Federacja Starej Huty
-
Uniósł jedną brew w skonsternowanym geście.
— Więc posiedź tu jeszcze przez jeden dzień i nie utrudniaj zadania dobrym ludziom, którzy zszywają twój tyłek. — Odparł, po czym przewrócił oczami. — Jak chcesz, to wykombinuję jakieś karty i przyniosę, szybciej czas zleci.
-
- Ty to wykombinuj kulki, bo cię ogram do goła! - Rzuciła butnie po czym umilkła na chwilę swej własnej zadumy - Mar…? Ale nie zostawisz mnie tu, co…?
-
Dziwne, przykre poczucie owiało jego kark. Nie spodziewał się takich słów z strony Owcy, jednak prędko uśmiechnął się, aby dodać jej otuchy.
— Pewnie, że nie. Przywlokliśmy się tu razem, to i wrócimy na Galerę razem. — Odpowiedział raźnie. — W końcu bez Ciebie nie miałby mi kto przypominać, że jestem staruchem, co nie? — Zażartował, chcąc poprawić jej humor.
-
- No i dobrze. Nie śpieszy mi się do federałów - Kiwnęła głową - A ty co będziesz robić? Pójdziesz podrywać panienki czy innych staruchów zapytać, gdzie tu są leżaki?
-
— Pfff, może. Może jak zbiorę trochę więcej staruchów to zagramy w bingo albo zamkniemy się za gablotami i otworzymy muzeum, czy coś… — Powiedział, po czym zdał sobie sprawę, że zapewne był to kolejny z żartów, których Owca raczej nie ogarnie. — …W każdym razie, pójdę poszukać kart. Na kulki jestem za stary, ale gwarantuję Ci, że jutro rano będziesz już znała tajniki pokera. Za jakiś czas wrócę, a ty nie rób problemów pielęgniarce, jasne?
To mówiąc, odwrócił się na pięcie i pogwizdując pod nosem, wyszedł z pomieszczenia. Cóż… Nie miał konkretnych planów na resztę dnia, a w karty zresztą już dawno nie grał, prawda?
-
Ponownie stanąłeś w ciasnych tunelach Federacji. Wydawał się wręcz nienaturalnie spokojny po tym, co dopiero niedawno się tu działo.
Jednak błoga chwila nie trwała długo. Potężny rumor gdzieś z góry zagłuszył wszystko. Zupełnie jakby potężna burza rozpętała się tuż obok twojego ucha. Chodnik aż zaczął drżeć, z sufitu posuwał się pył. -
— Cholera! — Krzyknął wraz z hukiem, jaki rozbrzmiał na górze.
Jeżeli były to jakieś niedobitki kiboli, które ruszyły do zemsty…
Marley rzucił się biegiem do polowego szpitala. Nie zamierzał ryzykować tym, że któreś z tych zwierząt położy łapy na Owcy, pielęgniarce albo innych rannych.
-
Owca popatrzyła na ciebie zdziwiona.
- A to co? Żołnierzyki robią jakieś przemeblowanie czy co?
Huk trawił dość długo ale powoli wszystko cicho, a wraz z tym, ustawało trzęsienie. Już po chwili dało się odczuć jedynie delikatne wibracje ścian i podłogi. -
— Nie wiem, ale nie podoba mi się to. — Odpowiedział, unosząc wzrok na sufit. — Zostaję tutaj póki się to nie wyjaśni… Choć niby ucichło.
Rozejrzał się, szukając wzrokiem pielęgniarki, która jeszcze niedawno tu była.
-
W pośpiechu wyszła ze swojej kańciapy, obrzucając uważnym wzrokiem całą salę. Gdy się upewniła, że wszyscy pacjenci są cali, podeszła do was.
- Co się dzieje? Potworny hałas! Jakby Gon przebiegł przez nasze tunele! -
— Czyli ty też nie wiesz więcej niż ja… — Mruknął z przekąsem. — Lepiej zostanę tutaj dopóki się to nie wyjaśni. — Odparł, spoglądając na sufit z nadzieją, że zaraz nie zawali się na nich.
-
Ten post został usunięty!
-
Ten post został usunięty!
-
Ten post został usunięty!
-
//Usunąłem trzy następne komentarze, bo były kopiami pierwszego, pewnie jakiś błąd.
Nie minęło długo, a do środka wpadł jeden z szeregowych żołnierzy Federacji.
- Wszyscy cali?!
- Owszem, żołnierzu - Odparła markotnie pielęgniarka - Ale co się dzieje?
- Dycha się wali! - Rzucił jednym tchem wojak i pobiegł dalej.
Kobieta jeszcze chciała o coś zapytać ale już nie zdążyła. Tylko wstrzymała oddech. -
//Powinienem wiedzieć co to dycha?//
-
//I tak, błąd.//
-
//Dycha to ten główny budynek, gdzie toczyły się największe boje. W walce o niego Owca została ranna.
-
Pierdolisz… Było pierwszym słowem, jaki przemknęło przez umysł Marleya, gdy żołnierz zniknął z jego oczu.
Jego wzrok przeniósł się na pielęgniarkę.
— Musimy się stąd zabierać razem z rannymi, JUŻ! Budynek jest połączony z innymi piwnicami, którędy do najbliższej?!
-
Ciężko usiadła na jednym z okolicznych stołków i rośnie ciężko zaczęła oddychać.
- Nie jestem lekarzem… Jestem prostą pielęgniarką… - Złapała się za głowę - Nie przeżyją transportu… Każdy ruch łóżka może stanowić śmierć! Jedyne, na co możemy liczyć, to że zawał pójdzie obok! Albo zginą wszyscy przy ewakuacji…! Albo część podczas oczekiwania…
- Mar…? - Jęknęła obok ciebie Owca - Zostaw ich, Mar… Swoje wycierpieli… Ja też…
W jej oczach pojawiły się łzy. Pierwszy raz to widziałeś. W swej bezsilności wyciągnęła do ciebie ręce.