że kiedyś trzymał z tymi ludźmi. Ale i tym razem musiał wytrzymać. Nie przy Hipie, ktoś musiał ich jeszcze wyprowadzić z tej przeklętej piwnicy i tym ktoś był chyba on… Musiał wytrzymać, nie miał wyboru.
— Wiking. Zostań z chłopakiem. Zostańcie tutaj. — Polecił grobowym, ale nieznoszącym sprzeciwu głosem, jednocześnie wyciągając dłoń po latarkę. — Ja pójdę do końca i wrócę do was.
-
Twoi towarzysze zostali, a ty wszedłeś do ostatniego z pomieszczeń. W drzwiach uderzył cię jeszcze mocniej zapach rdzy. W środku znajdowała się cała masa trupów, ułożone warstwowo, część jeszcze ciepła. Byli tam wszyscy, kobiety, dzieci, starcy, kaleki, mężczyźni w wieku poborowym. Ciała nosiły różne ślady, od poderżnięc gardła, przez pobicie na śmierć, na rozstrzelaniu kończąc. W jednym miejscu leżało kilka niemowlaków, ich głowy roztrzaskali o ściany.
-
Teraz już nie potrafił. Są rzeczy, których człowiek po prostu nie mógł zdzierżyć. Widok, który tutaj zastał, był jedną z takich rzeczy. Łzy nabiegły do jego oczu i zaczęły ściekać po policzkach. Chciałby nie rozumieć tego wszystkiego, ale bał się tego, że rozumie. Ci ludzie zostali zabici, bo byli z innego obozu. Bo dresiarzom się nudziło. Bo tak.
Chciał zawrócić, dołączyć do Wikinga i Hipa, odesłać młodego za front, postawić mu ciepłą herbatę i przy kubku naparu zapomnieć o wszystkim, co tutaj zobaczył. Nie mógł, bo nie skończył jeszcze tutaj.
Nie łkał, z jego ust nie wydobywał się żaden odgłos, poza cichym, płytkim oddechem. Tylko łzy, spływające coraz gęściej w dół jego twarzy, zmywając brud na swojej drodze, zdradzały jego płacz.
Zaczął chodzić po pomieszczeniu i kłaść swoją dłoń na każdym ciele po kolei, poza tymi, które nie miały nawet najmniejszej szansy na przeżycie ran, które nosiły. Musiał sprawdzić. Nie darowałby sobie, gdyby ktoś przeżył tą kaźń, choćby przez zwykłe przeoczenie dresiarzy, a on pozostawił by ich na śmierć. Prosił w duszy o to, by odnaleźć choćby jednego żywego w stosie martwych. Jednocześnie nie chciał patrzeć na pełen obraz zbrodni - chciał zamknąć oczy, tylko ręką wyczuwać puls, ale nie mógł sobie na to pozwolić. Musiał widzieć czy wśród ciał nie było tego młodej kobiety z charakterystyczną blizną na twarzy.
//Przyjemnie mi się ostatnio gra. Chyba będę myślał o drugiej postaci. //
-
W tej wielkiej mogile nie było nikogo żywego, ciała Owcy także nie znalazłeś. Z trudem przedzierałeś się przez trupy, mimo iż miękkie i bezwładne, to jednak nie było to chodzenie po piasku. Przypominało raczej żwir, co chwilę traciłeś równowagę i brodziłeś we krwi po kostki. A że po śmierci puszczają także i zwieracze, to na podłodze zrobiło się wyjątkowo nieprzyjemne bajoro. Wizja gangreny i tężca na chwilę maskowały prawdopodobne obrazy minionych zdarzeń w tym miejscu. Z pewnego rodzaju otępienia wyrwał cię dopiero huk. W dalszej części magazynu kilka osób zostało powieszonych pod samym sufitem, a jedna z lin pękła. Chociaż po dłuższym zastanowieniu nie był to huk, a obrzydliwe mlaśnięcie czegoś miękkiego i mokrego o drugą podobną powierzchnię - innego trupa.
-
Starając się nie myśleć o tym, w czym brodzi, wmawiając sobie, że swąd to tylko uczucie, które można zignorować, powstrzymując pojawiający się co chwilę odruch wymiotny, przewlókł się w dalszą część magazynu. Tam też musiał sprawdzić - musiał być pewien.
-
Odnalazłeś jedynie trupy, kibole skrupulatnie wykonali swoją robotę. Na tym końcu pomieszczenia dotarłeś do kolejnych drzwi, już ostatnich przed korytarzem, który miał być wykopany do ostatniego bloku przed ziemiami zajmowanymi przez dresiarzy.
-
Nie był pewien tego czy chciał wchodzić do tego pomieszczenia. Najzwyczajniej w świecie bał się tego, co tam zobaczy. Czuł jak drży. ale musiał przezwyciężyć swój strach, jeżeli miał szansę na wyciągnięcie z tej kaźni choć jednego, żywego człowieka. Zaciśniętą pięścią naparł na ostatnie drzwi, by je otworzyć.
-
Drzwi ustąpiły razem z futryną, a ty znalazłeś się w korytarzu, który był dość szeroki, jak na obecne standardy kopania. Jednak cały ten Goya i jego “Okropieństwa wojny” na nic ci się zdały, bo ledwo po kilku metrach trafiłeś na zawał. Najwyraźniej karki wysadziły za sobą tunel podczas ucieczki, i to pokaźnym ładunkiem.
-
W głębi duszy odetchnął. Tutaj był koniec tych okropieństw. Od niechcenia podszedł tylko i odgarnął dłonią kilka kupek gruzu z zawału, chcąc tylko przekonać się jak głęboko sięga.
-
Odcięty musiał zostać dość duży kawałek sztolni, bo zauważyłeś kilka kawałków asfaltu z ulicy ponad przejściem. Bez specjalistycznego sprzętu, doświadczonych ludzi i wielu dni ciężkiej pracy, odzyskanie ciągłości komunikacji może być już niemożliwe.
-
Uderzył pięścią w piach. Cholerni dresiarze… Mordercy i tchórze, jak często te słowa idą w parze… Marley czuł się bez sił. Nie tylko nie mógł cofnąć czasu i powstrzymać kaźni, która się tutaj wydarzyła, ale nawet nie mógł stanąć twarzą w twarz z tymi, którzy jej dokonali.
Obrócił się, spoglądając w stronę, z której przybył.
To miejsce już zawsze będzie śmierdzieć krwią i śmiercią.
Nic go już tutaj nie trzymało. Poszedł z powrotem do Wikinga i Hipa, po drodze ocierając łzy i starając się powstrzymać kolejne. Jedynym, co go w tym wszystkim pocieszało, był fakt tego, że wśród ciał nie było ani Owcy, ani żadnej innej znajomej twarzy.
-
Wiking tylko spojrzał na ciebie, i nie mówiąc żadnego słowa, złapał pod ramię Hipa, ciągnąć go za sobą na górę. Nie zrobił tego jak wkurzona ojciec, raczej jak kompan udzielający pomocy rannemu, co mogło być zaskakujące z uwagi na waszą powierzchowną znajomość. Chłopak za to wydawał się być otępiały, dał się zaprowadzić bez słów sprzeciwu, nawet bez jakiejkolwiek reakcji, machinalnie stawiał nogę za nogą, jedynie zmysł równowagi instynktownie utrzymywał go w ryzach.
-
Ten post został usunięty!
-
Ten post został usunięty!
-
— Tutaj… To chyba na tyle. — Stwierdził, rozglądając się po klatce, ale umyślnie nie zbliżając się do zejścia na dół. — Teraz czekamy na kolejnych.
-
Długo musieliście czekać, zanim nadszedł oddział młodzików Federacji.
- A wy co tu robicie? - Odezwał się chłopa czek niewiele starszy od Owcy, najwyraźniej dowódca - Wszystkie siły na front! Nasi się wykrwawiają! -
Zanim zareagował na rozkaz, Marley poszedł do dowódcy i powiedział półszeptem, by Hip nie usłyszał.
— Musimy odesłać jednego z naszych na tyły. Macie kogoś, z kim mógłbym go posłać? -
- Może pójść z rannymi, jak zluzujemy główne siły - Powiedział twardo. Dla niego nie była to kolejna strzelanina, lecz walka o życie własnej rodziny.
-
— Czaję, czajnik. — Odparł zdawkowo, odsuwając się z powrotem do swoich towarzyszy, wiedział jednak, że Hipa będzie trzymał cały czas z tyłu.
— Słyszeliście kierownika. — Oznajmił Wikingowi i chłopakowi, obracając hokej w dłoniach. — Biegniemy na front, ja idę przodem, Wiking w środku, Hip - będziesz ubezpieczał nasze tyły.
-
Skinęli głowami i ruszyliście wszyscy dalej przez zrujnowany blok. Dotarliście już późno, na pierwszym piętrze w ostatniej klatce, obozem rozłożyły się siły Federacji. Jeden z mężczyzn, wyglądający na dowódcę frontu, wydawał rozkazy, dopóki nie przerwał mu krzyk kogoś z budynku naprzeciwko, wciąż zajmowanego przez Ligę.
- Wróblewski! E, Jan Wróblewski! To ty?!
- Kapitan Wróblewski, niemyty skurwysynu… - Mruknął pod nosem mężczyzna ale podszedł do okna - Czego chcesz, Pele?!
- Wracajcie już do siebie! Możecie sobie zatrzymać ten blok, jak wam tak zależy, ale to, co już zajęliśmy, jest nasze! Słyszysz?! Zabierajcie dupy w troki, bo przypierdolimy wam z RPGrury!
- Gówno macie, a nie granatnik… - Sapnął wściekły żołnierz - Tunel oczyszczony? Zajdziemy te ortalionowe gnidy od dupy strony!