[Deravierres] Sektor Velmer
-
Wychodziło na to, że ten jeden żołnierz nie był jedynym. Co prawda widziała innych, ale pozostali mogli nadchodzić z różnych stron i o dziwo zbiec w to samo miejsce. Obecnie nie brała pod uwagę pojedynczego rannego - niemożliwa była taka utrata krwi w drodze i dalsze życie w pojedunkę.
Zarejestrowała tę nagłą i dziwną ciszę, ściskając mocniej karabin. Działo się tu coś niedobrego, dziwnego. Wpierw ten jeden człowiek, teraz ta szkarłatna dróżka i niepokojące uciszenie wszelkich dźwięków. Nawet przyroda oniemiała. Dziw, że słyszała tę trawę i krzewy.
Pociągnęła raz nosem. Zapach zaczął się nasil… zatrzymała się, omal nie wpadając na dowódczynię. Spojrzała zaraz za nią. I od razu tego pożałowała.
Nikt jej nie mówił, co dokładnie złego może spotkać na wojnie. Uogólniali to do “złych rzeczy”, nie podając ani jednego przykładu. Zamiast tego szli w drugą stronę - akty bohaterstwa, heroiczny bieg do wrogich okopów, kładzenie wroga setkami, medale, respekt, osiągnięcia, sława, honor to były rzeczy jakimi ją karmili i jakie chętnie przyjmowała. Ale to? O tym nikt nie wspomniał! Sama odsunęła się gwałtownie. Oddech przyspieszył, serce zaczęło bić mocniej. Ręce drżały, karabin trzymała ostatkami sił. Ochłapy siły woli trzymały cały organizm na uprzęży. Nie uciekaj, nie panikuj, nie daj się. Odwróciła wzrok, starając się o tym nie myśleć. Próbowała przywołać te wszystkie opowieści o poświęceniu, heroizmie żołnierzy i dzielnej walce. Wszystko na nic. Przed sobą widziała jedynie konających w męczarniach ludzi. Tysiąc sposobów na brutalne zabicie tej grupy. Żaden jednak nie kończył się tak wielką masakrą. Nie była w stanie sobie tego wyobrazić. Nie chciała tu dłużej być. Nie chciała tak skończyć, nie chciała tego widzieć, nie chciała umierać.
– Tak tak, wracamy, wracamy – powiedziała niemrawo, chwytając kobietę za rękę. Ścisk był mocny - nie chciała jej zgubić.
Zaczęła ciągnąć ją za sobą, może nawet siłą, jeśli było trzeba. Jeżeli się oddaliły, obróciła się plecami do resztek i zaczęła biec, cały czas trzymając dowódczynię. Proszę, ie bądź w tyle, nie chcę zostać sama. -
Hans
Imperialny strzelec westchnął głęboko, odryglowując karabin. Mruknął coś pod nosem, gdy sięgał prawą ręką do ładownicy. I właśnie wtedy ich spojrzenia się ze sobą starły.Widok wrogiego żołnierza w rowie tuż pod nim wprawił go w dobrze widoczne osłupienie. Choć Hans nie widział dobrze jego twarzy, zasłanianej przez wysokie wcięcie w celowniku, mignęło mu, jak jego brwi teatralnie się podniosły. Bojec gwałtownie zerwał się na równe nogi. W tym samym momencie, w którym Anschreit wystrzelił.
Rozległ się głośny huk. Imperialista szarpnął się i zatoczył nieco do tyłu, jakby w stanie nietrzeźwości umysłu. Zwalił się na plecy niczym kostka domina. Wydał z siebie ostatnie tchnienie, a potem zastygł w bezruchu. Nie żył.
Ines
Obie biegły na złamanie karku. Byle jak najdalej od tego straszliwego widoku, tego poronionego miejsca. Serce waliło jej jak oszalałe. Wydawało jej się nawet, że jego siła zaraz połamie żebra i z zawrotną prędkością wyrwie się na zewnątrz, jak agresywny pies spuszczony z łańcucha. Dowódczyni była tuż za nią, nie puszczała się jej. Chociaż tyle, że są razem. Używały tych samych śladów krwi jako drogowskazu. W końcu to ich tropem podążyły do tej paskudnej szczeliny, którą piekło wdarło się do świata widzialnego.Zerwał się lekki wiatr, który szumiał złowrogo wśród liści i potężnych gałęzi drzewnych tytanów. Wydawało jej się, że szumi wedle ustalonego, uporządkowanego rytmu. Chciał im coś przekazać. A może to tylko irracjonalne myśli i zaburzone postrzeganie świata wywołane tym, czego uświadczyły jej oczy? Ucierpiał nie tylko zmysł wzroku. To było coś znacznie ostrzejszego, co przebiło się przez gałki oczne ze skutecznością szpikulca do lodu i dotarło do najodleglejszych zakamarków jej umysłu. Wrzeszczał on całym sobą tylko jedno – „Wynoś się stąd”.
Krwawy asfalt stawał się coraz rzadszy, aż w końcu znikł. Udało im się. Są już niedaleko swojej pozycji. Chciała odetchnąć z niewyobrażalną ulgą, ale poczuje się bezpiecznie dopiero wtedy, gdy będzie wręcz w intymnej bliskości z resztą oddziału ciągniętej za nią kobiety. Obie były zdyszane. Jak głęboko weszły w ten przeklęty labirynt flory?
Poszły dalej, już wolniejszym krokiem. Żołnierze operujący karabinem maszynowym nadal tam byli. Odetchnęła z nieukrywaną ulgą. Strzelec zauważył ich przyjście i do nich podszedł. W ręku trzymał krótkofalówkę.
- Czy coś się stało, pani Ullrich? – zapytał, a na jego twarzy malowało się zmartwienie.
Czerwona na twarzy podoficer tylko chrząknęła.
- Imperialiści?
- Nie. Żadnych w pobliżu.
Kiwnął posłusznie głową, nie chcąc się zagłębiać. Wyprostował się.
- Odzywali się?
- Właśnie z tej przyczyny podszedłem. Zgrupowanie „Behr” właśnie kieruje się na naszą pozycję. To tylko kwestia czasu, aż tu przyjdą.
- Doskonale. Mam serdecznie dość tutejszej części lasu. -
Hans
Młodzian planował poleżeć jeszcze chwilę w swojej kryjówce, przygotowując broń do kolejnego wystrzału. Może huk strzału zwabi jego koleżków, których również będzie mógł ustrzelić? Pozbycie się tego strzelca prawdopodobnie ułatwi kompanom Hansa dotarcie na miejsce i zajęcie się resztą imperialnego ścierwa. Jedyną rzeczą jaką zrobił, była próba staranniejszego ukrycia się. Może uda mu się coś zdziałać do czasu zjawienia się kogokolwiek?
-
A więc się nie zgubiły. Las nie postanowił spłatać im kolejnego figla. Jak dobrze… Nie przejmowała się obecnie niczym innym, poza ucieczką z tego miejsca znaną sobie drogą. Nie reagowała nawet na ten szum, nie widziała go jako coś gorszego - sądziła że te ciała to najgorsza rzecz jakiej doświadczy. Myliła się. Wzdrygnęła się odczuwalnie, słysząc ten głos. Nie przeraził jej wrzask, co jakikolwiek głos w jej głowie, mimo braku innych osób w pobliżu. Na osłodę - przynajmniej jej tam nie chciał.
Kiedy wybiegły, poczuła się prze szczęśliwa. Zagrożenie zażegnane, można o tym zapomnieć… przynajmniej na chwilę. Rzucenie się w wir nowych obowiązków, jak i martwienia się obecną sytuacją frontową, skutecznie zagłuszą te niemiłe wspomnienia.
– Jakie rozkazy? – spytała się, nieco zdyszana. Oboje pewnie czują i myślą to samo; spodziewa się więc natychmiastowej odpowiedzi. -
Hans
W tym całym chaosie, który pojawił się zupełnie niespodziewanie, jak pukanie do drzwi w środku nocy, wszyscy żołnierze, którzy mieli nieszczęście znaleźć się w środku epicentrum tego żywiołu, z ledwością słyszeli własne myśli. Podłużne serie z kaemów i potężne, jeszcze długo obijające się szumiącym echem w korytarzach uszu eksplozje granatów artyleryjskich, skutecznie je zagłuszały. Całe otoczenie, jak wzrokiem objąć, zostało pochłonięte przez nienasyconą paszczę wrzaskliwej destrukcji. Czym w tym wszystkim jest więc jeden strzał więcej, który w ułamku sekundy zleje się z resztą dźwięków w jedną bezkształtną masę, która deformuje słyszenie przestrzenne? Nikt nie zainteresował się hukiem, poza oczywiście samym Hansem i żołnierzem, którego zabił.Tylko trup zdawał się odstawać od szaleństwa, które ma tu miejsce. Nie ruszał się, nie krzyczał, nie strzelał. Nie miał już żadnego udziału tragikomedii, która się tu rozgrywa. Ale jeszcze chwilę temu brał w niej aktywny udział. Chwilę tę przerwał kawałek metalu, który z rozpędem wbił się w jego ciało i poczynił śmiertelnie spustoszenie. Z odległej, położonej poza frontem perspektywy wydawało się to przerażające. Ale z oczu człowieka, który właśnie walczy, nie ma to zupełnie żadnego znaczenia.
Hans przeryglował karabin. Bezużyteczna łuska, która wykonała już swoje zadanie, ustąpiła swoje zaszczytne miejsce nabojowi, który ma jeszcze okazję odebrać następne życie. Tutaj jedna kula równa się jednemu martwemu wrogowi. Ale kilkaset kilometrów dalej od tego miejsca, może nieco mniej lub więcej, oznacza kolejną roztrzaskaną rodzinę, kolejne wylane wiadra łez i ambicje, które są już tak samo martwe jak ich właściciel, które będą leżeć głęboko w ziemi i gnić tak samo jak on. Tak przynajmniej to funkcjonuje w normalnym świecie, który pod wpływem wojny stał się całkowicie iluzoryczny, jakby nie był niczym innym niż naiwną bajeczką, pozbawioną jakiegokolwiek odniesienia w prawdziwym świecie.
Sam rów dawał wystarczająco dużą możliwość ukrycia się – jego wnętrze nie było gołe. Ziemistoszary mundur powinien całkiem sprawnie go zamaskować. Nie było to oczywiście maskowanie idealne, ale dawało mu odrobinę frontowej waluty – sekund, które mógł wykorzystać na swoją korzyść. Do tego krzewy rosnące po bokach – gęsta i gruba zasłona zieleni, jak ściana. Powinna skutecznie ukryć jego sylwetkę nawet w pozycji wyprostowanej. Świat ma jednak wartości kapitalistyczne, a kapitalizm ma swoją cenę – chaszcze skutecznie go ukrywały, ale i on sam niewiele przez nie widział. Pocieszające było również to, że na razie nikt do niego nie strzelał. Ale do jego towarzyszy z przedpola już tak.
Położenie kaemu wroga było wciąż niejasne, tak samo jak jego dwóch niedoszłych towarzyszy z oddziału. Być może są nieco dalej na przedzie. Mogli w końcu całkowicie zignorować Imperialistę nad rowem i przejść dalej, w poszukiwaniu odpowiednio ukształtowanego stanowiska strzeleckiego. Wiele na tej pozycji już nie zdziała.
Ines
Oficer zdjęła szary hełm z głowy i zwyczajnie usiadła na trawie.
- Rozkazy są takie, że na razie czekamy – westchnęła i przeczesała dłonią gęste włosy. – Dobrze wykorzystajmy te ostatnie minuty względnego spokoju, nim znowu będziemy ryzykować życiem.Ines z pewnością będzie chciała je odpowiednio zagospodarować. To minimalne zadośćuczynienie za to, czego przed chwilą uświadczyła. Ten paskudny widok prędko jej nie opuści. Los jednak bywa złośliwy – wyciąga rękę, jakby chciał ci coś dać, ale gdy tylko próbujesz po to sięgnąć, od razu ją chowa i śmieje się prosto w twarz, zwiastując tylko kolejne problemy.
Efemeryczna chwila błogiego spokoju została zamordowana przez ciężką serię z karabinu maszynowego. Tuż za ich plecami. Już na sam dźwięk się skulili i chwycili za broń, którą jeszcze chwilę temu odłożyli. Strzały ucichły tak szybko jak tylko się pojawiły, ale cisza polazła w las już tak daleko, że nie zamierzała wracać. Drzewa pogrążyły się w bardzo głośnym, żeńskim wrzasku bólu, brzmiącym co najmniej tak, jakby kogoś właśnie obdzierano ze skóry.
Ines obejrzała się wokół, ale nikt z jej grupy nie oberwał.
- Kurwa mać – syknął mężczyzna. – Co się tu dzieje, do ciężkiej cholery?
- Imperialiści! – wykrzyknęła jedna z operatorek kaemu, a po chwili strzały rozległy się ponownie.
- Na glebę i na boki karabinu maszynowego, już! – rozkazała oficer. -
Czekają? Jak to dobrze… Również usiadła. Chciała teraz nic nie robić, o niczym nie myśleć, zwyczajnie po rozkoszować się tym spokojem. Ta krwawa rzeź była obecnie na peryferiach jej myśli. Bardziej interesowało ją rodzeństwo. Jak im idzie? Czy też mają takie perypetie? A może już się jakoś oznaczyli? Znaleźli jakichś kolegów?
Długo jednak nie mogła o tym myśleć, bo znowu się zaczęło. Chwyciła karabin i uchyliła się. No to po spokoju. Nic by nie miała do tego zrywu, gdyby nie ten wrzask. Co jest?! Znowu jakaś zjawa ich nawiedzi?!
Ale nikt się tym nie przejął. Poleciały nawet rozkazy. Czas zająć myśli! Rzuciła się posłusznie na ziemię i zaczęła się czołgać na najbliższy bok maszyny. Nawet jakaś strzelanina ją odciągnie - byleby zająć myśli. -
Ines
Przeciągły wrzask nie ustawał. Wyszedł na powierzchnię oceanu strzelaniny i zdawał się ja zagłuszać. Wtem stracił na swym początkowym brzmieniu, jak katastrofalna w skutkach ofensywa tracąca impet i ponownie zanurzył się w jej głębiny, stając się jej integralną częścią, mieszającą się z resztą innych w zniekształconym amalgamacie zgiełku. Czysta esencja słyszalnego chaosu.Dopiero wtedy Ines zrozumiała, że krzyk bólu nie należał do jej wyobraźni, a został wytworzony przez gardło prawdziwej osoby.
Kobieta sunęła przed siebie. W uszach dzwoniło jej od ciągłych świstu kul tnących powietrze niczym noże, tuż nad jej głową. Była już koło kaemu, który nieustannie terkotał. Podciągnęła się jeszcze trochę dalej na lewo, by lepiej pokryć flankę, gdy seria z karabinu została gwałtownie ucięta. Coś z głuchym łoskotem upadło na glebę po prawej.
Operatorka karabinu maszynowego leżała plecami na trawie i trzymała się za szyję dłońmi czerwonymi od krwi. Z jej ust dobiegały nieartykułowane dźwięki i bulgotanie, jakby się topiła. Jej oczy były umiejscowione w jednym punkcie, którym było przykryte koronami drzew niebo. Widać było w nich żywą wolę przetrwania, pogrążoną w jeziorze beznadziejnych łez.
Wtem dostrzegła Imperialistę, który próbował skrócić dystans między konarem a jednym z krzaków nieopodal karabinu. Dzieliło ich może dwanaście kroków.
-
Jak miło było poznać prawdziwego i istniejącego właściciela wrzasku, zwłaszcza po tym co przeżyła niedawno. Szkoda tylko, że go nie widziała, ale przynajmniej była w stanie jakoś to nakiero…
Czemu karabin ucichł? Spojrzała w bok. Oh, to dlatego… Cholera. Mają rannego! Od razu do niej dopadła i wyrwała jakiś kawałek szmaty, uciskając przy szyi.
– Medyk! Ciężko ranna osoba! – krzyknęła w eter, licząc że jakiś tu jest. – A ty łap się za karabin! – krzyknęła do pomocnika. -
Ten post został usunięty!
-
Ines
Odpięła dolną część bluzy mundurowej rannej i próbowała wyrwać z niej skrawek, by przyłożyć go do rany. Materiał na mundury jest wysokiej jakości i próba oderwania go siłą, zamiast nożem czy bagnetem, którego i tak nie miała przy sobie, była jak grochem o ścianę. A juchy na trawie było coraz więcej i więcej…Sanitariusza nie było w pobliżu. Wszyscy byli zajęci ostrzeliwaniem się z wrogiem. Wyglądało na to, że jej los jest już z góry przesądzony. Kobieta charczała głośno. Walczyła o kolejny oddech. Każdy następny przychodził jej z coraz większym trudem. Mocny krwotok wciąż nie ustępował.
Przynajmniej taśmowa posłuchała polecenia. Od razu chwyciła za karabin maszynowy i kontynuowała przyciskanie wroga ogniem. Imperialista, który przebiegał zniknął jej z oczu. To, czy oberwał ulegało wątpliwości. Ciekawe ilu z nich zmieniło swoje miejsce po uciszeniu kaemu…
Cholera, czy naprawdę nikt poza tą taśmową jej nie usłyszał? Wszyscy ogłuchli? Zraniona żołnierka wciąż jakimś cudem się trzymała. Jej życie wylewało się w coraz większą kałużę pod jej głową. Musi coś prędko wykombinować.
-
Nie nie nie! Nie odchodź! Myśl Ines, myśl! Jeszcze masz czas, los jeszcze może ci wybaczyć tę pochopność, tylko coś wymy… Bandaże! Tak! Miała jdwa opakowania!
Szybko zaczęła ich szukać po kieszeniach munduru. Nie czekała już na nikogo - wszyscy albo byli zajęci, albo mieli ją w dupie. To ona będzie mieć ich, dopóki jej nie uratuje. Jeśli znalazła bandaże, szybko wzięła rolkę i zaczęła ją ciasno owijać wokół szyi poszkodowanej. Zrobiła tak parę razy, starając się zrównoważyć ucisk, aby się nie podusiła. Sam koniec wsadziła pomiędzy jakieś warstwy, aby się trzymał. Nie robiła nic innego, tylko przyglądała się, czy przynajmniej żyje. Po jej ocenie zrobi coś więcej. -
Ines
Biały materiał w mgnieniu oka przesiąkł krwią. Ale choć trochę zatrzymał jej upływ. Zbielała, poplamioną własnym szkarłatem dłoń rannej przyciskała go do miejsca trafienia. Żyła. I widocznie nie chciała odpuścić.Zbłąkana kula śmignęła jej tuż nad uchem. Coś wybuchło niedaleko, wyrzucając parę krzaków w powietrze. Cekaem przestał szczekać. I wszystko momentalnie ucichło, jak ucięte nożem.
-
Żyła! Jak to dobrze! Jednak nie ma aż tak złych umiejętności medycznych! Te szkolenia jednak się na coś przydają, a ona tak w nie wątpiła - ranga medyka jednak po coś instnieje, racja? Chociaż z drugiej strony… przecież teraz żadnego tu nie był…
Jasna cholera! Nieco się skuliła w chwili wybuchu. Nie są aż tak słabi jak myślała! Do tego wychodzi na to, że wysadzili strzelca. Nie wiedziała jednak jak rozumieć ogólną ciszę - przerwali atak? Czekali na ewentualne kontynuowanie ostrzału, aby się upewnić kto żyje?
Potem jednak zdała sobie sprawę, że to jednocześnie znaczy, że została tu sama - a tam dalej był wróg. Do tego miała przy sobie ranną, stanowisko również stało puste… Co robić… co robić… Skończyła w ogóle akcję ratunkową? Nie była pewna, niby wyglądało dobrze, ale czy nie trzeba by było teraz zmienić opatrunku? Chociaż… ranna jest jeszcze przytomna. Uklękła przy niej.
– Nigdy dotąd nikogo nie leczyłam, więc nie jestem pewna co teraz robić. Zmienić opatrunek? Jeśli tak, wykonaj czymś drobny ruch w górę. Jeśli nie, to w dół. Wtedy mogłabym zając stanowisko i nas osłaniać. Jeśli jednak wymiana nie jest potrzebna, tylko coś innego, rusz wtedy na bok. Czym tam możesz: głową, wolną ręką, nogą… – wyszeptała, w obawie że wszelki głośniejszy dźwięk zdradzi obecność kogoś jeszcze żywego. -
Ines
Taśmowa leżała na prawym boku z rozwaloną głową. Ze jej skroni sterczał przypominający ostrze noża cienki odłamek, który nie miał problemu ze sforsowaniem kostnej bariery. Ciałem wzdrygnął pośmiertny spazm mięśni , łudząco przypominający padaczkę. Jej już zdecydowanie nie pomoże.Ranna rzuciła na nią mętnym, pozbawionym wyrazu wzrokiem. Z trudem uniosła lewą rękę i wskazała na coś za nią. Wykonała jeszcze trzykrotny powolny wachlujący ruch, którym chyba przekazała, żeby Ines ją stąd zabrała, trochę dalej od linii kontaktu z wrogiem. Sama jej jednak nie przeniesie.
-
Czym prędzej odwróciła wzrok od martwej, skupiając się na tej, która jest jeszcze żywa. Tak, ten widok mimo wszystko był bardziej pokrzepiający - dawał jakąkolwiek nadzieję. Wie doskonale, że może to łatwo zepsuć, ale póki co wszystko przebiega w miarę sprawnie, byle do końca!
Przyglądała się jej gestom uważnie, analizując je na wiele wszelkich sposobów. Dobra, chce zostać stąd zabrana… Ale był jeden problem - nie da rady sama skutecznie jej przenieść. Rzuciła krótkie spojrzenie ku martwej. Oh jak teraz chciała, żeby żyła… Musi jednak pomyśleć o czymś innym. No, nie pomyśleć, co się rozejrzeć. Tylko co zrobić z ranną? Zostawić? Zabrać nigdzie nie zabierze…
– Sama nie dam rady. Pójdę sprawdzić czy gdzieś żyją jeszcze nasi, postaram się szybko wrócić. Przepraszam że Cię zostawię, ale myślę że tak będzie najlepiej. Nie poddawaj się! – szepnęła (wykrzyknik na końcu ma jedynie podkreślić powagę słów!)
Rozejrzała się po okolicy. Pamiętała, gdzie była reszta jej oddziału? Jeśli tak, to ostrożnie się tam udała, pozostając na ziemi. Jeśli nie, to starała się znaleźć wzrokiem możliwie takie miejsce. Regularnie spoglądała na linię wroga, wypatrując potencjalnych wrogów. Wolała nie patrzeć na ranną, żeby nie psuć resztek humoru, jakie jej zostały. -
Ines
Omiotła wzrokiem otoczenie. Nie było tu ani żywej duszy. Żadnej zniekształconej przez roślinność sylwetki, brak choćby najmniejszego ruchu w krzakach i zero jakiegokolwiek dźwięku, poza jej ciężkim oddechem. Przecież jeszcze przed chwilą tu byli. Co się z nimi stało? Poszli naprzód? Wycofali się, zostawiając ją i resztę na pastwę losu? A może to las w jakiś sposób zabrał ich ze sobą i uwięził, w dziwacznym leśnym wymiarze, z którego nie ma ucieczki i ma być on formą kary za zakłócanie spokoju jakiejkolwiek siły, jaka bytuje w tutejszych drzewach? Po prostu weź się w garść, pomyślała, od tego zależy czyjeś życie. Nie mogą być daleko.Czołgała się do najbliższych drzew, o pniach grubych niczym beczki. Stanowiły wręcz doskonałą ochronę przed pociskami z broni ręcznej, więc może gdzieś tam są? Rozejrzy się przy nich, może natrafi na jakikolwiek ślad, który zaprowadzi ją do dwójki. Przez jej głowę, jak kula wystrzelona z karabinu, przeleciała inwazyjna, nieprzyjemna myśl, która chwilowo ją zmroziła – czy w ogóle jeszcze żyją?
Nagle dostrzegła coś kątem oka. Jakiś energiczny, szybki ruch po jej prawej stronie. Coś zdawało się sprawnie sunąć w jej kierunku. Jakaś szarawa figura. Serce zaczęło jej bić mocniej, przyciągnęła do siebie karabin i ułożyła się lekko na boku, by lepiej się przyjrzeć i w razie czego przygotować do wymiany ognia. Brakowało jej tylko tego, żeby wróg ją zaszedł. Pierwsze co ujrzała to mundur w kolorze polowej szarości i pomalowany na bladą zieleń hełm z charakterystycznymi małymi wypustkami po jego bokach. Nie był to żaden Imperialista. Problem leżał w tym, że nie był to także nikt z jej oddziału. Gdy spostrzegł, że został zauważony, podniósł otwartą dłoń na wysokość głowy, jakby prosił, żeby nie strzelała. Był sam. Pewnie to jakiś zwiadowca.
Żołnierz zbliżył się do niej. Z twarzy wyglądał na weterana – nieogolona twarz i długa, głęboka, przypominająca kanion szrama na jego prawym policzku. Blizna w kształcie półksiężyca ciągnęła się od oka do kącika ust. Nie sprawiał wrażenia przesadnie miłego gościa. Jedna z patek kołnierzowych przedstawiała jasnoniebieską kotwicę na czarnym tle. Wówczas to, że nie należał do jej oddziału zeszło na dalszy plan. Nie był nawet z jej dywizji.
- Gdzie reszta twojego oddziału? – zapytał, jego głos był szorstki.
-
Jak to nikogo nie było?! Ten przeklęty las działał jej już na nerwy… Ale, jeśli faktycznie gdzieś zniknęli, to pewnie szybko wyjdą, jak i ona. Przynajmniej w to chciała wierzyć.
Po jakimś ruchu, faktycznie się ustawiła, gotowa do odstrzału ewentualnego wrog…a? Nie był imperialistą, ale odznaczenia miał Anschreickie, więc tyle dobrego. Wygląda na to, że albo zbłądził, albo zapuścił się za daleko.
– Nie wiem gdzie są. Byłam przy stanowisku karabinu maszynowego, kiedy zaatakowali. Nie strzelałam z niego, ale byłam w okolicy. Coś gdzieś wybuchło, chyba granat. Operatorka oberwała, a reszta gdzieś zaginęła. Coś starałam się jej pomóc, ale nie jestem medykiem. Sprowadzisz jakiegoś? Byle prędko. Postrzelono ją w szyję – wyjaśniła, pospiesznie. Mogła darować sobie opis i od razu przejść do sedna, ale wolała przedstawić całość, na wszelki, żeby się nie dopytywał. -
Ines
Żołnierz kiwnął jedynie głową, po czym rzucił badawczym okiem na ranną. Zrobił ponurą minę.
- Mam przeszkolenie medyczne, ale ze swoim wyposażeniem wiele nie zrobię. Obrażenia szyi są zbyt ciężkie, by móc je załatać na linii frontu i dać jej przynajmniej 50% szans na to, że dożyje następnego świtu. Trzeba ją przenieść do punktu opatrunkowego, w innym przypadku możemy pomyśleć, pod którym drzewem ją zakopiemy – splunął na ziemię. – To będzie ryzykowne, ale raczej zależy ci na jej przeżyciu, w przeciwnym przypadku nawet nie pytałabyś mnie o medyka. Musisz mi pomóc. Nie mamy żadnych noszy, a jej stan uniemożliwia wzięcia jej na plecy. Będę musiał przetransportować ją na rękach do punktu, w którym zebrała się grupa szturmowa, tam dostanie dalszą pomoc. Problem w tym, że będę wtedy narażony na odstrzelenie jak kaczka podczas sezonu polowań. Musisz iść małej odległości za mną i mnie osłaniać, gdyby pojawili się jacyś Imperialiści, a pojawią się prawie na pewno. Oni są jak rekiny. Wyczują krew i się zlecą. Mam nadzieję, że mogę zaufać twoim zdolnościom strzeleckim.