Pustynia Śmierci
- 
Handlujących prowiantem było sporo, to był tylko przystanek, a nie miejsce zamieszkania, więc wielu kupowało jedzenie na drogę, a i Gniazdo Tułacza musiało robić zapasy, tak świeżego, jak i puszkowanego, wędzonego czy suszonego żarcia, więc tutaj miałeś dość spory wybór. 
- 
– A ten uniwersalny nie rozpierdoli się przy pierwszym zamachnięciu się albo rzuceniu? 
- 
- To dobra broń, możesz jakoś wypróbować, zanim kupisz, byleby tak, żebym widział, że nie chcesz go ukraść i nic nie kombinujesz. 
- 
W takim razie podszedł do najbliższego handlarza sprzedającego świeże mięso. 
 — No witam!
- 
Również się przywitał, ale był widać typem mruka, który nie zamieni z Tobą nawet słowa, jeśli czegoś nie kupisz, bo to na sprzedanym towarze, a nie na pogaduchach, może zarobić na życie. 
- 
– Więc wypróbuję. 
 Rozejrzał się za czymś, co mogłoby robić za cel. Jakiś kawałek drewna albo coś podobnego. Byleby nie było w pobliżu ludzi.
- 
Nie było nic takiego, ale Indianin wręczył Ci jakąś krótką deskę. Może nie najlepszy cel pod słońcem, ale lepsze to, niż nic. 
- 
— Słuchaj brachu, widzę, że masz tutaj sporo mięsa. A wiesz co Ci się przyda do mięsa? To cacko! — To mówiąc, wyeksponował nóż. — Może nie wygląda, ale załatwisz nim wszystko, od krojenia ćwiartek, do robienia szaszłyków z pojebanych szczurów na pustyni. Serio, wszystko możesz tym przeciąć! Więc może oddałbym Ci tego małego wariata za coś fajnego, co? 
- 
Widząc to, co próbujesz mu wycisnąć, oraz słysząc mowę zachwalającą towar, handlarz pokręcił głową i roześmiał się. 
 - Nowy jesteś w te klocki, co?
- 
– No dobra, a pokażesz mi jak się tym rzuca? 
- 
Nieco go to zdziwiło, bo pewnie spodziewał się, że skoro chcesz kupić taki sprzęt, to pewnie znasz się na rzeczy, ale nie miał zamiaru oponować, w końcu to dla niego zysk. Skinął głową i ustawił deskę tak, aby stała stabilnie i podczas rzutu toporek nie zniszczył nic więcej, niż tylko ją, po czym wziął go do ręki i zważył w dłoni. Przyjął postawę jak do zadania ciosu jedną ręką, którą dzierżył broń, wziął zamach, zmrużył oko, aby lepiej wycelować i machnął, wypuszczając broń, która zawirowała w locie kilka razy, ostatecznie wbijając się ostrzem niemalże w środek deseczki. 
- 
— Eee… — Dice zaciął się, a jego czarna twarz nieco się zmarszczyła. — No trochę? 
- 
- Taaa. I co niby chcesz w zamian za ten szajs? 
- 
— Na dłuższą metę celuję w odtwarzacz winyli, ale tutaj szukałem czegoś, co mógłbym znowu wymienić. Kumasz o mi chodzi? 
- 
- Ta, ale nie u mnie tu numery. Ale jak chcesz, to dam Ci radę. Za darmo: Odpuść sobie handel i spróbuj zarobić w jakiś inny sposób, bo tak tylko stracisz czas i pewnie dasz się orżnąć. 
- 
— No i taki chu… — Westchnął z zrezygnowaniem. — A przynajmniej znasz kogoś, kto potrzebuje takiego scyzoryka? 
- 
- Mogę dać Ci za niego jedną konserwę… I znam gościa, który może potrzebować pomocy i przyzwoicie Ci za nią zapłaci. 
- 
— Co to za gość? — Podniósł brew z zaciekawieniem. — I z czym potrzebuje pomocy? 
- 
- No za wiele to Ci o nim nie mogę powiedzieć… Idź najbliższą uliczką jakieś dwadzieścia metrów, potem skręć w prawo i idź do końca, do takiego kontenera. Zapukaj i powiedz, że jesteś od Dużego Joe. Tam dowiesz się wszystkiego. No, to dajesz nóż za konserwę czy nie? 
- 
Dice powstrzymał się od parsknięcia śmiechem, gdy usłyszał ksywkę handlarza. 
 — Niech będzie brachu, należy Ci się. — Odpowiedział mocno rozbawiony, podając mu nóż, który złapał za ostrze.
 


