Federacja Starej Huty
-
- No i dobrze. Nie śpieszy mi się do federałów - Kiwnęła głową - A ty co będziesz robić? Pójdziesz podrywać panienki czy innych staruchów zapytać, gdzie tu są leżaki?
-
— Pfff, może. Może jak zbiorę trochę więcej staruchów to zagramy w bingo albo zamkniemy się za gablotami i otworzymy muzeum, czy coś… — Powiedział, po czym zdał sobie sprawę, że zapewne był to kolejny z żartów, których Owca raczej nie ogarnie. — …W każdym razie, pójdę poszukać kart. Na kulki jestem za stary, ale gwarantuję Ci, że jutro rano będziesz już znała tajniki pokera. Za jakiś czas wrócę, a ty nie rób problemów pielęgniarce, jasne?
To mówiąc, odwrócił się na pięcie i pogwizdując pod nosem, wyszedł z pomieszczenia. Cóż… Nie miał konkretnych planów na resztę dnia, a w karty zresztą już dawno nie grał, prawda?
-
Ponownie stanąłeś w ciasnych tunelach Federacji. Wydawał się wręcz nienaturalnie spokojny po tym, co dopiero niedawno się tu działo.
Jednak błoga chwila nie trwała długo. Potężny rumor gdzieś z góry zagłuszył wszystko. Zupełnie jakby potężna burza rozpętała się tuż obok twojego ucha. Chodnik aż zaczął drżeć, z sufitu posuwał się pył. -
— Cholera! — Krzyknął wraz z hukiem, jaki rozbrzmiał na górze.
Jeżeli były to jakieś niedobitki kiboli, które ruszyły do zemsty…
Marley rzucił się biegiem do polowego szpitala. Nie zamierzał ryzykować tym, że któreś z tych zwierząt położy łapy na Owcy, pielęgniarce albo innych rannych.
-
Owca popatrzyła na ciebie zdziwiona.
- A to co? Żołnierzyki robią jakieś przemeblowanie czy co?
Huk trawił dość długo ale powoli wszystko cicho, a wraz z tym, ustawało trzęsienie. Już po chwili dało się odczuć jedynie delikatne wibracje ścian i podłogi. -
— Nie wiem, ale nie podoba mi się to. — Odpowiedział, unosząc wzrok na sufit. — Zostaję tutaj póki się to nie wyjaśni… Choć niby ucichło.
Rozejrzał się, szukając wzrokiem pielęgniarki, która jeszcze niedawno tu była.
-
W pośpiechu wyszła ze swojej kańciapy, obrzucając uważnym wzrokiem całą salę. Gdy się upewniła, że wszyscy pacjenci są cali, podeszła do was.
- Co się dzieje? Potworny hałas! Jakby Gon przebiegł przez nasze tunele! -
— Czyli ty też nie wiesz więcej niż ja… — Mruknął z przekąsem. — Lepiej zostanę tutaj dopóki się to nie wyjaśni. — Odparł, spoglądając na sufit z nadzieją, że zaraz nie zawali się na nich.
-
Ten post został usunięty!
-
Ten post został usunięty!
-
Ten post został usunięty!
-
//Usunąłem trzy następne komentarze, bo były kopiami pierwszego, pewnie jakiś błąd.
Nie minęło długo, a do środka wpadł jeden z szeregowych żołnierzy Federacji.
- Wszyscy cali?!
- Owszem, żołnierzu - Odparła markotnie pielęgniarka - Ale co się dzieje?
- Dycha się wali! - Rzucił jednym tchem wojak i pobiegł dalej.
Kobieta jeszcze chciała o coś zapytać ale już nie zdążyła. Tylko wstrzymała oddech. -
//Powinienem wiedzieć co to dycha?//
-
//I tak, błąd.//
-
//Dycha to ten główny budynek, gdzie toczyły się największe boje. W walce o niego Owca została ranna.
-
Pierdolisz… Było pierwszym słowem, jaki przemknęło przez umysł Marleya, gdy żołnierz zniknął z jego oczu.
Jego wzrok przeniósł się na pielęgniarkę.
— Musimy się stąd zabierać razem z rannymi, JUŻ! Budynek jest połączony z innymi piwnicami, którędy do najbliższej?!
-
Ciężko usiadła na jednym z okolicznych stołków i rośnie ciężko zaczęła oddychać.
- Nie jestem lekarzem… Jestem prostą pielęgniarką… - Złapała się za głowę - Nie przeżyją transportu… Każdy ruch łóżka może stanowić śmierć! Jedyne, na co możemy liczyć, to że zawał pójdzie obok! Albo zginą wszyscy przy ewakuacji…! Albo część podczas oczekiwania…
- Mar…? - Jęknęła obok ciebie Owca - Zostaw ich, Mar… Swoje wycierpieli… Ja też…
W jej oczach pojawiły się łzy. Pierwszy raz to widziałeś. W swej bezsilności wyciągnęła do ciebie ręce. -
Marley na moment zamarł. Choć trwało to tylko ułamek sekundy, przez jego oczy przelał się wodospad, ocean cały emocji. Przeżył wojnę, która skończyła świat. Choć tamte dni spędził w narkotykowym szale, to pamiętał słowa tamtych dni, ludzi tamtych dni. Wszystko pamiętał.
— Nie. Pierdolicie. — Warknął, a grymas determinacji wykrzywił jego szorstką twarz. — Wyjdziecie stąd żywi albo sam was wyniosę.
To nie była groźba, rozkaz ani czcza gwarancja przedwojennego handlowca. To była obietnica.
— Owca, wstawaj i zabieramy ich stąd. Ta twoja niunia z Galery - ona teraz na Ciebie czeka, do kurwy nędzy, więc masz do niej wrócić w jednym kawałku. — Po tym przestrzelił pielęgniarkę wzrokiem. — Ty nie panikuj, bo nie mamy na to cholernego czasu, jasne?! Oddech i wdech i słuchaj mnie uważnie: ilu może wyjść stąd o własnych siłach?
-
- Ona… - Bezsilnie skinęła głową - To jest zwykły posterunek dla nieprzytomnych. Sama się zdziwiłam, że tak szybko się ocknęła.
Westchnęła ciężko. Owca zaczęła się podnosić i zbierać swoje rzeczy spod łóżka.
- Nie zabijaj ich trzęsąc łóżkiem, Mar. Czas odpuścić. -
Te słowa jednak nie zdołały uspokoić Mara. Przestąpił niespokojnie z nogi na nogę, zacisnął i rozluźnił pięści. Jakaś część jego jestestwa podpowiadała mu, że może byłby w stanie coś zrobić, gdyby myślał szybciej, działał szybciej, to przecież tylko…
-- Nie, nie… Cholera… – Coraz szybciej wydeptywał w kurzu niemalże idealny okrąg. – Dobra?! – Warknął w końcu.
-- Dobra… Wychodzimy. Przy odrobinie szczęścia zawał pójdzie obok, już. – Odparł, nie dało się zamaskować poczucia przegranej w jego głosie. – Idziemy stąd.