Federacja Starej Huty
-
— Nie jestem z Ligi! Nie jestem z Ligi, do cholery! — Prawie wrzasnął, ożywiając się na nowo gdy jego myśli zboczyły z parszywego tematu. — Z Galery tutaj przyszedłem, z Owcą! Jestem z Galery, Stalkerem! Mar!
-
- A ten pasiasty kutas znał cię tylko z widzenia? Jak chcesz żyć, to mnie przekonaj, że Twoje życie odmieniło się na tyle, by splunąć na zielono-czarny szalik bez zawahania - Sytuacja zaczynała się robić nerwowa. Nikt kompletnie nie zwracał uwagi na waszą dwójkę, a Kicińska miała taką minę, że nawet drobny grymas twojej twarzy lub spięcie mięśni mogły poskutkować pociągnięciem za spust.
-
— Podaj mi go, to zrobię to. Z przyjemnością, kurwa! Myślisz, że na czym spędziłem ostatnie kilkanaście lat mojego życia?! Próbowałem zrobić coś dobrego na tym zadupiu! Myślisz, że dlaczego w ogóle dołączyłem do tej wojny? Przeciwko kibolom?! Bo chciałem zrobić coś dobrego, do cholery! Bo nie jestem pierdolonym kibolem!
-
Dłuższą chwilę patrzyła na ciebie w ciszy, oceniając sytuację. W końcu schowała broń i odeszła w swoją stronę, rzucając tylko.
- Lepiej nikomu się nie chwal, coś za jeden - A gdy spojrzała na kilku specjalsów, którzy wyglądali jeszcze gorzej, niż przed wyruszeniem w piwnice, to krzyknęła - Kto mi tak chłopców zmasakrował?!
Znów zostałeś sam, pomimo tonięcia w tłumie ludzi. Znowu nikt nie był zainteresowany, kim jesteś ani co tu robisz. Mimo mocno rodzinnych więzi Federacji, nie czułeś nic, co by cię tu dłużej trzymało. -
Mimo wszystkiego, teraz Marley najbardziej w świecie potrzebował po prostu chwili oddechu, dojścia do siebie po tym… wszystkim. Kicińska może odeszła, ale zostało w nim to, co powiedział i czego powiedzenia był blisko. Oparł się słabo o najbliższą ścianę i powoli usiadł przy niej, głęboko oddychając. Twarz ukrył w dłoniach, czując jak waga wszystkiego znów miażdży jego pierś, pozbawia go oddechu. To co widział na stadionie… To było dawno temu. To wszystko było tak dawno temu. Nie chciał o tym myśleć. Miarowo oddychał, starając się nie wpaść znów w panikę.
-
Okolica zaczęła się budzić do życia. Tym razem, narastająca jasność faktycznie zwiastowała nastanie świtu. Zmiana wart oraz pierwsze rozkazy dla zluzowanych oddziałów znowu wypełniły okolicę hukiem.
- Nieźle się spisałeś. Chorąży Kicińska także mocno cię chwali - Nad tobą stanął ten sam facet, od którego cała ta wątpliwa moralnie przygoda się zaczęła - Zwalniamy najemników. Zgłoś się do piwnicy, którą tu weszliśmy, a otrzymasz zapłatę. Mówiłem, że Federacja spłaca swoje długi. Tylko w miarę możliwości, weź sprzęt, kulek nam brakuje, a musimy mieć też coś w zapasie. I tak idąc do Galery będziesz musiał przejść przez tereny Kupców. Poza tym… Za taką pomoc masz coś ekstra. U Kupców jest taki jeden bar, Złota Mila, idź tam i powiedz, że przysyła cię Żółtek. Dostaniesz wtedy wszystko, co będziesz chciał. Nocleg, kolację, drinki… Tylko staraj się za bardzo nie szaleć, będę ręczył za ciebie nazwiskiem. -
— Dzięki. Doceniam to. — Odpowiedział, powoli przetrawiając słowa posłańca. Wstał na obie nogi. — A słuchaj… Pamiętasz tą dziewczynę, z którą tu przyszedłem? Owcę? Widziałeś ją gdzieś tutaj?
-
- Ta mała, pyskata? Pewnie, ciężko jej nie zauważyć - Przewrócił oczami - Jest w szpitalu, też niedaleko wyjścia. Znajdziesz bez problemu.
-
Kamień, jaki zaciążył mu na sercu jakiś czas temu, częściowo opadł. Tylko częściowo, bo wiadomość o tym, że Owca jest w szpitalu nie napawała go optymizmem, ale nie mogło być źle, skoro wciąż określano ją pyskatą.
— Jeszcze raz dzięki. — Skinął mężczyźnie głową i udał się do wspomnianego miejsca.
-
Faktycznie łatwo było znaleźć rzeczone miejsce. Chociaż w starych standardach nie byłaby to nawet klinika, ot klitka z ośmioma łóżkami, to jednak ta charakterystyczna specyfika pozostała. Włącznie ze smrodem środków do odkarzania.
Owca leżała na jednym z łóżek, pielęgniarka obok wypisywała jej kartę pacjenta.
- Mar…? Mar, to ty? Gdzie byłeś, Mar…? - Jej oddech był przyspieszony, oczy praktycznie zamknięte, a mamrotała tak, że ledwo dało się to rozumieć - Gdzie ty byłeś? Zaatakowaliśmy górą… Faktycznie mieli RPGrurę… Przywalili w nas, Mar… To była rzeźnia. Tylu zabili… A gdzie ty byłeś, Mar…? Potrzebowaliśmy cię… Gdzie byłeś…?
- Dość, starczy! Ma gorączkę, majaczy! - Ofuknęła was oboje piguła - Jutro już zadziałają leki, na razie koniec odwiedzin! -
— …Trzymaj się, Owca. — Mar westchnął ciężko odchodząc od jej łóżka.
Jednak jej stan był o wiele gorszy, niż wcześniej sobie wyobrażał. Ale… powinna wyjść z tego, nie? Na pewno wylizywała się już z gorszych rzeczy.
O czym on myślał, mówiąc jej o tej całej wojnie…Z niewesołymi myślami na karku poszedł do piwnicy, w której miała czekać na niego zapłata.
-
Jako że późno przybyłeś po zapłatę, to i sprzęt był już przetrzebiony, chociaż i tak było tak chyba wszystko, co się dało wymyślić. Część zdobycznego sprzętu zwyczajnie wysypano na podłogę, inny leżał w skrzynkach. Broń, stalkerski oporządzenie, maski przeciwgazowe, części pancerzy, leki, konserwy, a nawet książki czy zegarki.
-
Przydałaby się mu nowa maska przeciwgazowa, porządniejsza od samoróbki z której korzystał dotychczas. Właściwie to wziął dwie. Po tym rozejrzał się za czymś, co mogłoby mu zastąpić wysłużonego obrzyna. Był dobry, ale nie pogardziłby czymś bardziej poręcznym, a przede wszystkim szybszym gdy chodzi o oddawanie strzałów.
-
Chociaż maski się znalazły, to broni było jak na lekarstwo, w większości muszkiety lokalnej produkcji. Stalkerzy specjalnie nie narzekali na broń, jednak nie umywała się ona do przedwojennej produkcji.
-
A czy były tutaj jakieś lekarstwa, najlepiej wzmacniające organizm? W najgorszym wypadku konserwa z rosołem?
-
Znalazłeś kilka opakowań przeterminowanych suplementów diety i paczkę zupki błyskawicznej o smaku rosołu.
-
Wziął opakowanie suplementów i paczkę zupki. Później zostawi to pielęgniarkom w szpitalu… Zaczął chodzić po piwnicach, pozornie bez większego celu, w rzeczywistości jednak jeszcze nie chciał stąd odchodzić. Mimowolnie szukał wzrokiem wśród ludzi swoich wcześniejszych towarzyszy, Wikinga i Hipa.
-
Starego stalkera nie dało się wypatrzeć, za to zauważyłeś Hipa, który kręcił się po okolicy z technikami różnej maści. Pomagał łatać dziury, nosił skrzynie i sprzątał co tylko się dało.
-
— Młody! — Zawołał, machając ręką i podszedł do niego. — Jak się trzymasz?
-
- Jakoś daję radę - Skrzywił się - Robię, co mogę, żeby pomóc. W końcu ja tu muszę zostać.