Bismarck
-
Bismarck… Stolica stanu Północnej Dakoty. Drugie największe miasto w Stanie za czasów normalności. Za tamtych czasów prędko się rozwijało, a populacja miasta szybko rosła. Mieszkańcy wiedli spokojne życie do czasu, aż martwi stali się półżywymi, a żywi martwymi lub półmartwymi. Miasto nie zostało zbombardowane ani również nie zostało spalone napalmem. Wojsko uznało, że nie warto nawet interweniować, więc mieszkańcy byli zdani na siebie. Wiele ludzi uciekło z miasta lub w nim zginęło.
Po roku do miasta zawitał klub motocyklowy The Rusty Razors, który stworzył tutaj swój posterunek. Niegdyś miasto liczyło siedemdziesiąt tysięcy mieszkańców, a obecnie około pięćset, z czego dużą część stanowią członkowie klubu.Również w mieście znajduje się posterunek gangu motocyklowego The Rusty Razors. Sam posterunek składa się ze złomowiska oraz piętrowego motelu, będącego po przeciwnej stronie ulicy. Wszystkie kontenery, budynki i garaże, będące na terenie złomowiska, zostały przerobione na warsztaty rusznikarskie, motocyklowe, magazyny z amunicją, lekami i żywnością. Większość złomu została przeznaczona do budowy płotu o wysokości trzech metrów, który otacza cały posterunek, i każdej noc jest pod napięciem.
Sam motel dalej pełni swoją funkcję, ale z tą różnicą, że członkowie klubu są tu na stale zakwaterowani, a swoje pokoje mogą upiększać tak, jak im się to żywnie podoba. Nie wszyscy mają własny pokój, ponieważ kadeci śpią w namiotach, w których są gęsto rozstawione dwupiętrowe łóżka, a część motocyklistów sypia w kontenerach. -
//Ten, to ja czekam.//
-
Kolejne miasteczko do przebadania, przeszukania i ocenienia czy nadaje się do złupienia. Na szczęście ma cały dzień przed sobą i nie zanosi się na to, że będzie padać. Powrót w ulewę albo zostanie w tym wypizdowie na noc nie byłoby niczym dobrym. Jechał około dwadzieścia minut, aż w końcu na horyzoncie zobaczył mieścinę, którą miał przebadać razem ze swym druhem. Jadąc na motocyklu, pomachał prawą dłonią, aby się zatrzymać, a następnie zahamował.
– Mam nadzieję, że nie będę musiał się taplać w gównie, gdy tam dotrzemy. – powiedział do towarzysza, gdy ten się zatrzymał obok niego. – Najbardziej mnie w zgnilcach wkurwia ten ich smród. Śmierdzą gorzej niż talibowie. -
- Dlatego zazdroszczę tym, co są wyżej od nas. Tamci to mogą sobie sprawić porządne pukawki i nie muszą podchodzić za blisko do zdechlaka, żeby mu jebnąć.
-
– Ale odpowiadają za więcej rzeczy. Jak ktoś coś spierdoli, to Prezydent go zajebie, a jak Prezydent coś spierdoli… no może cały klub pójść się jebać. Ścigamy się do miasteczka?
-
- Wolę to niż te Twoje pierdolenie. - mruknął i przygotował się do jazdy, na koniec powiedział: - Jedziemy na trzy. Gotowy? Raz… Trzy! - wypalił nagle i pognał, zostawiając Cię w tyle. Brudne zagranie, ale czego innego się w tych czasach spodziewać?
-
– Fiut! – wydarł się, ale pewnie tego nie usłyszy przez warkot silnika. Pognał za nim i spróbował go wyprzedzić.
-
Niestety, w ten właśnie sposób zapewnił sobie zwycięstwo, zatrzymując motor pośród zabudowy miasteczka o kilka sekund szybciej niż Ty.
-
Zatrzymał się obok niego, po czym zdjął opaskę z pustego oczodołu i powiedział z pełną powagą:
– Jeszcze raz mnie oszukasz, to ci wybije oko moim chujem i będziemy wyglądać tak samo. -
- Ja też uważam Cię za najlepszego kumpla. - odparł tamten z przekąsem i parsknął śmiechem. - Jak na razie nic się do nas nie zleciało, ale to chyba musi chwilę potrwać. Bo wątpię, żeby miasteczko było czyste, takich przecież nie ma.
-
– Dla mnie będzie czyste, jeżeli spotkamy tylko kilku martwych. – dodał gazu, aby dźwięk silnika rozniósł się po okolicy.
-
Pierwsze Zombie, zwykłe Szwendacze i kilka Pełzaczy, ruszyły ku Wam niemrawo, jak przestało na Zombie, które od dawna nie widziały szansy na spożycie świeżego ludzkiego mięsa.
-
Leniwie zsiadł z siedziska i złapał za łom, którym wykończy te ścierwa. Ruszył w ich kierunku i zamachnął się w okolicę głowy tego, który jest najbliżej.
-
Również Twój kompan chwycił za oręż i wspólnie uporaliście się z pierwszym zagrożeniem, a ostateczny wynik wynosił sześć do pięciu dla Ciebie.
-
– Mimo że mam tylko jedno jądro, to dalej mam większe jaja od ciebie. – zadrwił ze swojego kumpla. Zabrał się za przeszukiwanie zwłok.
-
- Też mi coś. Jakby zabicie kilku sztywnych było wyczynem. Mogłeś się tak tym chwalić na początku apokalipsy, wtedy może ktoś byłby pod wrażeniem. - odparł i również zaczął przeszukiwać trupy, ale nie znalazł nic, ku swojej frustracji. Ty zaś odnalazłeś same śmieci, spośród których interesujący mógł się wydawać jedynie niewielki notes.
-
– A co my tu mamy? – zareagował, gdy znalazł notes. Otworzył go i rzucił okiem.
-
Były to najwidoczniej jakieś zapiski ocalałego, być może przydadzą się Ci się, nie tylko będąc formą zabicia nudy, ale też mogą dostarczyć informacji, na które wpadł ich właściciel, a Tobie umknęły. No i jemu już się nie przydadzą. Natomiast zapiski na stronie, którą akurat otworzyłeś, brzmiały:
Dzień 231.
Zabunkrowałem wszystko w kryjówce. Jest ich coraz więcej. Nie wiem, skąd przybyły, ale w walce z nimi Zombie są bez szans. Liczę na to, że te kreatury powybijają się nawzajem, żebym mógł odpocząć. Wreszcie odpocząć. -
Przerzucił stronę, aby sprawdzić czy są jeszcze jakieś notatki. Jeżeli nie - obejrzał ciało, przy którym znalazł notes, i spróbował się dowiedzieć od czego ten człowiek zginął.
-
Oględziny ciała nie powiedziały Ci wiele, ale odkryłeś widoczne ubytki mięsa i skóry, sięgające niekiedy do samej kości, co mogło wskazywać, że ten człowiek został zaatakowany i zabity przez Zombie, a te się nim częściowo posiliły, dopóki nie dołączył do ich zgrai. Kolejne notatki nie były już tak zajmujące, ale przejrzałeś tylko kilka kartek, cały notes liczył ich grubo ponad dwie setki, nie tylko z zapiskami, ale i obliczeniami oraz rysunkami.
-
– Zabunkrowałem wszystko w kryjówce. Jest ich coraz więcej. Nie wiem, skąd przybyły, ale w walce z nimi Zombie są bez szans. Liczę na to, że te kreatury powybijają się nawzajem, żebym mógł odpocząć. – przeczytał na głos. – Ciekawe co to było.
-
- Ludzie na pewno nie. Może jakieś Mutanty? - podsunął Twój kompan, drapiąc się po brodzie. - Myślimy, że wiele widzieliśmy, ale tak naprawdę nikt nie wie, ile kreatur pałęta się teraz po świecie.
-
– Że mutanty istnieją to wiem, ale zawsze mi się wydawało, że one stoją po stronie tych martwych. Nie podoba mi się to miejsce. – zamknął notes i wsunął go do plecaka. – Schowajmy gdzieś motocykle i rozejrzyjmy się.
-
- Niby i to, i to tępi ludzkości, ale może było tu za dużo Zombie i Mutantów, a ludzi do żarcia za mało i potworki zaczęły ze sobą rywalizować? - podsunął Ci pomysł, prowadząc motocykl w kierunku jednego z budynków, co prawda bez dachu, ale ze wszystkimi czterema ścianami, co w zupełności wystarczy do ukrycia tam Waszych pojazdów przed lokalnymi mieszkańcami, o ile jacyś jeszcze są, lub konkurencyjnymi bandami szabrowników.
//Ogółem to polecam się czasem zagłębić w lekturę notesu, niekoniecznie teraz, ale już w jakiejś wolnej chwili jak najbardziej.// -
//Zaciekawiłeś mnie tym notesem.//
– A chuj wie. Wolę o tym nie myśleć, bo jeszcze pierdolca dostanę. – zostawił motocykl i go jakoś zabezpieczył przed ewentualnym deszczem. – Lepiej będzie razem przeszukiwać budynki, niż się rozdzielać. Tym bardziej, że się trochę obsrałem przez tę wzmiankę o tych mutantach.
-
- Nic nowego. - parsknął i uderzył Cię lekko w ramię, choć w ten sposób sam maskował strach. - Gdzie idziemy najpierw?
-
– Sklepy odpadają, bo pewnie zostały złupione już na początku. Zostają mieszkania, magazyny i komisariat policji, jeżeli taki tutaj jest.
-
- No to ruszajmy. Gdzie najpierw?
-
– Komisariat. Może znajdzie się jakieś gnaty albo nawet radiowóz, ale wątpię w to.
-
- Nie uważasz, że niebiescy chłopcy sami wszystko zabrali, gdy świat zaczął się walić, bo byli najbliżej i wiedzieli jak z tego korzystać?
-
– A chuj ich wie. I tak trzeba to sprawdzić.
-
Wzruszył ramionami i nie kłócił się, więc ruszyliście do komisariatu. Po drodze spotkaliście kilka pojedynczych Zombie, których zabicie było śmiesznie łatwe. Przed posterunkiem był co prawda parking, ale pusty, nie było ani samochodów, ani ich wraków, ani Zombie, co oznacza, że jeśli może tam coś być, to tylko w środku.
-
Zapukał kilka razy w drzwi od komisariatu i nasłuchiwał, czy nie ma jakiegoś stukotu, hałasu i innych dźwięk, dobiegających ze środka. Jeżeli nic nie słychać, to wszedł do środka.
-
Korytarz, a na jego końcu drzwi, inne były też po bokach. Z zewnątrz budynek nie wydaje się duży, ale to już inna kwestia, na jak wiele pomieszczeń został podzielony.
-
Po migowemu wskazał swojemu przyjacielowi, że on bierze się za lewą stronę, a jednooki bierze się za prawą. Pierwsze drzwi lekko uchylił, rozejrzał się i dopiero wtedy wszedł do pomieszczenia i zabrał się za szybkie przeszukiwanie.
-
Przeszukiwanie rzeczywiście było szybkie, bo choć była to szatnia, a w niej kilkanaście szafek, gdzie mogło być coś przydatnego, to szybko zdałeś sobie sprawę, że wszystko z nich rozkradziono lub nie miało absolutnie żadnej wartości.
-
Wychodząc z pomieszczenia, drzwi zostawił otwarte. Tak na wszelki wypadek, gdyby coś się stało. Z kolejnym pomieszczeniem powtórzył to samo, co z tym.
-
Nic się nie stało, a kolejnym pomieszczeniem była stołówka. Pomimo sporych nadziei, i tu nic nie znalazłeś. Tak jak w pozostałych pomieszczeniach.
- Też gówno? - zagadnął Cię Twój kompan, którego poszukiwania miały najwidoczniej podobny efekt. -
– Tak. Mam nadzieję, że chociaż za tymi drzwiami będzie coś i to bynajmniej nie Zombie. Ty otwierasz, a ja wchodzę.
-
Pokiwał głową i spróbował otworzyć drzwi, co się nie udało. Dziwnie, skoro pozostałe były otwarte. Wieściło to jakieś łupy. Lub kłopoty. Jedno z dwóch. Jednak zamiast się tym martwić musicie spróbować najpierw je otworzyć, bo nawet próby wyważenia ich z rozpędu nic nie dały.
-
Od czego ma łom… Spróbował go wcisnąć między drzwi, a framugę i jakoś je otworzyć.
-
Szło naprawdę opornie, ale drzwi w końcu puściły.
- Szykuje się zabawa, co? -
Spojrzał się na niego, a następnie uchylił lekko drzwi i zaczął nasłuchiwać, czy jakieś chujstwo w środku się nie znajduje. Musi być teraz nadzwyczaj ostrożny po tym, jak przeczytał te zapiski z notesu.
-
Obaj usłyszeliście ciche kliknięcie i nagle Twój kompan powalił Cię na ziemię, samemu padając. Seria wypuszczona z pistoletu maszynowego zrobiła kilka dziur w drzwiach, w miejscu, gdzie ledwie chwilę temu były Wasze głowy.
-
Poleżał jeszcze kilka sekund, aby się otrząsnąć i uspokoić, a następnie ostrożnie wstał.
– Teraz ty pierwszy wchodzisz, a ja cię najwyżej powalę. -
Tamten nic nie odpowiedział, ale znów ściągnął Cię w dół.
- Nie wychylaj się. Ktokolwiek tam jest, pewnie się dalej na nas czai. Trzeba jakoś go obejść, bo nie bunkrowałby się ani nie waliłby do nas z jakiejś spluwy, gdyby nie było tam czegoś cennego. -
– Da radę tylko od zewnątrz. O ile da radę. Masz jakiś plan?
-
- Nie ma innego wejścia? Bo jak nie to kaplica, nie mamy za bardzo nawet czego mu tam wrzucić, a jak spróbujemy uchylić drzwi, żeby strzelić, to zacznie tam pruć.
-
– Musi mieć jakieś wyjście awaryjne na takie okazje. Musi, jeżeli ma trochę oleju w głowie.
-
- No właśnie. Jeden musi zostać tu, a drugi zajść go z tej drugiej strony. Innej opcji nie ma. Bo nie odpuścimy sobie, nie?