Federacja Starej Huty
-
Marley powrócił do prowizorycznego szpitala, by zobaczyć jak trzyma się Owca. Choć przy charakterze dziewczyny, pewnie najgorszą karą dla niej były nie szramy, a nuda…
-
Już z daleka było widać, że siedzi na łóżku strasznie nadąsana. Nad nią stała pielęgniarka z jakimiś papierami, najprawdopodobniej próbowała wypełnić kartę pacjenta. Wnioskując po jej minie, Owca w ogóle jej w tym nie pomagała.
-
— Owca! — Machnął jej już z daleka, podchodząc do lazaretowego łóżka. — I jak, wypisują Cię już?
-
- Minimum dzień obserwacji, rana wciąż nie wygląda za dobrze - Mruknęła pielęgniarka, wciąż coś pisząc.
- Dzień?! I co ja mam tu robić?! Mam swoje sprawy!
Pielęgniarka przewróciła oczami i westchnęła ciężko. Odeszła od łóżka, idąc na tył sali, gdzie było postawione przepierzenie. Zniknęła za drzwiami, prawdopodobnie do swojej dyżurki, a Owca posłała jej takie spojrzenie, że jakby mogło ono zabić, to kobieta padłaby trupem już przy łóżku. -
Marley pokręcił głową, stając przy ramie łóżka.
— Ona wie co mówi, Owca. — Stwierdził, wodząc wzrokiem w kierunku przepierzenia. — Twoje sprawy będą miały się lepiej, jeżeli wrócisz do nich zdrowa. Dzień temu jeszcze majaczyłaś. Daj sobie czas na zregenerowanie. -
- Kiedy ja już jestem zde-gra-do-wa-na! - Zająknęła się płaczliwym głosem - Jeszcze mi kasa przepadnie za to całe nadstawianie cycków dla Federacji!
-
— Chwila, czekaj. — Marley oparł dłoń na łóżku, uważnie patrząc na Owcę. — Jak to zdegradowana? O co chodzi?
-
- No przecież mówisz, że najpierw mam być zdegradowana, żeby stąd wyjść! A ja już jestem! Mogę biegać, skakać i chlać! - Już się mało nie rozpłakała - Wszystko, tylko nie pobyt w tej Federacyjnej umieralni!
-
Marley najpierw zamrugał, a później jego otwarta dłoń wylądowała na szorstkiej twarzy mężczyzny.
— Zregenerowała, nie zdegradowała, do cholery… — Westchnął. — …To znaczy, że masz odpocząć. Daj sobie chociaż jeden dzień, Owca. Wiem, że ty jesteś już w formie i wierzę w to, ale twój organizm może nie wiedzieć tego. Daj mu jeszcze odsapnąć, chociaż do jutra. Zrobili Ci tu jakąś krzywdę? Nie? No właśnie.
-
Już otwierała usta, żeby coś odpowiedzieć, ale się powstrzymała. Tylko skrzyżowała ramiona na piersi i wydęła wargi. Wyglądała jak obrażona sześciolatka.
-
Uniósł jedną brew w skonsternowanym geście.
— Więc posiedź tu jeszcze przez jeden dzień i nie utrudniaj zadania dobrym ludziom, którzy zszywają twój tyłek. — Odparł, po czym przewrócił oczami. — Jak chcesz, to wykombinuję jakieś karty i przyniosę, szybciej czas zleci.
-
- Ty to wykombinuj kulki, bo cię ogram do goła! - Rzuciła butnie po czym umilkła na chwilę swej własnej zadumy - Mar…? Ale nie zostawisz mnie tu, co…?
-
Dziwne, przykre poczucie owiało jego kark. Nie spodziewał się takich słów z strony Owcy, jednak prędko uśmiechnął się, aby dodać jej otuchy.
— Pewnie, że nie. Przywlokliśmy się tu razem, to i wrócimy na Galerę razem. — Odpowiedział raźnie. — W końcu bez Ciebie nie miałby mi kto przypominać, że jestem staruchem, co nie? — Zażartował, chcąc poprawić jej humor.
-
- No i dobrze. Nie śpieszy mi się do federałów - Kiwnęła głową - A ty co będziesz robić? Pójdziesz podrywać panienki czy innych staruchów zapytać, gdzie tu są leżaki?
-
— Pfff, może. Może jak zbiorę trochę więcej staruchów to zagramy w bingo albo zamkniemy się za gablotami i otworzymy muzeum, czy coś… — Powiedział, po czym zdał sobie sprawę, że zapewne był to kolejny z żartów, których Owca raczej nie ogarnie. — …W każdym razie, pójdę poszukać kart. Na kulki jestem za stary, ale gwarantuję Ci, że jutro rano będziesz już znała tajniki pokera. Za jakiś czas wrócę, a ty nie rób problemów pielęgniarce, jasne?
To mówiąc, odwrócił się na pięcie i pogwizdując pod nosem, wyszedł z pomieszczenia. Cóż… Nie miał konkretnych planów na resztę dnia, a w karty zresztą już dawno nie grał, prawda?
-
Ponownie stanąłeś w ciasnych tunelach Federacji. Wydawał się wręcz nienaturalnie spokojny po tym, co dopiero niedawno się tu działo.
Jednak błoga chwila nie trwała długo. Potężny rumor gdzieś z góry zagłuszył wszystko. Zupełnie jakby potężna burza rozpętała się tuż obok twojego ucha. Chodnik aż zaczął drżeć, z sufitu posuwał się pył. -
— Cholera! — Krzyknął wraz z hukiem, jaki rozbrzmiał na górze.
Jeżeli były to jakieś niedobitki kiboli, które ruszyły do zemsty…
Marley rzucił się biegiem do polowego szpitala. Nie zamierzał ryzykować tym, że któreś z tych zwierząt położy łapy na Owcy, pielęgniarce albo innych rannych.
-
Owca popatrzyła na ciebie zdziwiona.
- A to co? Żołnierzyki robią jakieś przemeblowanie czy co?
Huk trawił dość długo ale powoli wszystko cicho, a wraz z tym, ustawało trzęsienie. Już po chwili dało się odczuć jedynie delikatne wibracje ścian i podłogi. -
— Nie wiem, ale nie podoba mi się to. — Odpowiedział, unosząc wzrok na sufit. — Zostaję tutaj póki się to nie wyjaśni… Choć niby ucichło.
Rozejrzał się, szukając wzrokiem pielęgniarki, która jeszcze niedawno tu była.
-
W pośpiechu wyszła ze swojej kańciapy, obrzucając uważnym wzrokiem całą salę. Gdy się upewniła, że wszyscy pacjenci są cali, podeszła do was.
- Co się dzieje? Potworny hałas! Jakby Gon przebiegł przez nasze tunele!