Syberia
-
-Najrozsądniej jest więc ominąć zarówno miasto, jak i kopalnię, nie sądzisz?!
-
— A no! Zaraz Ci powiem, jak trzeba jechać. — Mówiąc to, zaczął szukać kierunku, który należałoby obrać, by ominąć te miejsca.
-
-Dobrze, poczekam…
-
Prosto jak w mordę strzelił, a po jakichś trzydziestu kilometrach na wschód. Wtedy też będziecie przejeżdżać niedaleko tajgi, dobrego miejsca na rozbicie obozu czy uzupełnienie zapasów świeżego mięsa poprzez polowanie.
-
/// : ) ////
-
— Kulamy się jeszcze trzydzieści prosto, a potem odbijamy na wschód, na tajgę i powinniśmy ich wszystkich ominąć tak. — Wytłumaczył.
-
-Rozkaz, rozkaz. W razie czego to ty poprowadziłeś nas na pole minowe!
Ruszył zgodnie ze wskazówkami towarzysza. -
Jechaliście spokojnie, tym razem nieniepokojeni przez drabów na skuterach śnieżnych, dzięki czemu po około półtorej godziny zwinęliście w okolice tajgi, o której była mowa na mapie.
-
— Stajemy tu? Trzeba byłoby znaleźć coś dobrego na kolejne obiady. — Zapytał, podnosząc głowę z nad piecyka, na którym pichcił ubogi gulasz rybny.
-
-Oczywiście, że zostajemy. Na dalszą drogę potrzebujemy surowców i pożywienia.
-
Oleżka odmruknął w odpowiedzi i dalej mieszał łyżką zawartość garnka, jakby odganiając fakt, że za moment najpewniej będzie musiał opuścić wygodne wnętrze przyczepy i wyjść wprost w objęcia mrozu, śniegu i wiecznej zmarzliny.
-
Jedynym plusem całej tej sytuacji było to, że gulasz już gotowy.
-
— Można jeść! — Krzyknął do towarzysza, zalewając jedną miskę gulaszem. On sam zje z garnka, nie ma potrzeby brudzić innych naczyń.
-
Na ten okrzyk zatrzymał i zgasił maszynę, po czym udał się do środka.
-No to co dzisiaj przyrządziłeś, mistrzu kuchni? -
“Mistrzu kuchni”? A to dobre. Oleżka parsknął śmiechem.
— Gulasz z ryby. Przy dobrych wiatrach nie przeżre Ci żołądka na wylot. — Zażartował. -
Aktorsko zatarł ręce.
-Palce lizać, w wojsku czasami jedliśmy gałęzie i popijaliśmy śniegiem, więc dla mnie to pokarm godny prezydenta. - Odparł z uśmiechem i odebrał swoją porcję od towarzysza. -
— To jedz Panie Prezydencie, bo stygnie. — Oleg usiadł i zabrał się za swoją porcję.
— A jak nie jedliście tych gałęzi to co jedliście? W wojsku to grochową, nie? — Dopytał pomiędzy żutymi kawałkami ryby. -
Lekko poczerwieniał od gorącego posiłku, ale jadł dalej. Wyuczył się, że należał zjeść szybko, by być gotowym do działania. Jednakże przerwał, by odpowiedzieć na pytanie towarzysza.
-Normalnie? To, co było i dawali. W wojsku się nie narzeka. -
— Ta, niby ta…— Mruknął w odpowiedzi, przełykając wyjątkowo gumowaty kawałek ryby.
-
Po jakimś czasie, niezależnie jak smakowałby posiłek, byliście w końcu zziębnięci i głodni, opróżniliście swoje miski, gotowi na dokładkę lub zajęcie się czymś produktywnym, nim zapadnie zmrok.