Bismarck
-
Od czego ma łom… Spróbował go wcisnąć między drzwi, a framugę i jakoś je otworzyć.
-
Szło naprawdę opornie, ale drzwi w końcu puściły.
- Szykuje się zabawa, co? -
Spojrzał się na niego, a następnie uchylił lekko drzwi i zaczął nasłuchiwać, czy jakieś chujstwo w środku się nie znajduje. Musi być teraz nadzwyczaj ostrożny po tym, jak przeczytał te zapiski z notesu.
-
Obaj usłyszeliście ciche kliknięcie i nagle Twój kompan powalił Cię na ziemię, samemu padając. Seria wypuszczona z pistoletu maszynowego zrobiła kilka dziur w drzwiach, w miejscu, gdzie ledwie chwilę temu były Wasze głowy.
-
Poleżał jeszcze kilka sekund, aby się otrząsnąć i uspokoić, a następnie ostrożnie wstał.
– Teraz ty pierwszy wchodzisz, a ja cię najwyżej powalę. -
Tamten nic nie odpowiedział, ale znów ściągnął Cię w dół.
- Nie wychylaj się. Ktokolwiek tam jest, pewnie się dalej na nas czai. Trzeba jakoś go obejść, bo nie bunkrowałby się ani nie waliłby do nas z jakiejś spluwy, gdyby nie było tam czegoś cennego. -
– Da radę tylko od zewnątrz. O ile da radę. Masz jakiś plan?
-
- Nie ma innego wejścia? Bo jak nie to kaplica, nie mamy za bardzo nawet czego mu tam wrzucić, a jak spróbujemy uchylić drzwi, żeby strzelić, to zacznie tam pruć.
-
– Musi mieć jakieś wyjście awaryjne na takie okazje. Musi, jeżeli ma trochę oleju w głowie.
-
- No właśnie. Jeden musi zostać tu, a drugi zajść go z tej drugiej strony. Innej opcji nie ma. Bo nie odpuścimy sobie, nie?
-
– Zostań tu, a ja się rozejrzę.
Przeczołgał się do drzwi i następnie wyszedł na zewnątrz w celu znalezienia jakiegoś okna lub drzwi, przez które mógłby się dostać do tamtego pomieszczenia. -
Wszystkie okna były zakratowane, jednak odnalazłeś drzwi. Te również były solidnie zamknięte od wewnątrz, więc nie wiadomo, czy zdołasz się tędy dostać.
-
Więc znowu łom. Powtórzył to samo, co z poprzednimi drzwiami, a jak nic to nie dało, to strzelił z rewolweru w zamek drzwi.
-
Musiałeś użyć sześciostrzałowego klucza uniwersalnego, ale przynajmniej masz wolną drogę. Tylko gdzie? Na pewno nie wprost do tego pomieszczenia, gdzie krył się uzbrojony drab, bo to było przecież na parterze, tutaj były ciemne schody prowadzące na dół, zapewne od piwnicy.
-
Nosz ja pierdolę, mogłem chociaż latarkę od tego przygłupa wziąć, a tak z zapalniczką to tylko się zesram.
Wyjął pustą łuskę z bębenka i włożył kolejny nabój. Lepiej mieć sześć strzałów pod rząd niż pięć. Zapalniczkę też wyjął i powoli zszedł po schodach oświetlając sobie drogę do piwnicy. -
Żaden Zombie co prawda na Ciebie nie napadł, ale i tak było blisko, bo tylko przypadkiem, nie dzięki wątłemu światłu latarki, zdołałeś w porę zatrzymać się przed jakąś linką, rozwieszoną na wysokości Twoich kostek. Niby nic wielkiego, ale gdybyś o nią zawadził, mógłbyś się poważnie poturbować, a nawet skręcić kark tam, na dole. No i zawsze mogło to tylko aktywować jakąś bardziej wymyślną pułapkę.
-
Czyli musi jeszcze uważać na pułapki. Pięknie, kurwa, pięknie. Przeszedł nad linką i powoli zszedł na dół uważając na inne linki, gwoździe oraz psie gówna.
-
Tego akurat nie było, była za to piwnica. Mała, wilgotna i ciemna, ale też kolejne schody, tym razem na górę. W piwnicy widziałeś też jakieś skrzynki, ale przy wątłym świetle zapalniczki nie mogłeś stwierdzić nic więcej, brakowało im jakichś napisów czy czegoś w tym guście. Mógłbyś teoretycznie jakąś otworzyć, ale czy na pewno masz na to czas?
-
No właśnie, czy ma na to czas? Vincent ma przy sobie pistolet, więc raczej sobie poradzi. Szybko zajrzał do jednej ze skrzyń i jeżeli nie ma tam nic ciekawego, to sobie darował otwieranie reszty i poszedł schodami na górę.
-
No i finalnie nigdzie nie poszedłeś, bo znalazłeś coś ciekawego, a mianowicie jakieś leki, a tak przynajmniej wyglądały. Medyk z Ciebie żaden, ale gdzieniegdzie widziałeś sól fizjologiczną na kroplówki, bandaże i rozmaite piguły.