Penkurth
-
Jedno z ostatnich wolnych miast ludzi na kontynencie. Fakt, że utrzymało się tak długo, odpierając kolejne ataki Demonów, zawdzięcza obecności jednej frakcji: Gildii Magów. Od niepamiętnych czasów to właśnie w Penkurth znajdowała się ich główna siedziba, a gdy te mniejsze, rozrzucone po całym świecie, zostały zniszczone lub ograbione, to tutaj przeniósł się gros gildyjnych akolitów i mistrzów.
Choć stacjonują tu tysiące wojowników wszelkiej maści, od uciekinierów z rozbitych państw czy zamków, przez pospolitych najemników, po zwykłą straż miejską i pospolite ruszenie, mający do dyspozycji dwie linie umocnień przed miastem, projektowane przez krasnoludzkich mistrzów inżynierii, mogące się wzajemnie wspierać, a po przełamaniu pierwszej linii, wróg musi pokonać istną strefę śmierci, aby dostać się do drugiej, to jednak największy wkład w tak skuteczną obronę mają przede wszystkim Magowie, skutecznie wspierający sojuszników, brużdżący wrogom bądź masakrujący ich za pomocą Magii ofensywnej. Jednakże ostatnimi czasy kilka bardziej znaczących i prominentnych Demonów pod wodzą niejakiego Xozhala ruszyło ze swoimi piekielnymi legionami, aby zdobyć ten cierń w swoim boku. Jak na razie udało im się jedynie oblegać miasto od strony lądu oraz wytracić dosłownie tysiące swoich sług za cenę lichych postępów. Ale mówi się, że również Demony szykują jakąś morderczą niespodziankę dla swoich oponentów…
Mimo kilku prób podjętych przez załogi drowskich Czarnych Ark, miasta nie udało się zablokować od strony morza, choć podobno i w tym celu szykowana jest olbrzymia flota inwazyjna z Wiecznego Imperium Shenara. Jak na razie jednak okręty wojenne i transportowe Kundli chronią olbrzymi kompleks portowy Penkurth i konwoje z zaopatrzeniem czy ochotnikami do obrony miasta. Mimo to coraz więcej statków i okrętów opuszcza miasto, a na swoich pokładach wywożą cywili, znaczących Magów i olbrzymi zbiory gildyjnej biblioteki, ponieważ Magowie słusznie obawiają się, że miasto prędzej czy później padnie, a gdy się tak stanie, lepiej mieć uratowane to, co tylko się da.
Mimo oblężenia i ogólnej atmosfery strachu czy niepewności, miasto wciąż pozostaje prężnym ośrodkiem handlowym, trafiają tu kupcy z Zakonu Gryfa, podziemnego państwa Krasnoludów czy Sainen, a miasto oferuje liczne rozrywki, od tych przyziemnych, jak karczmy i domy publiczne, na prawdziwych galeriach sztuki, bibliotekach i operach skończywszy. Poza tym w mieście niemalże namacalnie wyczuwa się magiczną aurę, wielu uważa, że Magii tu można dotknąć, a najsilniejsze tego wrażenie występuje tuż obok siedziby Gildii Magów, w centrum miasta, monumentalnego kompleksu nadziemnego, ze strzelistymi wieżycami i rozległymi podziemiami. -
Asell Atari
Zaklęty dywan to wygodny środek transportu, między innymi dlatego, że sam potrafi sobą kierować niewymagając nawigacji. Asell, lecąc nad miastem, odetchnął z ulgą zdając sobie sprawę, że koniec jego podróży jest tak blisko - powoli zaczynało mu brakować zapasów które zużył lecąc nad morzem -
Nie tylko wygodny, ale i na swój sposób inteligentny, bowiem gdy tylko na horyzoncie zamajaczyło miasto, gwałtownie zmienił kierunek, podlatując doń nie od strony lądu, ale morza, bo nawet z tak daleka widziałeś obozowisko wielkich hord Demonów i Upadłych… Mogłeś się tylko domyślać, jak źle jest na świecie, skoro nawet to miasto Gildii, teoretycznie nie do zdobycia dzięki potędze tejże organizacji, było pod oblężeniem, choć daleko mu było do upadku. Chyba. Niemniej, widziałeś wielkie mury okalające miasto, a później basen portowy, liczne doki, magazyny, kantyny, latarnię morską i tym podobne na nadbrzeżu. A także uzbrojonych w kusze strażników, którzy posłali w Twoim kierunku kilka bełtów, póki co niecelnych, ale i tak lepiej wylądować i się im wytłumaczyć, niż bez sensu ginąć, tak blisko celu.
-
To dopiero uprzejme powitanie… Cóż, takie czasy. Chroniąc się przed ewentualnymi pociskami Asell wylądował na nabrzeżu, przed strażnikami, i podniósł ręce w obronnym geście.
-Nie mam żadnych wrogich zamiarów! Zostałem wysłany jako poseł do Arcymaga w Gildii, przez mojego ojca, mistrza Atariego ze złych ziem. Oto list żelazny, który mi przekazał. Nie służę demonom!- krzyknął, wskazując powolnym, niegwałtownym gestem na zwój z przepustką, który otrzymał od rodziców -
Strażnicy wciąż mieli Cię na celowniku, ale jeden podszedł ostrożnie i odebrał Ci list, pospiesznie przelatując wzrokiem po kolejnych zdaniach.
- Poślij po jakiegoś Maga, szybko. - polecił, choć nie słyszałeś w jego głosie zaufania, bardziej nie wiedział, jak rozwiązać tę sprawę i wolał zrzucić odpowiedzialność za czyny i decyzje na kogoś kompetentnego.
//Jeśli chcesz pogadać ze strażnikami to śmiało, jeśli nie, to nie pytaj ich o nic, a w następnym poście przyjdzie po Ciebie ten Mag.// -
Asell skinął powoli głową i ze spokojem stał w bezruchu, czekając na swój los
-
Nie trwało to długo, jakiś Mag musiał być akurat w pobliżu. Nie tak go sobie wyobrażałeś, bo był odziany nie w ciężką szatę z kapturem, ale skórzany kaftan, naramienniki, nagolenniki, a do tego zwykłe spodnie, buty, koszulę czy pelerynę, a przy pasie miał miecz długi i sztylet. Cóż, najwidoczniej takie mamy teraz czasy, że nawet Magowie muszą potrafić walczyć czymś więcej, niż tylko zaklęciami i inkantacjami sztuk tajemnych.
Mężczyzna, człowiek po trzydziestce, odebrał zwój i przeczytał go, o wiele dokładniej, niż strażnik wcześniej.
- Rychło w czas. - mruknął i odesłał strażników do swoich zajęć, więc mogliście zostać sam na sam. - Zwę się Amirhanta. - powiedział, wyciągając do Ciebie dłoń. - A Ty, kimkolwiek jesteś, musisz wiedzieć, że teraz każdy Mag jest na wagę złota. -
Chłopak ukłonił się najpierw odruchowo, a dopiero potem uścisnął wyciągniętą rękę w tradycyjny dla jego plemienia sposób, za przedramię - Nazywam się Asell, panie, syn mistrza Semi Atariego ze Złych Ziem. Znam lepiej niż bym chciał zagrożenie ze strony demonów, jednak jestem zaledwie uczniem i posłańcem, a nie prawdziwym magiem, panie. Moi rodzice nimi byli, jednak oni nie będą już mogli pomóc. Chociaż może ich dzieła tak.- powiedział spokojnym, wyuczonym tonem sygnalizującym szacunek, jakim matka nauczyła go zwracać się do mądrzejszych i ważniejszych od siebie.
-
Pokiwał głową i odwrócił się na pięcie, dając znak, abyś poszedł za nim.
- Musisz wiedzieć, że nie powinieneś okazywać mi za dużo szacunku, choć jakaś drobna cząstka jest mile widziana. - powiedział, uśmiechając się lekko. - Jestem tylko Magiem bojowym. Ostatnio tak wielu naszych zginęło, że Gildia zwiększyła nabór, przyjmując nawet tych, którzy w czasach pokoju zostaliby odrzuceni ze względu na zbyt mały potencjał magiczny. Takich jak mnie uczą jednocześnie walczyć, jak i władać jakąś prostą Magią ofensywną, a później wysyłają na front, abyśmy wspomagali zwykłych żołnierzy i najemników lub pełnoprawnych Magów. -
Chłopak wydał magiczną komendę dywanowi, aby poleciał wraz z jego skromnym dobytkiem za nimi ruszył za Amirhanta.
- Rozumiem. W moim plemieniu każdy potrafił walczyć, nie tylko mężczyźni, kobiety i dzieci również, niezależnie, demony traktują ludzi jak zwierzęta i jeśli ktokolwiek nie umie się obronić jest też zarzynany jak zwierzę. To że uczyłem się przy tym magii niczego nie zmieniało, po prostu taki był spadek mojej rodziny. -
- Chętnie wysłucham Twojej historii, ale może nie teraz… Wiesz jak wygląda nasza obecna sytuacja?
-
- Cóż, Złe Ziemie nie słyną z najlepszego systemu pocztowego, ale przylatując tu widziałem oblegające was hordy, więc zgaduje, że ogólnie rzecz ujmując nienajciekawsza, prawda? Nastąpił pat? -
-
- Chwilowo, ale tej bitwy zapewne nie wygramy… Masz szczęście, że przyleciałeś teraz, za kilka miesięcy prawdopodobnie już by nas tu nie było, a pierwsze statki odpłynęły już dawno… Ewakuujemy się stąd, kontynent jest nie do utrzymania, przynajmniej tak sądzi nasz Mistrz.
-
Chłopaka zatkało na moment, odpowiedział po dłuższej pauzie - O bogowie! Nie wiedziałem że sytuacja w ogóle może być tak poważna. Nie wyobrażam sobie, brać pod uwagę opuszczenie całego kontynentu… - wzdrygnął się - Miałem dostarczyć do Mistrza gildii osiągnięcia moich rodziców w dziedzinie walki z magią ognia, ale teraz zdałem sobie że w morzu potrzeb to tylko kropla bez większego znaczenia -
-
- Och, przecież nie mamy zamiaru się poddać… Kiedyś tu wrócimy, a Twoje nauki mogą się okazać o wiele przydatniejsze niż sądzisz.
-
- Hmpf… Mam nadzieję, że przydadzą się do czegokolwiek - chłopak odchrząknął, wyraźnie przybity. Wiedział, jak wyglądają ziemie zajęte przez demony i ciężko było mu wyobrazić sobie odbijanie ich, gdy raz zostaną utracone
-
- Swoją drogą, nie słyszałem, żeby poza kilkoma miastami na wybrzeżu ludzie stawiali jakiś czynny opór, może poza Zakonem Gryfa… Sądziłem, że zawsze było to domeną Orków i Goblinów z Dzikich Pól, może też Krasnoludów i Wampirów.
-
- Cóż, ja niewiele słyszałem o czymkolwiek poza swoim plemieniem, a nas było zbyt mało żeby mówić o oporze, raczej o przeżywaniu na terenie wroga. Z drugiej strony oporem do woli demonów jest sam fakt tego że żyjemy -
-
- Jestem pewien, że nie przeszkadzałoby im to, gdybyśmy żyli, o ile wszyscy uznalibyśmy ich władzę nad sobą. A na to nie ma szans.
-
- Zwłaszcza że władza w ich wykonaniu to całkowita dominacja i traktowanie nas jak bydła, zgadzam się.
-
- Ale zwyciężymy, zobaczysz. Nie jestem pewien, czy za mojego życia, ale kiedyś na pewno uda nam się pozbyć tych stworów i odesłać je tam, skąd przybyły, aby sczezły.
-
Chłopak skinął głową, może nie do końca przekonany, ale podniesiony na duchu
-
- Chcesz udać się do mistrza od razu? Nie jest on ostatnio szczególnie zajęty, ale na pewno przyjmie Cię osobiście lub zrobi to jeden z jego podwładnych, masz więc czas na odpoczynek, posilenie się czy chociaż zwiedzenie miasta… Choć domyślam się, że to wszystko wokół może być dla Ciebie mały szok.
-
- Będę szczery. Straciłem całe swoje dotychczasowe życie i nie mam nic, poza tą ostatnią misją od rodziców. Z jednej strony boję się ją kończyć, ale z drugiej mam poczucie, że powinienem ją wypełnić jak najszybciej. Poza tym… Nigdy jeszcze nie widziałem tylu budynków i ludzi, co przez ten nasz krótki spacer i czuję się trochę zbyt przytłoczony, żeby od razu zwiedzać to miasto -
-
- Przykro mi z tego powodu, ale jeśli Cię to pocieszy, Gildia będzie teraz Twą nową rodziną. Chodźmy. - powiedział, chcąc zapewne zaprowadzić Cię do swojego przełożonego, ale nie uszliście daleko, gdy w okolicy zapanował spory ruch, a wszędzie zaczęły przemykać mniejsze i większe grupki najemników, żołnierzy oraz kilku pojedynczych Magów.
-
Chłopak poszedł za swoim przewodnikiem, starając się ze wszystkich sił trzymać go i nie zgubić w narastającym tłumie, nie mając pojęcia, co się dzieje. Miał jednak bardzo nieprzyjemne przeczucia, a jego ciało natychmiast uwolniło sporą dawkę adrenaliny, był gotowy w każdej chwili stanąć do walki
-
- Pewnie kolejny atak. - wyjaśnił, jakby czytając Ci w myślach, choć nie było to raczej potrzebne, dość dobrze czytał z Twojej mimiki i gestów ciała. - Nic poważnego, zwykle zdarzają się dwa lub trzy razy dziennie, wciąż wysyłają swoje mięso armatnie, aby nas czymś zająć.
-
Chłopak dalej był mocno podbudowany, jednak skinął głową dosyć spokojnie -Czaję. Też powinniśmy tam iść?-
-
- Jeśli chcesz to śmiało. - odparł Amhiranta, któremu było to widocznie wszystko jedno.
-
Chłopak już chciał pobiec ze wszystkimi, gdy nagle zakręciło mu się w głowie. Był niewyspany, odwodniony i głodny, a do tego zagubiony i niestabilny emocjonalnie. Skłonił się drugiemu magowi, a na jego twarzy odmalował się wyraz słabości, zaraz zastąpiony przepraszającym grymasem uśmiechu
-Boję się, że chyba powinienem zacząć od spotkania się z mistrzem, bardzo chciałbym, no, nie zginąć zanim nie ukończę misji- -
Skinął głową i przyspieszył kroku, prowadząc Cię do górującej nad całym miastem wieży, która stała w centrum większego kompleksu, pilnowanego przez zwykłych strażników i najemników, jak i Magów bojowych, takich jak Amhiranta, oraz zwykłych Magów, o wiele potężniejszych w sztukach tajemnych, choć słabszych w bezpośrednim starciu.
- Zaczekaj tu. - polecił Ci Twój kompan, kierując się po schodach do wspomnianej już wieży.
//Słaba jakość odpisu, bo jakoś nie mam weny i ochoty, ale to i tak tylko wprowadzenie do rozmowy z NPC.// -
//Widywałem i dawałem znacznie gorsze w karierze pbfowej//
Skinął głową i usiadł przed wejściem w siadzie klęcznym, wykonując polecenia starszych rangą tak jak uczyli go rodzice. Równocześnie zdał sobie właśnie sprawę, że nie może już więcej polegać na ich radach i naszedł czas by się usamodzielnić i… nagła, niezrozumiała fala emocji przetoczyła się przez jego osobę, skupił się więc na oddechu i medytacji, by ją opanować
-
Szczęśliwie Twoje emocje i stan wróciły do normy, przynajmniej w teorii, bo miałeś sporo czasu na uspokojenie się podczas medytacji. Nie byłeś pewien w jakim stopniu związane to było z opieszałością Magów, ale może szybciej się nie dało, tego w zasadzie nie wiesz. Tak czy siak, Amhiranta w końcu wrócił, towarzyszyło mu dwóch strażników w pełnych zbrojach, hełmach, z mieczami u pasa i halabardami w dłoniach.
- Odeskortują Cię, mi zabroniono iść dalej. - wyjaśnił przepraszającym tonem, widocznie niezbyt zadowolony z tego, że musi pozostawić Cię z tym samego, ale taki dostał najwidoczniej rozkaz. -
- Rozumiem - skłonił się w pół - Dziękuję za całą pomoc i za doprowadzenie mnie tu. Oby nasze nici niedługo znowu splotły się w ściegu świat - powiedział tradycyjne pożegnanie swego ludu, po czym ruszył wraz z dwójką zbrojnych
-
- Mi też było miło. - odparł Amirantha, nieco zdziwiony, tak zapewne tradycyjnie żegnał się jego lud. Niemniej, wkroczyłeś do wieży, która była czymś z obcego, dawnego i wręcz zapomnianego świata. Symbolizowała potęgę Gildii Magów, choć obecnie obserwuje się jej zmierzch, to wykonany z marmuru, granitu, kości słoniowej, cedru, złota, srebra, inkrustowany kamieniami szlachetnymi, perłami i bursztynem budynek przypominał właśnie zenit tej chwały. Podobnie jak mijane pomieszczenia, choć miałeś tylko ułamek sekundy, aby rzucić na nie okiem, przez szybkie tempo narzucone przez strażników, to mogłeś śmiało powiedzieć, że tak wiele ksiąg, manuskryptów, zwojów, rękopisów i innych nośników wiedzy nie było łącznie na całym świecie. Dlatego spodziewałeś się, że zostaniesz przyjęty w równie monumentalnym pomieszczeniu, wyobrażałeś sobie wielki stół, a za nim lewitujące krzesła dla dziesiątek Magów z całego świata, wszystkich gildyjnych Mistrzów, wielką salę pełną pomników tych, którzy dawniej stali na czele Gildii i tym podobne, a trafiłeś do niewielkiego saloniku z dwoma fotelami przy kominku, w którym buchał ogień. Obok był też regał z książkami, a nieco dalej część bardziej formalna, czyli dwa krzesła i fotel rozdzielone przez zawalone przyborami do pisania, papierzyskami i tym podobnymi biurko. Strażnicy wyszli bez słowa, zostawiając Cię tu samego.
-
I cały ten piękny przepych starty na proch racicami bestii… Jeśli to miejsce upadnie, to to samo może stać się z całą resztą świata
Chłopak odetchnął z ulgą, że gabinet jest raczej skromny i niewielki, cały ten przepych poprzednich sal był przytłaczający. Stanął w swobodnym rozkroku z rękami skrzyżowanymi na piersi w oczekiwaniu aż pojawi się tajemniczy gospodarz -
I pojawił się, bowiem były tu jeszcze drzwi. A właściwie to się pojawiła. Nie byłeś pewien, czy jej piękno było naturalne, wspomagane kosmetykami czy może Magią, zdawało Ci się nawet, że musi mieć w swoich żyłach nieco elfickiej krwi, która za to odpowiada, ale nieważne. Jeden jej uśmiechem sprawił, że kolana niemal się pod Tobą ugięły, a wypowiedziane słowa ledwo co zrozumiałeś, za bardzo skupiając się na ich brzmieniu niż na treści. Ale chyba chodziło jej o to, żebyś zajął miejsce w jednym z foteli przy kominku, bo sama się do jednego kierowała.
-
Zaskoczyła go własna reakcja, musiało to wynikać z egzotycznego dla niego wyglądu kobiety, a nie tego że jakoś niezwykle pociągająca w jego guście, wydawała się taka… krucha w porównaniu z kobietami które znał i mu się podobały. Postarał się nie dać nic po sobie poznać - ukłonić się wpół, powitać się oficjalnie i usiąść lekko na fotelu, gotowy w każdym momencie wstać na rozkaz kobiety.
-
Zajęła miejsce w drugim fotelu i dała Ci znać, abyś przemówił. Możesz teraz tylko żałować, że nie skupiłeś się na tym, co mówiła wcześniej, bo nie jesteś w sumie pewien, czy już się przedstawiła, jeśli tak, to jak się nazywa, czy Ty powinieneś się przedstawić, czy przejść może od razu do sedna?
-
Uznałem w takim razie, że najlepiej zrobić to, co było w tej sytuacji najbezpieczniejszym wyjściem - przejść bezpośrednio do sedna sprawy.
- Nazywam się Asell, pani, syn mistrza Semi Atariego ze Złych Ziem. Przybywam ze smutnym poselstwem, ale również z spisanymi osiągnięciami czarów przeciw magii ognia, które odkryli moi rodzice, według nich przełomowe techniki. Obie te rzeczy miałem dostarczyć bezpośrednio przywódcy Gildii Magów - powiedział poważnie -
Pokiwała głową i milczała przez chwilę.
- Rozumiem. Czy chcesz opowiedzieć więcej o sobie, rodzicach i całą tą wiedzą, którą przyniosłeś, czy może po tak długiej podróży potrzebujesz odpoczynku lub czegokolwiek innego? -
- Jeśli mógłbym być szczery, Pani, bardzo chciałbym odpocząć po podróży, a abym był w stanie to zrobić, muszę dokończyć swoją misję - chłopak uznał, że wszystko co ma do powiedzenia powinien przekazać tej kobiecie, prawdopodobnie najwyżej postawionej osobie z jaką będzie miał okazję porozmawiać, kimkolwiek by nie była. W każdym razie tak wywnioskował po jej zachowaniu.
- Wieści, które mam przekazać, nie są wesołe. Mój ojciec, mistrz Semi Atiri że Złych Ziem, moja matka mistrzyni Avi Atiri, i całe nasze plemię zostało pokonane przez demony. Większość nas zginęła. Niejaki Aspertalem, dowódca potworów, wziął oboje moich rodziców w służbę jako Upadłych. To była cena, za jaką moi rodzice wynegocjowali moje życie i wolność. Dzięki mojemu uratowaniu przetrwa też ich działa mogły przetrwać - chłopak wyjął najcenniejszy że zwojów, dotyczący Pełnego Zgaszenia, który zawsze nosił bezpośrednio przy sobie - Moi rodzice pracowali nad sposobami na pokonanie magii ognia. To ich największe dzieło, ale mam też wszystkie inne ich notatki i księgi. Wierzyli, że Gildii uda się dokończyć Pełne Zgaszenie i wykorzystać ich wiedzę do pokonania tego plugastwa - chłopak podał kobiecie zwój i skłonił się -
- Nie masz nawet pojęcia, jak wiele zrobiłeś dla mnie, Gildii i całego świata. - powiedziała pewnie, choć z wrażenia lub wzruszenia głos się jej nieco załamał na początku. - Jeśli to, co mówisz, jest prawdą, to poświęcenie twoich rodziców nigdy nie zostanie zapomniane, a ty otrzymasz od nas wszystko, czego zapragniesz, w ramach podziękowania… Choć wątpię, aby rzeczywiście znalazło się coś, co może zrównoważyć te dary.
-
- Pani, jeśli mogę się ośmielić, mam tylko jedną prośbę - pozwólcie mi walczyć i uczyć się u waszego boku. Ja sam nie jestem bohaterem tylko prostym posłańcem, ale moi rodzice byli bohaterami i mam u nich dług życia i honoru. Jedyne, o co mogę prosić to okazja, aby choć po części spłacić ten dług, kontynuując ich dzieło walki z plugastwem które ich zgubiło - chłopak skłonił się nisko, zaciskając pięści
-
- Oczywiście. - potwierdziła, miałeś przeczucie, że zgodzi się na wiele, żeby tylko wynagrodzić ci trudy misji i to, co przywiozłeś, co mogło zmienić wojnę na równi z tajemnymi krasnoludzkimi wynalazkami. Choć nie, te wieści były cenniejsze, bo były prawdziwe, zaś wynalazki brodaczy to jedynie pogłoski. - Atakują zewnętrzne umocnienia zwykle kilka razy dziennie, twemu życzeniu stanie się za dość. Znajdziesz okazję do walki i zemsty. Przydzielimy ci jako przewodnika po mieście i kompana jednego z naszych najlepszych Magów Bojowych.
-
- Dziękuję pani, to bardzo chojne z twojej strony - chłopak, jak to mniał w zwyczaju skłonił się, ale nagle poczuł, że adrenalina i zawziętość by dopełnić misję odpływa z niego, a do głosu dochodzi wyczerpanie i wymęczenie. Zachwiał się nieco nie do końca utrzymując równowagę. Zamaskował to uśmiechem i stanął w pozycji gotowości, czekając na dalsze polecenia odnośnie swoich losów
-
- Jeśli to wszystko, zaczekaj tu chwilę, ja tylko zajmę się zwojami i polecę służbie zaprowadzić cię do kwatery. Należy ci się najlepsza z tych, które mamy, mój bohaterze…
-
Chłopak był zdecydowanie onieśmielony faktem, że kobieta naprawdę traktuje go jak jakiegoś rodzaju bohatera, ale nie wiedział jak kulturalnie powtórzyć jej, że nie zrobił na razie nic takiego, a całą pracę odwalili jego rodzice, skłonił się więc po raz kolejny nisko i przekazał jej zwoje
-
Odebrała ja i obdarzyła cię jeszcze raz tym swoim uśmiechem, który tak na ciebie działał. Jednak gdy tylko wyszła, uczucie to minęło, a po ciebie zjawił się jakiś sługa, zapewne z zamiarem zaprowadzenia cię do komnaty.
-
Ruszył za sługą, zastanawiając się, czy bardzo się zbłaźnił czy to złe wrażenie tylko mu się wydawało