Wioska Uwitki
-
Krzyczała jeszcze coś za tobą, ale natłok myśli stłumił jej słowa. Sołtysa znalazłeś przed jego chatą, gdy zabierał z podwórza do środka wszystko, co mogłoby ulec zniszczeniu podczas burzy. Ta była już niemal nad wioską, widziałeś strugi deszczu, które zaraz spadną na słomiane strzechy, a czarne chmury tak przykryły niebo, że było niewiele jaśniej niż w nocy.
- Morzywał? - zapytał tylko sołtys, nie przerywając gorączkowej pracy. -
// czemu jeszcze nie jestem Sauronem analfabetą//
— Sołtysie! — Dyszał ciężko, łapiąc oddech po biegu. Ściągnął pierścień z palca. — Potrzebuję odczytać pismo, nie nasze! Czy Sołtys zna kiego, kto umiałby?!
-
//Spokojnie.//
Popatrzył na ciebie jak na skończonego wariata, dyskretnie przenosząc wzrok na karczmę, jakby domyślając się, że to gorzałka sprowokowała to niecodzienne pytanie. Dopiero grzmot nadchodzącej burzy przywrócił go do rzeczywistości.
- Tak, może i tak. Zależy jakie, ale znam takiego kupca, czasem bywa w okolicy. Zwiedził kawał świata, mówi, że potrafi gadać w trzech językach, a czytać i pisać w siedmiu. Ja mu tam nie wierzę, że aż tyle zna, ale trochę na pewno. A po kiego ci to teraz potrzebne? Schowaj się lepiej, takiej burzy chyba nawet najstarsi w wiosce nie pamiętają. -
// jak mogę być spokojny kiedy Uwitki wciąż są Uwitkami, a nie Mordorem dla ubogich //
//żartuję oczywiście //— Ta burza, właśnie dlatego mnie tego kupca teraz trzeba! — Odpowiedział, patrząc z rosnącym przerażeniem na odległe pioruny. — Gdzie on?
-
Wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Mówiłem, że tu czasem bywa. Kiedyś na pewno przyjedzie, ale teraz nawet psa szkoda z domu wypuszczać, a co dopiero w drogę wyjeżdżać.
Jakby chcąc potwierdzić swoje słowa, skinął ci jeszcze raz głową, polecił wracać do domu i sam zamknął się w swojej chacie. Chwilę później, w akompaniamencie głośnego grzmotu, z nieba spadły setki i tysiące ciężkich, grubych kropel deszczu. -
Nie… Nie, nie! To wszystko nie tak! Przecież musiał być tutaj ktokolwiek, kto mógł mu pomóc!
Stał pośrodku deszczu, nie wiedząc co począć. Co miał zrobić, co miał zrobić?!
A jeżeli to nie o pierścień chodziło?
Zdjął sygnet z palca i spojrzał na niego.
A jeżeli to nie szkatułka, nie żadne złoto było mu potrzebne?! Więc co?! CO?! -
// jajco //
-
Deszcz nie przynosił odpowiedzi, podobnie jak burzowe chmury i grzmoty. Ale gdy niebo rozświetliła kolejna błyskawica, zobaczyłeś jakiś dziwny kontur w pobliżu brzegu, gdzie rybacy trzymali swe łodzie. Mignął ci tylko na sekundę i pierwszym, co pomyślałeś, był jakiś morski potwór, wąż morski o zębatej paszczy, długiej szyi i pękatym cielsku. Jednak gdy kolejny piorun uderzył jeszcze raz, tym razem mogłeś przyjrzeć się kształtowi bliżej: Owszem, był tam łeb węża morskiego, ale wyrzeźbiony z drewna. Cielsko okazało się kadłubem, a szereg długich łap - wiosłami. Żagiel był zwinięty przez pogodę, ale nie miałeś wątpliwości, że to sporych rozmiarów statek, który właśnie zarył dziobem o nadbrzeżny piasek.
-
// kuba, a zohan mnie wyzywa //
— Bogowie, ulitujcie się… — Morzywał poczuł, jak cała krew odpływa z jego twarzy. Biegiem ruszył w ich kierunku, musiał wiedzieć kim są, musiał wiedzieć, kogo ściągnął na swych bliskich i na swych sąsiadów.
-
// To go uderz z plaskacza w twarz i powiedz mu, że jak następnym razem cię zwyzywa, to go pobijesz. //
-
Nie mogłeś mieć pewności, że to ty, ten sygnet czy cokolwiek innego, co było jakoś z tobą związane, doprowadziło do pojawienia się tego okrętu. Tak czy siak, gdy szedłeś w jego stronę, załoga powoli opuszczała pokład, zeskakując wprost do wzburzonej wody lub na plażę. Wciągnęli oni statek głęboko na plażę, aby nie porwał go sztorm, a później ruszyli w kierunku wioski. Chyba tylko dzięki ciemnościom i lejącej się z nieba wodzie cię nie dostrzegli, ale ty widziałeś ich: wysokich, muskularnych, dobrze zbudowanych, z brodami, wąsami, włosami splecionymi w warkocze, w hełmach z nosalami, skórzanych kaftanach, kolczugach i lekkich pancerzach, zbrojni w okrągłe tarcze z drewna, okute metalem, sztylety, noże, włócznie, oszczepy, łuki i strzały, miecze, topory, maczugi i młoty, tak jednoręczne, jak i długie czy dwuręczne. Jeden z nich, o włosach i brodzie upiętych w warkocze, z wielką blizną przechodzącą tuż pod lewym okiem, który wyróżniał się na tle swoich kompanów ognistorudymi włosami, wzniósł w górę dwuręczny topór i wydał z siebie wrzask, który przebił się nawet przez deszcz, a inni wojownicy po chwili dołączyli.
- Tempus! Śmierć słabeuszom! - krzyknął, ku twojemu przerażeniu, i ruszył biegiem w kierunku wioski, tak jak i jego wojownicy. -
Morzywał nie wiedział, co wyrwało go z osłupienia; może był to widok ruszających do mordu wojowników, może ryk piorunów i deszcz, miotający ciężkimi kroplami w jego twarz. Jednak to nie miało znaczenia, a ważne było to, że właśnie teraz biegł ku swojej chacie, rozchlapując wszędzie wodę i kałuże, byleby dobiec tam przed najeźdźcami.
“Bogowie, dajcie mi tylko skryć ich, uciekniemy ku lasom, tam nas nie znajdą…” Chaotyczne myśli przebiegały przez jego umysły szybciej, niż błyskawice rozrywały niebo. “Pomóżcie, bogowie!”
-
W swym szaleńczym biegu kilka razy upadałeś wprost w kałuże i błoto. Za każdym razem, gdy upadałeś, słyszałeś coś, co wśród grzmotów i deszczu brzmiało jak śmiech, ale nie widziałeś nikogo, kto mógłby się śmiać.
Dobrze wiesz, że nie zdążysz. Twoi synowie i najmłodsze dzieci zginą, zabici z zimną krwią przez barbarzyńców. Twoje starsze córki i żona odpłyną z nimi do ich mroźnej ojczyzny, gdzie złożą je w ofierze swemu bogu lub uczynią z nich nałożnice. Czy tego chcesz?
Zauważyłeś, jak pierwsi wojownicy wdzierają się do domów, toporami i mieczami rąbiąc drzwi, rozwalając zawiasy młotami. Do dźwięków burzy i ich bojowych okrzyków dołączyły krzyki przerażenia i agonii, bez wątpienia należące do mieszkańców twojej wioski.
Wszyscy, których znałeś, których szanowałeś, którzy szanowali ciebie, z którymi dzieliłeś trudy i radości swego życia: zginą. Twoja wioska zniknie z tego świata. Czy tego chcesz?
Przebiegałeś akurat obok kuźni. Izbor musiał akurat pracować, w środku wciąż widać było światło. Jeden z napastników wszedł do środka, usłyszałeś niewyraźne okrzyki i szczęk metalu. Po chwili znowu wyszedł, a wręcz wypadł, a za nim wyszedł kowal, z rozżarzonym prętem w jednej dłoni i młotem w drugiej. Wojownik spróbował odzyskać równowagę i zasłonić się tarczą, ale ta ustąpiła po jednym ciosie młota. Metal znów szczęknął, gdy miecz zablokował pręt, a chwilę później tamten wydarł się z bólu, gdy młot roztrzaskał mu żebra. Krzyk ustał, gdy padł na kolana, a pręt wbił się prosto w jego usta.
- Nordowie! Nordowie! - krzyczał kowal, choć nie wiedziałeś czemu. Przecież nikogo tym wołaniem nie ostrzeże… Zamiast tego zwabił kilku innych wojowników, którzy rzucili się na niego z furią, widząc zwłoki towarzysza. Udało mu się zranić jeszcze jednego i zabić kolejnego, roztrzaskując mu czaszkę młotem, gdy tamci cofnęli się i jeden cisnął w Izbora oszczepem, kładąc go trupem.
Nordowie ponownie się rozbiegli, został tylko ten ranny, opierając się ciężko o ścianę kuźni. Chyba cię nie widział.
Daj mi jego krew. Zakończ życie barbarzyńcy. Uratuj swoich bliskich. -
Morzywał dyszał ciężko, patrząc na wojownika, którego miał zabić. Nawałnica miotała w niego ciężkimi strugami deszczu, ale to teraz się nie liczyło. Miał go zabić; nigdy nie odebrał człowiekowi życia. Musiał go zabić, bo tylko tak mógł uchronić swoją rodzinę. Każda sekunda zwłoki mogła być tą, która zgubi ich wszystkich.
Ignorując każdą myśl przeciwną temu, co miał zrobić, jak zahipnotyzowany podszedł do ciała Izbora i odebrał z ręki trupa kowalski młot. Z nim u swojej prawicy stanął przed najeźdźcą. Wdech, wydech. Wdech, wydech. Zakończ życie.
Uniósł młot nad głowę i spuścił go na czaszkę barbarzyńcy.
-
Nawet cię nie zauważył, nie byłeś do końca pewien czemu: przez ulewę, ból spowodowany ranami? A może to sygnet skrył cię tak, abyś mógł dokonać tego czynu? Jakby nie było, jednym ciosem powaliłeś Norda, ale ten wciąż żył. Hełm, choć wgnieciony i uszkodzony, ocalił go, choć teraz stanowi jeszcze mniejsze zagrożenie niż przed chwilą, gdy zadałeś pierwszy cios.
-
Nie przestawał, jak w transie, w który sam się wprowadził, by okłamać własne sumienie, trzewia i rozum. Uniósł młot w górę, nacelował i spuścił go, tym razem celując nie w górę hełmu, a w twarz najeźdźcy. Kawał żelaza świsnął pomiędzy strugami deszczu i wiatrem, zmierzając nieubłaganie na spotkanie z czaszką wojownika.
-
Wcześniej nie wydał z siebie żadnego dźwięku, oszołomiony twoim ciosem, ale świadomość zaczęła mu wracać. Nie zdobył się jednak na nic więcej poza zwykłym krzykiem, gdy widział zbliżający się kowalski młot. Krzykiem, który ucichł momentalnie, gdy czaszka, krew i mózg rozbryzgały się po ziemi.
Zanurz sygnet w jego krwi. - usłyszałeś prostą komendę, przypominającą bardziej syk dzikiego zwierzęcia niż zdanie, wypowiedziane z taką pasją, że twoja głowa niemal eksplodowała z bólu. -
Morzywał powoli opuścił powieki swoich oczu. Młot, wypuszczony z jego ręki, upadł na ziemię. Otworzył oczy i uklęknął przed ciałem wojownika. Sygnet, chwycony w dwa palce wysunął przed siebie, tam gdzie jeszcze przed chwilą była twarz najeźdźcy. Wziął głęboki oddech, trzymając swe nerwy na wody. Przycisnął pierścień do spływających z czaszki trupa strug krwi.
-
Im dłużej sygnet umoczony był w krwi, tym cieplejszy był w dotyku. Gdy nabrałeś przeczucia, że zaraz temperatura będzie nie do wytrzymania, w jednej chwili ostygł do poziomu, jaki miał wcześniej. Jednocześnie głos w twojej głowie ucichł, skończyły się rozkazy i wskazówki, które doprowadziły cię do tego.
-
Jeszcze przez kilkanaście sekund patrzył w osłupieniu na sygnet. Spodziewał się cudu - ratunku dla jego oraz jego rodziny. A teraz… nic?
— Co teraz? — Wycharczał, wbijając wzrok w ozdobę. — Co teraz?! POWIEDZ MI CO TERAZ!