Dzikie Pogranicze
- 
– Coś się szykuje. Pewnie jakaś walka, bo biegają z bronią. – poinformował krasnoluda i Leifa, po czym zamknął drzwi. – Ja i Leif zaczniemy walczyć, jeżeli sytuacja nas do tego zmusi. Na razie będziemy tutaj siedzieć i czekać. 
- 
- Srać kurwa pod siebie, a nie czekać. - fuknął Krasnolud, sprawnie podnosząc się z miejsca, pomimo ilości tak mocnego trunku, jaki w siebie wlał. - Jak coś ich zajebie, to zajebie też nas, a my nie spieprzymy, bo siedzimy tutaj. Lepiej już jest iść na górę, pomachać trochę toporem, a jak się okaże, że ci tutaj przegrywają, to spierdalamy. A przynajmniej ja. Bo Was to jednak chuj wie, człowieczki. 
- 
No cóż, krasnolud go przekonał. 
 – Jestem pół elfem, pół człowiekiem. Tak na przyszłość, ale tobie to pewnie bez różnicy. – poprawił go. – Leif, idziemy.
- 
- Chwalenie się, że jesteś z drzewojebów, to zły pomysł przy każdym szanującym się Krasnoludzie. - odparł tamten i opuścił pomieszczenie, od razu kierując się schodami na górę. 
- 
//Parsknąłem z “drzewojebów”// Wyszedł z pomieszczenia razem z Leifem i zamknął drzwi za sobą, a następnie powędrował za Krasnoludem. 
- 
//Stale używany przeze mnie epitet na Elfy od kilku lat, choć nie ja go wymyśliłem.// 
 Tam też zastaliście żołnierzy, zbrojnych w miecze, włócznie i tarcze, którzy ustawiali się półkolem przy wejściu, a inni, z łukami, kołczanami pełnymi strzał i oszczepami gnali jeszcze wyżej, na kolejne piętra wieżycy. Nie trzeba dodawać, że zostaliście zaatakowani, a ostatnie przygody na tych terenach nie pozostawały złudzeń, kto czai się na zewnątrz.
- 
– Chyba nie muszę mówić, co zrobimy, jeżeli będziemy przegrywać? – szepnął do Leifa. 
- 
- Rozejrzę się za jakimś tylnym wyjściem. - odparł, doskonale rozumiejąc, co masz na myśli, i odszedł na poszukiwania. 
 - Śmierdzunce Urki. - mruknął pod nosem Krasnolud, pociągając łyka z manierki.
- 
– Lepiej by było, gdybyś był trzeźwy. 
- 
Krasnolud jedynie parsknął śmiechem, ale ten po chwili zagłuszyło to, co stało się później: Orkowie musieli być o wiele lepiej zorganizowaną bandą, bo albo mieli katapultę, albo Maga Ziemi, gdyż nagle przez drzwi wpadł wielki głaz, który je kompletnie wyłamał, miażdżąc przy okazji trzech pechowych żołnierzy, a przez taką oto wyrwę zaczęli wdzierać się pierwsi Zielonoskórzy, jak na razie zwarci z pozostałymi przy życiu strażnikami. 
- 
Że sprawy nabiorą takiego szybkiego tępa, to się nie spodziewał… Wycofał się na tył najbardziej jak jest to możliwe, ale dalej będąc w polu walki. 
- 
Pierwsi Orkowie padli trupem, strażnicy wciąż mieli dość zwartą formację i małą przestrzeń do obrony, proste pchnięcia włóczni wystarczały, ale Orków było coraz więcej i w końcu jeden zdołał przełamać szereg przy użyciu wielkiego młota o kamiennej głowicy, zabijając kilkoma zamachami dwóch Twoich tymczasowych towarzyszy broni, co stworzyło lukę, przez którą wdarli się kolejni zieloni. Przeciwko nim stanęli zaprawieni w bojach ludzie pogranicza, ale nawet oni nie mogę długo wytrzymać, więc zaczęli się cofać, starając się odeprzeć lub zabić przeciwnika w indywidualnych pojedynkach jeden na jednego. Ciebie jeszcze żaden z Orków nie zaatakował, a z kolei Krasnolud sam przejął inicjatywę i jednym ciosem w udo powalił Orka, drugim zaś zrzucił jego głowę z barków, aby potem ruszyć wprost na herszta bandy z wielkim młotem. 
- 
Nie będzie zgrywać chojraka i latać za krasnoludem i mordować orków. Zacznie to robić, kiedy będzie to konieczne, a na razie poczeka na Leifa. 
- 
Herszt i Krasnolud zwarli się w śmiertelnym boju, trafiając wreszcie na równych sobie rywali. W wypadku pozostałych walczących nie było tak różowo, ludzie w większości przegrywali. 
 - Tędy! - usłyszałeś zza pleców, a gdy się odwróciłeś, dostrzegłeś Twojego kompana, wskazującego na jeden z korytarzy wieży.
- 
– Krasnoludzie! – zawołał, ale nie liczył na to, że ten go usłyszy, a co dopiero za nim ruszy. W końcu to krasnolud. Pobiegł w kierunku Leifa. 
- 
Ale jednak usłyszał i skinął Ci głową. 
 - Opóźnię ich i dołączę! - odkrzyknął, chwytając topór oburącz, aby zatrzymać potężny cios młota, a później wyprowadzić solidną kontrę, którą mało co nie rozpłatał Orka. - Muszę jeszcze ubić trochę zielonych sukinsynów!
- 
– Nikt nie będzie na ciebie czekać! – rzucił, aby Krasnolud ruszył swój zad. – Znalazłeś jakieś wyjście na zewnątrz? – zapytał swojego niewolnika. 
- 
Skinął głową, wskazując na koniec korytarza. 
 - Powinniśmy wyjść niezauważeni, jeśli Orkowie nie otoczyli wieży. - odparł. - I jeszcze coś: Był ze mną tamten kompan Krasnoluda, jakoś go poskładali, ale pod drzwiami natknęliśmy się na dwóch Orków. Zabiłem ich, ale oni zdążyli wcześniej pozbyć się jego.
- 
– Miejmy nadzieję, że nie otoczyli i za chwilę krasnolud do nas dołączy. Ktoś taki jak on może się przydać nawet na chwilę, a szczególnie, że tamten nie żyje. 
- 
Ponownie pokiwał głową, nie mając nic do dodania. Krasnolud za to rzeczywiście wrócił, widocznie szczęśliwy, więc jego walka z orczym hersztem musiała zakończyć się zwycięstwem, a wraz z nim uciekali dwaj strażnicy z wieży. Z jednej strony niewygodny balast, z drugiej to jednak w pięciu jest łatwiej przebijać się przez morze zielonych, niż we trzech. 
 - Uciekajta, kurwa! - krzyknął Krasnolud, pomimo krótkich nóg gnając na przedzie grupy. - Tuż za nami są!
 

