Pustynia Śmierci
-
- Kupić to ja i mogę, inna kwestia, to za ile, mistrzu. Nie jest to jakiś luksusowy towar, za który będziemy się zabijać.
-
— Jasne, to racja, a nawet lepiej - może dałoby się go wymienić na coś, czym będzie dało się zabijać! No?
-
- Mogę dać Ci za to jakiś nóż z drewna i złomu, nic więcej.
-
– Jeżeli ten tomahawk jest zajebista, a cena git, to go kupię. Ile za niego?
-
— Może jednak coś trochę lepszego? Choćby nożyk, ale cały metalowy. Brachu, to serio jest zajebiaszczy kanister, jakoś się dogadamy.
-
Zohan:
- Zależy co masz na handel. - odparł sprzedawca.
Radio:
- No właśnie się dogadujemy, bo ja chociaż chcę Ci coś dać w zamian, w ramach ludzkiej uprzejmości, bo bez broni pewnie długo nie pożyjesz, a inni pewnie nie byliby tacy wyrozumiali. -
Dice zmieszał się na chwilę.
— Okej, pokaż mi ten nóż. -
Tak jak mówił mężczyzna, nic wielkiego: Drewniana rączka, a w niej wykonane ze złomu ostrze. Nie była to stal nierdzewna, ale też nie skorodowane żelastwo, które złamie się po pchnięciu nim wroga.
-
– Topór strażacki. – uniósł go na wysokość swojej klatki piersiowej. – Wytrzymały, porąbie drewno, drzwi i bez trudu zetnie łeb sztywniaka.
-
Mężczyzna przyjrzał się mu, ocenił, nawet wziął do rąk, a później Ci oddał.
- Dam za to dwa toporki do rzucania albo jeden uniwersalny, do walki z bliska i na odległość. -
Czarnoskóry przez moment przypatrywał się ostrzu, ale w końcu poddał się i odpowiedział:
— Stoi, masz swój kanister, brachu. — To mówiąc, podał przedmiot handlarzowi. -
Skinął głową i schował go gdzieś do wnętrza samochodu. Cóż, nie był to najlepszy interes, jaki miałeś okazję ubić, ale nie zdziwiłbyś się, gdyby gość mówił prawdę i rzeczywiście od innych handlarzy i kupców dostałbyś coś gorszego niż ten nóż lub nawet nic.
-
To prawda, ale Dice’owi zależało tyle na nożu, co nieumarłemu na higienie okolic intymnych. Wychapał nóż tylko po to, by później opchnąć go za coś lepszego, i powolutku, powolutku dobrać się do upragnionego odtwarzacza. Właśnie, skoro mowa o targach, to gitarzysta rozejrzał się za jakimś rzeźnikiem czy innym post-apokaliptycznym McDonaldem, którego mógłby zbajerować w zakup noża.
-
Handlujących prowiantem było sporo, to był tylko przystanek, a nie miejsce zamieszkania, więc wielu kupowało jedzenie na drogę, a i Gniazdo Tułacza musiało robić zapasy, tak świeżego, jak i puszkowanego, wędzonego czy suszonego żarcia, więc tutaj miałeś dość spory wybór.
-
– A ten uniwersalny nie rozpierdoli się przy pierwszym zamachnięciu się albo rzuceniu?
-
- To dobra broń, możesz jakoś wypróbować, zanim kupisz, byleby tak, żebym widział, że nie chcesz go ukraść i nic nie kombinujesz.
-
W takim razie podszedł do najbliższego handlarza sprzedającego świeże mięso.
— No witam! -
Również się przywitał, ale był widać typem mruka, który nie zamieni z Tobą nawet słowa, jeśli czegoś nie kupisz, bo to na sprzedanym towarze, a nie na pogaduchach, może zarobić na życie.
-
– Więc wypróbuję.
Rozejrzał się za czymś, co mogłoby robić za cel. Jakiś kawałek drewna albo coś podobnego. Byleby nie było w pobliżu ludzi. -
Nie było nic takiego, ale Indianin wręczył Ci jakąś krótką deskę. Może nie najlepszy cel pod słońcem, ale lepsze to, niż nic.