Federacja Starej Huty
-
Stając już za wyjściem kolejnego pomieszczenia długich korytarzy Federacji, stanąłeś jedynie przed kolejnym korytarzem ciągnącym się w nieskończoność do mroku podziemi.
-
Ruszył nim w przód. Każdy korytarz dokądś prowadzi.
-
Nie musiałeś długo szukać, skąpe podziemia Federacji wymagały maksymalnego zagospodarowania przestrzeni. Szybko stanąłeś przed drzwiami jakiegoś magazynu, a sądząc po ilości żołnierzy i ciężaru skrzyń, było to jakieś wyposażenie bojowe.
-
Tutaj przynajmniej mógł zasięgnąć języka o tym, gdzie można wrzucić coś na ząb, bo czuł się jakby jego żołądek był coraz to bardziej gotowy do rozpoczęcia konsumpcji samego siebie. Podszedł do jakiegoś żołnierza, który wydawał się być mniej zajęty by dopytać o jakąś stołówkę.
-
Wskazał ci o przybliżoną drogę, by jakoś odnaleźć się w tym labiryncie sztolni i trafić do kantyny dla żołnierzy. Na miejscu były raptem dwie osoby przy posiłku i kucharz za ladą.
-
Podszedł do kucharza, coraz bardziej czując, że od jego ostatniego posiłku minęło zdecydowanie zbyt dużo czasu.
— Co macie na ruszcie? -
- Kotlet z psa i potrawkę ze szczurów. Jest jeszcze gulasz z kota z wczoraj - Sennie wymamrotał mężczyzna.
- A ja ci mówię, że to był Dawid! - Usłyszałeś podniesiony głos z jedynego zajętego tu stolika.
- Taaaaaa, jasne… Za to ja jutro przelecę żonę komendanta Granatowych. -
— Potrawka z szczurów brzmi dobrze. — Odparł Marley, wzruszając ramionami. Zawsze, gdy miał możliwość wyboru, brał potrawy z jak najmniejszą domieszką najlepszych czworonożnych przyjaciół człowieka.
-
Przed tobą pojawił się talerz dość solidnej porcji, jak na lokalne standardy, za to nie grzeszący wysoką temperaturą.
- Kiedy ci mówię, że to był on! - Jeden mężczyzna uderzył w stół tak mocno pięścią, że aż poszło echo - Szuka ostatnich łajdaków! A zostało ich już tylko kilku!
- O rany, daj już spokój… To tylko kolejna legenda, nic więcej - Jego rozmówca był już wyraźnie zmęczony całym tym wywodem. -
Choć nie starał się podsłuchać tamtej dwójki, to mimowolnie dotarły do niego niektóre słowa ich rozmowy - dotarły i zainteresowały go. Wziął więc swój talerz i podszedł do nich.
— O jakiej legendzie mówicie, panowie? — Zapytał. — Można się dosiąść?
-
- No nie, następny… - Mężczyzna jęknął, jakby dostał właśnie mandat za śmiecenie. Za to drugi mężczyzna był ewidentnie zadowolony, że wreszcie ktoś go wysłucha.
- Jak to “o jakiej”?! O Dawidzie! Widziałem go! Dokładnie tak samo, jak teraz widzę ciebie! On tam jest! Chodzi, szuka! I znajdzie to, czego szuka, zaręczam Ci! Dawid dopnie swego! -
— Dobra, ale po kolei i od początku. — Odparł Mar, siadając przy stoliku. — Jaki Dawid i czego szuka, bo chyba nie kumam czaczy.
-
- Zaraz po upadku bomb, masa ludzi schroniła się w kościele. Wiesz, tym obok cmentarza. Jakoś się tam trzymali, w okolicznych domkach próbowali coś tam uprawiać, handlowali z Kupcami. Generalnie pokojowy naród, ludzie bardzo mocno wierzący. I jacyś bandyci to wykorzystali. Zadekiwali się niedaleko, na tych samych domkach, i co chwilę ich atakowali. Kradli co się dało, resztę niszczyli, a kobiety gwałcili. Opór ze strony kościelnych był słaby, o ile nie żaden. Więc w pewnym momencie bandyci przesadzili. Jak tylko do Kupców ruszyła kolejna karawana, to Ci wpadli i zabili wszystkich. Kobiety, dzieci, starców, chorych… Nie został nikt. Cała frakcja momentalnie zniknęła. Gdy karawana wróciła i zobaczyła resztki swojego domu, to rzucili to wszystko w cholerę i odeszli do innych. Poza jednym gościem. Ten zwariował. Kazał mówić na siebie Dawid, bo przyniesie ze sobą zemstę, ukarze Goliata. Mówi się, że kilka dni później bandyci pokłócili się o łupy i pozabijali nawzajem, a reszta odeszła szukać nowych ofiar. Ale to Dawid ich wyrżął. A resztę zaczął ścigać. Mijają już lata, na przestrzeni całego miasta znajdowano trupy ewidentnie wskazujące na egzekucję, i zawsze były to typy spod ciemnej gwiazdy. Dawid wciąż szuka. Podobno zostało już tylko pięciu.
-
Historia zdecydowanie ciekawa i jak w każdej legendzie, mogło być w niej ziarno prawdy… Ale Marleyowi trudno było dopasować to opowiadanie do rzeczywistości.
— Jedno, podstawowe pytanie, brachu. — Mar uniósł palec wskazujący ku górze. — Czy ktokolwiek, kiedykolwiek widział Dawida? Gadał z nim? Przeleciał go? -
- A pewnie, że go widzieli! Zawsze stoi na często uczęszczanych szlakach, gdzie karawany są łatwym łupem dla bandytów. Tak tam sobie stoi w oddali, obserwuje i czeka. W razie gdy trzeba by udzielić pomocy, to stanie w obronie słabszych. Na tle burzowego nieba widać łopoczące poły płaszcza.
Mężczyzna wydawał się być przekonany co do swojej historii. Trochę tak, jakby był kaznodzieją Jezusa dwie dekady temu. Drugi za to ewidentnie był już tym wszystkim zmęczony. -
Marley z uwagą wysłuchał wypowiedzi mężczyzny. Pozwolił mu ją dokończyć co do słowa, po czym na chwilę zamyślił się nad nimi.
— …Dobre! — Roześmiał się głośno, waląc ręką w stół, a jego głowa kiwała się na karku w rytm rechotu. — Batman, ludzie! Batman w Stalowej Woli! Łohoho… — Otarł łezkę z oka. — Łoho, dobre…
-
Samozwańczy kaznodzieja otworzył szeroko oczy i patrzył na ciebie, jak na kretyna, kompletnie nie mając pojęcia, co się dzieje. Za to jego przyjaciel dołączył do twojego śmiechu.
-
— Dobre… Ale rada na przyszłość, jeżeli chcesz zostać baśniopisarzem, to staraj się choć trochę urozmaicić materiał źródłowy. — Marley ciągnął żart. — Nikt nie lubi plagiatów.
-
Mężczyzna jeszcze przez chwilę siedział z otwartymi ustami, próbując łączyć wątki, po czym powoli na jego twarz spłynął gniew. Zrobił się czerwony, zmarszczył brwi i uderzył pięścią w stół.
- Mówię wam obu, że to prawda! Dawid wciąż poluje! Widziałem go! Łazi wokół kościoła, szuka ostatnich bydlaków! -
— Tak, tak… A ja mam piękne, bujne włosy sięgające do mojego pasa. — Odpowiedziałem, wciągając do reszty swoją potrawkę. — Ktoś naopowiadał Ci głupstw. To, co właśnie nam powiedziałeś, to kopia starej kreskówki, tylko ktoś podmienił imiona.