Dzikie Pogranicze
-
— No, trza wyleźć. Jakieś pomysły?
Oczekuje lepszych odpowiedzi niż “No wyjść stąd” albo “Rozpierdolić temże latającego lwa”. On na razie tylko widzi walkę z Mantikorą albo czekanie i nic więcej. -
I w ten sposób nic nie padło, żadnego konkretu, bo Leif chciał czekać, a Krasnolud planował po prostu wyjść, uciec i ogółem spróbować szczęścia. Problem był taki, że w takim wypadku co najmniej jeden z was najpierw zginie w szponach bestii, a pozostali i tak będą mieć niewielkie szanse na ucieczkę, w końcu potwór może gonić was daleko, do samego miasta, choć wątpiłeś, żebyście zaszli tak daleko.
-
Czekać mogą, ale jak długo? Kilka godzin czy kilka dni, dopóki nie przyjdzie coś groźniejszego od tej Mantikory? W tych trawach może czaić się coś dużo bardziej niebezpiecznego, co może przestraszyć to latające ustrojstwo albo nawet i je zabić, a wtedy pewnie weźmie się za nich. Najlepiej będzie chyba ubić tę Mantikorę, ale szanse na to są niewielkie, ale są. Ucieczka lub ewentualna walka wydaje mu się teraz lepszym rozwiązaniem, więc rozkazał Leifowi ruszenie czterech liter i przygotowanie się na wyjście z jaskini.
-
Krasnolud bynajmniej nie miał zamiaru zostać tu sam, ale nie miałeś pewności, czy was nie wystawi, wykorzystując jako odwrócenie uwagi, nieważne czy wtedy, gdy będziecie walczyć, czy gdy staniecie się posiłkiem bestii. Niemniej, dowiedzieć się możesz tylko w jeden sposób. Twój kompan skinął ci głową, dając znać, że jest gotów do wyjścia, ale co dalej?
-
— Wychodzimy wszyscy razem czy będziemy czekać jak te widły w gnoju?
-
- No chodźta, rybieńki. - odparł Krasnolud, upewniając się, że paczka jest bezpieczna i trzyma się stabilnie, aby mógł pewnie trzymać oburącz swój topór. - Raz siem żyje, ni?
-
— Raz i oby długo.
Wziął kilka głębszych oddechów, zacisnął broń, sprawdził sztylet i ruszył na rzeź. -
Leif pierwszą strzałę wypuścił tuż po wyjściu z jaskini, od razu dostrzegając wielkie cielsko Mantikory na niebie. Mimo szybkiej reakcji spudłował, później znowu, a choć trzecia strzała trafiła, to jedynie lekko zraniła bestię, dlatego porzucił łuk i sięgnął po broń białą. Jednak do ataku rzucił się Krasnolud, wymachując na prawo i lewo toporem, czym bardziej mógł odgonić bestię, niż ją zabić. Ta jednak zachowywała się dziwnie ospale i niemrawo, choć sprawnie utrzymywała się poza zasięgiem ciosu, to miałeś wrażenie, że się z wami bawi. Lub z jakiegoś powodu nie ma ochoty was zabijać, co w wypadku Mantikor jest czymś naprawdę dziwnym.
-
Skoro nie chce zabić… w głowie ma obraz z perspektywy tej Mantikory, która lata nad nimi i nie atakuje tylko dlatego, że coś innego czyha się na nich. Równie dobrze może się z nimi w jakiś mniej brutalny sposób bawić. Teraz, póki ona lata nad nimi i nie pikuje w ich stronę, muszą jej uciec albo znaleźć jakieś bezpieczniejsze miejsce.
-
Ano można, choć nim skryjecie się w najbliższym mieście, musielibyście pokonać jeszcze wiele kilometrów przez otwarte stepy i sawanny, widoczni z daleka i podatni na atak bestii. Bestii, która nagle rzuciła się na Krasnoluda i tak nagle jak zaatakowała, tak nagle wzniosła się kilka metrów wyżej i odleciała do swej jaskini jak gdyby nigdy nic.
-
— Krasnoludziny chyba nie lubi… Chodźmy, bo zaraz zmieni zdanie.
-
Nie miał zamiaru się kłócić, przytaknąć czy nawet cię obrazić, zamiast tego bez słowa ruszył biegiem w dół, dość szybko jak na kogoś o tak krótkich nogach. Leif niewiele się namyślał i pobiegł za nim, również chcąc stąd jak najszybciej uciec, nim bestia rzeczywiście zmieni zdanie.
-
Tak, on też teraz nie będzie rozmyślać, czy ma zbiegać na dół, czy zostać tutaj i czekać na nie wiadomo co. Jak trzeba zbiegać, to zbiega, ale nie tak, żeby się potknąć i stoczyć albo spaść.
-
Byłaby to naprawdę żałosna śmierć… Przeżyć walkę z Mantikorą żeby później skręcić sobie kark przez jeden niefortunny krok. Na szczęście nic takiego się nie stało i dopiero na dole mogliście odsapnąć i zdać sobie sprawę, że zrobiliście to, uciekliście jednej z najgroźniejszych bestii w całym Verden, jeśli nie Elarid.
-
Żałosna i głupia. Mógłby o tym opowiadać w karczmach, jakimś dziewkom, ale pewnie nikt by nie uwierzył. Skoro uciekł bestii, zszedł na dół, to teraz chyba pora udać się do jakiegoś miasta.
— Mnie dalej ciekawi, co masz w tej paczce, Krasnoludzie. Ale kij z tą paczką, co teraz? -
- Chuj cię to obchodzi, ta? Moja paczka, moja sprawa. Wy pomgliśta, macie złoto. Nie myślta se, żem was polubił, takiego o! Pomoglim sobie, tera ja idem dalej, a co wy zrobicie to mnie już koło chuja lata. - odparł, żegnając się z wami w ten sposób. Oparł topór o bark, mocniej ścisnął paczkę i rzucił wam ostatnie spojrzenie, po czym odszedł w kierunku miasteczka, choć nie miałeś wątpliwości, że pójdzie dalej, ku Verden, ale dalej? Kto wie?
-
— Chuj cię to obchodzi, łełe, moja pacuska, moja sprawa, łełe. — ponabijał się z Krasnoluda, gdy ten się oddalił.
Teraz to trzeba do jakiegoś miasta się dostać, może wziąć kolejne zlecenie, a następnie dostać się do bardziej cywilizowanej części świata, bo na tej sawannie może się co najwyżej wpaść w paszczę jakiegoś potwora. Najlepszą opcją jest dostanie się do miasta, w którym ostatnio był, i tam wziąć kolejne zlecenie. Odpoczął jeszcze parę sekund i wyruszył. -
Leif parsknął na to śmiechem, ale nie dodał nic od siebie. Rozejrzał się tylko, czy aby brodacz jednak was nie usłyszał, ale nic na to nie wskazywało. Na drodze do miasta nie napotkaliście żadnych niebezpieczeństw, aż dziwnie. Za to w połowie drogi, w środku stepu czy innej sawanny, zauważyliście jeźdźca, który gnał na złamanie karku swojego i swojego wierzchowca ku wam, wymachując obiema rękoma, z czego jedna trzymała szablę. Krzyczał też coś, ale było za daleko, żebyś mógł usłyszeć. Po chwili uznałeś, że wiesz o co chodzi i nie musi się drzeć, bo dostrzegłeś, jak za jeźdźcem gna trzech Orków, każdy dosiadający Warga.
-
No masz ci babo krowi placek. Najpierw Mantikora, a teraz ci dzicy Orkowie na Wargach. Walczyć nie ma chyba jak i nawet po co, bo od razu padnie. Trzeba uciekać i im uciec albo gdzieś się ukryć. Odwrócił się i zaczął biec w stronę, z której wcześniej szedł.
-
Niewiele to pomogło, bo Orkowie walili prosto na was. No, niekoniecznie na was, was mieli zapewne w dupie, gonili jeźdźca, ale że on gnał ku wam ile sił w końskich kopytach, zapewne licząc na pomoc w walce z pościgiem, to i Orkowie kazali swoim wierzchowcom ruszać w tę stronę.
- Zabije nas wszystkich, jeśli będzie dalej tak jechał. - rzucił do ciebie Leif. - We dwóch nie damy im rady, we trzech już prędzej.