Galera
- 
Pociągnął łapczywy łyk. 
 — Jeszcze cztery. — Odpowiedział pół-oddechem.
- 
- A gdzie jest Powała? - Zabrał naczynie i gestem przywołał Śledzia. 
- 
— Został. Szewc, dalej walczył. — Marley z widocznym wysiłkiem wsparł się i powoli, jakby etapami, wstał. Zapiekło go w lewym ramieniu, 
- 
- No to chuj - Przytrzymał cię, żeby pomóc Ci wstać, jednak pechowo złapał właśnie za lewe ramię - Jebać, musimy sami dać radę. Idziemy. 
- 
Jęknął cicho, ale wstał. 
 -- No to hop.
 Starł krople potu z czoła i dopiął kask na głowie. Poszedł za Małym, Śledziem i resztą, jeszcze raz zerkając w stronę wyjścia.
- 
Kilka osób tam zostało, barykadując się coraz bardziej. Za wami ruszyło jeszcze kilka osób, chociaż zmęczenie było równie dobrze widoczne, co słońce na pustyni. Przy przejściu serwisowym i drabinie na dach zrobiło się trochę tłoczno. 
- 
Mar nie zamierzał nigdzie się pchać na hama, odczekał aż ruch przy drabinie nieco zelży i dopiero wtedy sam wszedł do góry. 
- 
Na dachu polepionym z różnych badziewi, aby tylko nie kąpało na łeb, biegało kilka osób, próbując jakkolwiek zapanować nad tym bałaganem. Krzyki i ponaglania Owcy niewiele w tym pomagały. 
- 
Marley na moment zignorował ten cały chaos i podszedł bez pośpiechu do krawędzi. Jak wyglądała sytuacja w okolicy? Widać gdziekolwiek ludzi Powały? 
- 
Widać było jedynie grzbiety ruchomej masy ciał, które ciężko było określić inaczej, niż po prostu żywa biomasa. Ten gon był sporo większy, niż w ciągu ostatnich lat, takie skupisko mutantów dawno nie zostało zaobserwowane. A przecież inne frakcji razem zabiły sporo więcej tego ścierwa, niż Galera w ciągu dzisiejszego dnia. 
- 
-- Jak “Wędrowiec nad Morzem Mgły”… – Stwierdził w zadumie, widząc kotłujące się pod nim tysiące zmutowanych ciał. Z góry wyglądało to… inaczej. Pomimo wszystkiego, co przyniosła z sobą Apokalipsa, zdeformowana, poraniona natura wciąż potrafiła zapierać dech w piersiach swoim majestatem, nawet jeżeli ten był zabójczy dla człowieka. 
- 
- Pierdolety - Mruknął Mały, po czym westchnął ciężko - Za stary już na to jestem… Na następny gon chyba się gdzieś zaszyjemy ze Śledziem. Już nie wyrabiam. 
- 
// Myślałem, że to Śledź jest starszy. // -- Miałbyś pozbawić się takiego widoku? – Odparł Marley, wciąż podziwiający gon. – Jeszcze powalczymy trochę. Tak trzeba. 
- 
- Kolejny narwaniec - Pokręcił głową - Łap się za swoją pukawkę, może wreszcie odpuszczą - I sam podszedł do krawędzi, przy której ustawiono skrzynkę z kilkoma granatami ręcznej produkcji. 
- 
-- Może. – Stwierdził. 
 Ukląkł na jedno kolano i zajął się kolejno przeczyszczeniem lufy i załadowaniem pocisku. Bez pośpiechu.
- 
W tym czasie kilka strzał, bełtów, oszczepów i ładunków zdążyło polecieć w dół. Kwik mutantów zrobił się straszliwy, ich wściekłość od odnoszonych ran i niemożności odwetu, wprowadzał ich w ogromną furię. 
 - Dajcie szkło! - Ktoś krzyknął mocno ochrypniętym głosem.
- 
Szkło? Już chciał strzelać w masę na dole, ale obejrzał się, by zobaczyć o co chodzi. 
- 
Lodołamacz wpatrywał się w skupieniu w masę, musiał się siłą wyrwać z punktu medycznego, bo miał na sobie tyle bandaży, że wyglądał, jakby się przed chwilą przebrał. 
- 
Ten to miał zaparcie. Mar ponownie spojrzał w dół. Wzrokiem poszukał największego bydlaka. Nie zamierzał stracić kuli na byle maleństwo, a i bydlę dawało ku większą szansę na trafienie. 
- 
Wyglądało na to, że jakiś żubr planował właśnie staranować główne wejście. 
 - No chuj mu w dupę i kawałek szkła… - Jęknął Lodołamacz, patrząc w dal przez lornetkę, którą ktoś mu właśnie podał.
 


