Dallas
-
//Nie powiedziałeś czy jest jakaś brama czy coś.//
– To nie ode mnie zależy czy zostaniecie tutaj przyjęci, czy nie. – powiedział to z żalem w głosie, aby się im wydawało, że im współczuję.
-
//Tylko ta główna.//
Ci jednak wciąż błagali, co zaczęło zwracać na Was uwagę innych ludzi z rancha. -
- Zrozumiałem, sir. Co miałbym zrobić w sytuacji, gdyby karabin się zaciął?
-
– Plecaki, broń oraz wszystkie inne rzeczy na ziemię. – rozkazał. – Kierujcie się do bramy.
-
Antek:
- Otworzyć zamek, wyjąć zaciętą łuskę i kontynuować. A jeśli nie, to modlić się o to, żeby tamci kiepsko strzelali.
Zohan:
Na przemian dziękując i wciąż błagając o łaskę, ludzie odeszli w żądanym przez Ciebie kierunku, rzecz jasna pozostawiając bagaże, tak jak im poleciłeś. -
- Dobra, dzięki za informacje. - odparł i wyciągnął z plecaka butelkę wody, aby się napić.
-
- Coś jeszcze zanim wyruszymy? - zagadnął, a Ty przeczuwałeś, że bardziej chodzi mu o to, żebyś trochę pożył i strzelał ze swojej wielkiej spluwy, a nie żeby się o Ciebie troszczył.
-
- Wszystko powinno być już załatwione. Mogę wyruszyć.
-
Ruszył do bramy, a gdy tam dotarł - nie wpuścił ich od razu. Najpierw pytania.
– Skąd jesteście, jak długo wędrujecie i czemu miałbym was wpuścić? No poza tym, że macie dzieciaka i nie macie wody oraz jedzenia. -
Antek:
Jeszcze kilka godzin załoga wykonywała jakieś drobne naprawy, tankowała bak, ładowała amunicję, zapasy prowiantu i wody, a gdy wszystko było gotowe, każdy zajął swoje miejsce w czołgu i kierowca popędził stalową bestię. Choć miałeś świadomość, że teraz niebezpieczeństwo będzie czaić się na każdym kroku, nie byłeś w stanie wyobrazić sobie kolejnych walk w mieście, czułeś się dziwnie wolny i szczęśliwy teraz, na kadłubie czołgu, uzbrojony w działko kaliber dwadzieścia milimetrów, gdy pustynię wokół ryły gąsienice sunącej w swoim tempie maszyny.
//Zmieniamy temat na Pustynię Śmierci. Zacznę.//
Zohan:
- Jesteśmy z Dallas, wędrujemy chyba od kilku miesięcy, straciliśmy rachubę. Kiedyś było nas więcej, ale na naszą grupę napadli Bandyci, nam cudem udało się uciec. - wyjaśnił Ci mężczyzna, przywódca grupy i głowa rodzina. - Jeśli nas nie wpuścisz, to umrzemy, miej litość! -
– Na czym się znacie i co potraficie robić? Skąd mam wiedzieć czy nie jesteście jakąś podpuchą i nie chcecie nas wybić po cichu?
-
- Możecie nas przeszukać, nie mamy broni, a nawet gdyby, to nie potrafimy się żadną posługiwać. Ja jestem cieślą i stolarzem, a taki ktoś na pewno się Wam przyda, reszta może pomagać w gospodarstwie czy domu, nie potrafią wiele, ale szybko się nauczą, jeśli będzie trzeba.
-
– Co dolega dzieciakowi? – spojrzał się na dziecko, a potem na faceta.
-
- Nie wiem, naprawdę. Jest osłabiony, ma gorączkę i poci się, niedawno też wymiotował i miał biegunkę. Nic dobrego z tego nie wyniknie, już teraz jest bardzo słaby.
-
– Został zadrapany albo ugryziony?
-
Ten post został usunięty!
-
- A wyglądam Ci na kretyna? - fuknął, zmieniając nagle ton. - Oczywiście, że nie. Gdyby tak było, każdy kochający ojciec skorciłby cierpienia swojego dziecka.
-
– Nie wyglądasz, ale nim będziesz, jak spróbujesz coś tu odjebać. – otworzył im bramę, a następnie dokładnie przeszukał. Rzecz jasna, z bronią w ręku.
-
Nie doszło do tego, a szkoda, nawet Tobie te kobiety wydawały się całkiem, całkiem, bo ktoś zaalarmował o całej tej szopce ludzi stojących w hierarchii wyżej, niż jakiś trep, taki jak Ty, przez co pojawiło się tu o kilka uzbrojonych osób więcej, z tym kowbojem, który chyba tu rządził, włącznie.
-
Znając życie to pewnie dostanie opierdol, za to, że ich wpuścił. Pozostaje mu teraz czekać na konsekwencję swoich czynów.