Federacja Starej Huty
-
W milisekundzie, w której palec Messiego padł na Marleya, mężczyzna zamarł. Jakby jego całe ciało w ciągu sekund zamarzło od wewnątrz, a następnie rozpadło się jak krucha tafla wiosennego lodu, uderzona młotem wyburzeniowym, jaki trzymał w rękach przywódca kiboli. Brudny, kuriozalnie zdeformowany potwór, jakim była historia jego własnego życia rozpoznał go i stał metry przed nim, gotowy do drapieżnego skoku. Znajome uczucie w jego lewym ramieniu wręcz eksplodowało, wylewając się żarem na całą kończynę.
— Niczego, kurwa, nie mów! — Marley ocknął się, wyszarpując wolną dłonią obrzyna z kabury i kierując jego lufę wprost na Messiego. Czuł narastającą w sobie panikę, strach i coraz to silniejsze drżenie dłoni.
-
Messi wybuchł potężnym śmiechem, aż opuścił młot tak, że końcówka trzonka oparła się o podłogę, a sam złapał za głownie na wysokości piersi.
- Ohoho, nie lubimy sobie przypominać, co? Byłeś słabiak i zawsze bedziesz. Nie miałeś jaj, coby z nami zostać, a teraz nawet nie masz, strzelić. Takie robaki zgniatam na co dzień, jednego mam nawet pod nogami w tej chwili. Pewnie nawet dali ci ślepaki, bo szkoda marnować kul na ciebie, jak tylko postoisz z boku - Na koniec splunął w kąt. -
Strach, jaki buchał teraz w wnętrzu Marley przypominał stary, rozdygotany silnik, w który po dwudziestu latach wlano nowy olej i odpalono. Trząsł się, wibracje rzucały nim w każdą stronę i tylko resztki zmysłów trzymały go przy tym, by nie rozkręcić się na najmniejsze kawałeczki. Jednak zardzewiałe spawy i stare śruby powoli przestały wytrzymywać, jedna za drugą kruszyły się i odlatywały. Wódz, wróg, kibole, federacja,… Wszystkie te pojęcia wpadały teraz w jedną, zastałą komorę spalania, którą batem przymuszono do pracy. Marley, Marek, Mar, Mariusz, Marcin, Markus… Każdy człowiek siedzący w wnętrzu mężczyzny nie wytrzymywał, nie wiedząc kim jest. Obudzone z letargu głosy wykrzykiwały kolejno ,Najemnik! Zabójca! Pokutnik! Kibol! Łaskawy! Morderca!“, lecz ostatni z nich zaczął przeważać i dominować nad innymi. Przed oczami Marley znów stanęła Eliza, patrząc na niego zakrwawionymi oczami, kiedy ten spuszczał cios za ciosem: ,MORDERCA! MORDERCA! MORDERCA!”.
Nawet nie wiedział, kiedy pociągnął za spust. Był teraz w innym, o wiele gorszym miejscu niż podziemia stadionu Stalówki.
-
Huk wydawał się tak potężny, jakby nastał drugi Dzień Sądu. Odgłos przypominał o umierającym świecie, który to prawie każdy z obecnych znał. Przez chwilę nastało zamrożenie czasu i przestrzeni, nikt się nie ruszał, nie bardzo wiedząc, co się stało i co teraz zrobić. Dym starego prochu na chwilę zasłonił cały pokój, z wolna opadając niczym mgła.
Messi stał na swoim miejscu, w szoku patrząc na swój brzuch, w którym widniała dziura wielkości pięści. Stał tak dłuższą chwilę, i dopiero jak rana zaczęła nabiegać krwią, to padł na podłogę bez życie.
- Magazyn, do kurwy nędzy! Słyszysz mnie?! - Kicińska chyba od dłuższego czasu potrząsała cię za oba ramiona i już z rozpędu dała ci po twarzy na ocucenie - Benzyna, olej, mazut, nawet spirytus! Cokolwiek co się pali! -
Marley zamrugał oczami, czując palący ból w swoim policzku. Spojrzał powoli, jakby dopiero co obudził się z długiego snu, na swoją dłoń, w której trzymał obrzyn. Z jego lufy wciąż unosił się dym po wystrzale. Po tym przeniósł wzrok na martwego Messiego. Zabił go, nawet jeżeli nie był to osobą, którą widział przed sobą gdy pociągał za spust.
— Boże… Elizko… — Wyszeptał tylko, po czym spojrzał na Kicińską załzawionymi, jednocześnie przerażonymi i zrozpaczonymi oczami.
-
- Ja pierdolę, no chłop się nam rozkleja - Odczułeś na własnej twarzy, jak wygląda pamięta scena z jednego z aktorskich filmów o Asterixie i Obelixie - Popłaczesz sobie później, teraz musimy spierdalać! Przysięgam, jeszcze chwila, i sama cię zastrzelę na miejscu!
-
— Ja… Magazyn. — Odpowiedział słabo, biorąc sobie do serca słowa Major o tym, że na płacz będzie czas później.
Poprzez mgłę krwawych wspomnień przywołał z pamięci lokalizację magazynu. Przeżywał będzie później. Teraz ma rozkazy.
— Tam! — Powiedział, wybiegając z pomieszczenia w kierunku rzeczonego magazynu, jednocześnie ocierają rękawem twarz.
-
Po tym całym bałaganie, oddział już nie bawił się w subtelności, poległego towarzysza zostawili na miejscu, dziewczynę zabrali ze sobą na noszach zrobionych z prześcieradła. Najpewniej podali jej jakieś narkotyki. Biegli po korytarzach, nie zważając praktycznie na nic, strzelając w biegu i na oślep, a kibole odpowiadali równie nieskładnie. Po drodze poległo kolejnych dwóch, ale teraz oddział miał poważniejsze zmartwienia na głowie.
Dostaliście się do magazynu wypełnionego olejami, benzyną i wszelkim dobrobytem dzisiejszych czasach, które paliły się aż miło. Szybko porozrzucali, co się dało, żeby na podłodze zrobiło się bajoro, po czym Kicińska złapała za kanister i zaczęła wylewać z niego ścieżkę.
- Do wyjścia! Ruchy, kowboju, czas ucieka! Najkrócej jak się da! I znajdź mi jeszcze jakiś ogień! -
— To w tą stronę! — Zawołał i biegiem poprowadził cały oddział ku najbliższemu wyjściu z stadionu.
Biegnąc, wyciągnął z kabury obrzyna. Ostatniej kuli pozbył się przed chwilą, ale nawet bez prochu na panewce, pociągnięcie za spust powinno wytworzyć iskrę potrzebną do zapalenia benzyny, którą był gotowy dać gdy tylko Major wyda rozkaz.
-
Po drodze straciliście kolejnego, i chociaż opór był nieskoordynowany, to jednak zaciekły. W boju dotarliście wreszcie do wyjścia, gdzie Kicińska rzuciła kanister, wyrwała broń z twojej dłoni i zapaliła “ścieżkę”. Ogień momentalnie pobiegł w podziemia.
- W nogi, do Dychy! - Krzyknęła i popędziła prosto do głównej bramy, licząc na to, że mrok was ukryje. Im bliżej byliście linii frontu, tym jaśniej zaczęło się robić, jednak do wschodu zostały co najmniej dwie godziny. Zaczynaliście się rzucać w oczy przed ostatnim blokiem Federacji, który właśnie był okupowany przez kiboli. -
— Kurwa, lecimy prosto na kiboli! — Wysapał nie zwalniając ani na moment biegu, nie biorąc nawet pod uwagę tego, że w tym bloku sytuacja mogła wyglądać podobnie jak w wcześniejszym z gromadą śpiących karków.
-
- Ja bokiem zapierdalać nie będę, rób co chcesz - Nie zwolniła biegu, wciąż prąc na budynek. Wokół robiło się coraz jaśniej i zobaczyłeś, jak kibole wysypali się z bloku i ruszyli biegiem w waszą stronę. Jednak zamiast zaatakować, tylko krzyczeli i machali rękami.
- Wracać, idioci! Przecież trybuny się palą! Wszyscy do gaszenia!
Po chwili pomieszaliście się z nimi, kilka rąk próbowało was pochwycić i zawrócić, inni wpadali w ciemnościach pod wasze nogi, kolejni tylko przeklinali bez używania innych słów. -
,Więcej szczęścia niż rozumu." Pomyślał Marley, a mogłoby to odnosić się do całej tej wojny. Nie zamierzał dać się ponieść stadionowej fali, więc spróbował przebić się w stronę bloku i biec dalej.
-
W tłumie ludzi musieliście się przepychać łokciami ale w końcu minęliście blok i stanęliście na wprost Dychy. Ściana, przy której jeszcze niedawno usłyszałeś o zaginięciu chorąży, leżała zawalona. Jednak nikt nie to nie zwracał uwagi, dotarliście do wewnętrznego podwórka i Kicińska skoczyła głową wprzód do okienka piwnicznego, krzycząc przy tym.
- Grzmot!
Kolejno schodziliście w dół, gdzie Federacja już zagospodarowała odzyskane tereny. Kobieta szybko zdała rozkazy, rozdysponowała ludźmi i oddała ranną w ręce lekarzy na koniec podeszła do ciebie z wyciągniętą ręką, ale zamiast uściskać ci prawicę, to stanęła obok i objąłe cię ramieniem.
- A teraz bratku… - Powiedziała spokojnie, i poczułeś, jak coś owalnego wbija ci się pod żebra - Lepiej szybko gadaj, coś za jeden. -
Nie musiał spoglądać w dół, by domyślić się, że cokolwiek właśnie znalazło się pod jego żebrami, było mniej lub bardziej subtelnym narzędziem perswazji, więc bez względu na to, czy miał na to ochotę, musiał mówić…
O czym miał jej jednak powiedzieć? Pewnie po prostu chciała wiedzieć co łączy go z kibolami. Ale z drugiej strony, czy powinien powiedzieć o tym, co zrobił 20 lat temu? Po wszystkim, co zaszło na stadionie, czuł, że od dawna zaschnięta krew na jego dłoniach znów zwilgotniała i ciężkimi kroplami spływa po opuszkach palców. Znów poczuł ogromny ciężar, który płonął gdzieś w środku jego ciała, bólem gotowym by zgiąć go w pół. Może…
—…Ja…Ja… Kurwa. — Trudno było mu mówić, a jego oddech przyspieszył. — Byłem kibolem. Kilkanaście lat temu. A-ale odłączyłem się od nich! Później nie miałem z nimi nic wsp-wspólnego… Kurwa. — Czuł, jakby jego żołądek miał zaraz zwrócić swoją zawartość.
-
- Słabe te twoje negocjacje jak na kogoś, kto ma lufę przy boku. Jesteś stalkerem, chyba nie muszę Ci tłumaczyć, jak długa i bolesna jest śmierć od wystrzału z tej odległości i pod tym kątem - Pokręciła głową z dezaprobatą - Konkrety, bracie, konkrety. Stawką jest Twoje życie, nie wypłata.
Wszyscy dookoła byli tak pochłonięci swoimi sprawa oraz powrotem zaginionego oddziału, że nie zwracali na was uwagi. Nawet jeśli ktokolwiek by się za tobą wstawił, to i tak nie było szans, żeby was zauważył. -
Konkrety… Jakie konkrety on miał jej dać?!
— …Marley. Marley Berber jestem. L-lat 42. W Stalowej Woli od urodzenia. — Mówiąc to, miał ochotę zgiąć się i wyrzygać nie tylko wcześniejszy posiłek, ale wszystko łącznie z wnętrznościami. — I…I… Ja pierdolę, przepraszam… — Był o krok od wyrzucenia z siebie najbrudniejszej prawdy o własnej osobie, ale sama myśl o tym była dla niego jak seria ciosów nożem w podbrzusze, mimo starań by wytrzymać czuł jak jego nogi wiotczeją, twarz blednie i pokrywa się zimnym potem, a on sam zaczyna osuwać. -
- Jak dla mnie, to możesz być nawet z Kongo - Mówiła dość spokojnym głosem jak na kogoś, kto byłby gotów zabić cię bez najmniejszego zawahania - Interesuje mnie Liga. Oraz to, że potencjalnych szpiegów się wiesza.
-
— Nie jestem z Ligi! Nie jestem z Ligi, do cholery! — Prawie wrzasnął, ożywiając się na nowo gdy jego myśli zboczyły z parszywego tematu. — Z Galery tutaj przyszedłem, z Owcą! Jestem z Galery, Stalkerem! Mar!
-
- A ten pasiasty kutas znał cię tylko z widzenia? Jak chcesz żyć, to mnie przekonaj, że Twoje życie odmieniło się na tyle, by splunąć na zielono-czarny szalik bez zawahania - Sytuacja zaczynała się robić nerwowa. Nikt kompletnie nie zwracał uwagi na waszą dwójkę, a Kicińska miała taką minę, że nawet drobny grymas twojej twarzy lub spięcie mięśni mogły poskutkować pociągnięciem za spust.