Dallas
-
Wyciągnął jednego papierosa z paczki.
- Masz może zapalniczkę? - zapytał Matta. -
Zohan:
//Za dwa dni, to Z-Com roześle maszyny zwiadowcze szybciej, żeby wiedzieć gdzie i komu zrzucać paczki z nieba.//
- Podobno zawsze trzymacie się razem, pilnujecie się nawzajem i dobrze działacie jako zespół, więc nie widzę żadnych przeciwwskazań, żeby posłać tam Was obu.
Antek:
- Tak, jeśli Ty masz jakiegoś zbędnego szluga. - odparł z lekkim uśmiechem. -
- Ano mam jednego. - również odparł z lekkim uśmiechem i podał Mattowi paczkę papierosów.
-
– Tak też jest. Zanim pójdę, to na miejsce do spania muszę sobie zasłużyć czy już mam przydzielone?
-
Zohan:
- Kwatermistrz pokaże Ci, gdzie są baraki, tam już musisz na własną rękę dostać wolne łóżko. Mamy tu zasady, ale zatrudniamy twardych ludzi z okolicy, będziesz musiał im pokazać, że nie dasz się tłamsić, albo Cię zeżrą i wysrają.
Antek:
Pokiwał głową i wziął jednego. Zapalił najpierw Twoją fajkę, a później swoją.
- Cholerna apokalipsa. Przed nią potrafiłem wypalić dwie albo trzy paczki dziennie, a teraz jak zajaram jednego szluga w miesiąc to czuję się świetnie… Zapłata z poprzedniego zlecenia niby opiewała też na porządne fajki, ale mi już nic nie zostało. -
- To teraz pomyśl, jakby się czuł alkoholik, gdyby udało mu się znaleźć po dłuższym czasie “abstynencji” skrzynię alkoholu. Czułby się jak w jebanym raju.
-
- O alkohol jest łatwiej, opijałeś nasz sukces, więc wiesz, że pędzenie bimbru to nic trudnego. Katazinski, jeden z naszych czołgistów, nigdy się do nas nie przyłącza, jak pijemy jedną czy dwie butelki, ale jak dostajemy wypłatę, to potrafi napierdolić jak szpadel przez dwa lub trzy dni, żeby znów nie pić do zakończenia kolejnego zlecenia.
-
- I tak to pewnie powinno się świętować. Zapomniałem się przedstawić. Jestem Graham. - odparł, wyciągając rękę w stronę Marta, czekając na uścisk dłoni.
-
– Dziękuję i miłego dnia życzę. – wyszedł z domu i poszedł do kwatermistrza.
-
Antek:
Również uścisnął Ci dłoń, ale nie przedstawił się, inni najemnicy zrobili to wcześniej za niego.
Zohan:
Kowboj skinął Ci głową, a Ty odnalazłeś go, tam gdzie zawsze, teraz akurat przenosił jakieś pudła z zewnątrz do magazynu. -
- Jak myślisz, jak tam idzie naszym zwiad?
-
- Nie słychać strzałów, więc albo dobrze, albo tragicznie.
-
– Pomóc? – zapytał go.
-
- Lepiej, żeby to było “dobrze”, aniżeli “tragicznie”.
-
Zohan:
- Jak nie masz nic do roboty… - odparł, wzruszając ramionami. Pewnie robił w życiu cięższe rzeczy, ale pomoc zawsze mile widziana, choćby dla oszczędzenia czasu.
Antek:
Już miał coś odpowiedzieć, gdy padły pierwsze strzały. A zaraz po nich kolejne. Ostrzał skończył się tak szybko, jak się zaczął. Rozbił okno, raniąc Twoje dłonie i prawy policzek odłamkami szkła, ale niezbyt się tym przejmowałeś, gdy rzuciłeś okiem na swojego kompana. Stał w oknie, na nim skupił się cały ogień, a choć miał kamizelkę kuloodporną, to raczej nie najlepszej jakości, może nawet był to tylko ubiór na nią charakteryzowany, bo większość pocisków wystrzelona w korpus wbiła się w niego gładko, podobnie jak jedna z kul, która trafiła w policzek, i kolejna, przebijająca szyję na wylot. Przez kilka sekund Matt stał jak gdyby nigdy nic, dopiero po chwili z ran zaczęła obficie płynąć krew, on zachwiał się, cofnął i oparł o ścianę. Wtedy nogi się pod nim ugięły, a on osunął się po ścianie na podłogę, zostawiając krwawe smugi. Siedział tak, w powiększającej się kałuży krwi, z przeszklonymi oczyma i tlącym się wciąż papierosem w ustach. -
- Ja pierdolę, czyżby to była inna banda najemników?! - pomyślał, ale to nie był czas na teoretyzowanie o tym, kto mógł ich zaatakować. Wypluł papierosa i spróbował jakoś zabandażować swoje dłonie, a także wyjąć z prawego policzka odłamki szkła i ewentualnie zatamować krwawienie z tej rany.
-
No to zabrał się za przenoszenie pudeł. Idealne zajęcie.
-
Antek:
Udało Ci się udzielić sobie niezbędnej pierwszej pomocy. Dałeś też czas tym, którzy zastrzelili Twojego kompana, na podejście do domu bliżej, pewnie wątpili, że był tam tylko jeden człowiek. Byli naprawdę blisko, słyszałeś już kroki pod drzwiami i ciche skrzypienie, gdy jeden uchylił je powoli, a później zatrzasnął je z hukiem. Nim zdążyłeś się dobrze zastanowić, czemu to zrobił, dostrzegłeś wrzucony w tej krótkiej chwili do środka granat-samoróbkę, który lada chwila wybuchnie.
Zohan:
Idealne, żeby trochę odreagować bitwę. Dopiero gdy skończyłeś, poczułeś jak nieludzko jesteś zmęczony i głodny. O ile to jeszcze nie jest pora na sen, to na kolację już jak najbardziej, gdy jeden z ludzi mieszkających na ranchu wyszedł i obwieścił to na całe gardło. -
Gdy tylko zauważył granat, zaczął uciekać w poszukiwaniu schronienia.
-
Po ciężkiej robocie czas na żarcie. Poczuł się trochę jak robol, który cały dzień tyrał na budowie, a potem wracał zmęczony do domu i zjadał jakieś jedzenie, aby mieć siłę na następny dzień. No cóż, takie są koszty życie w społeczeństwie.
Poszedł tam, gdzie wszyscy się udają na kolacje.