Galera
-
Udawało jej się to bez problemu. A w samym barze zrobiło się trochę tłoczno, każdy miał ze sobą ekwipunek wypadowy.
-
Czyżby kolega goniec odnosił sukcesy? Rozejrzał się za nim, zaczynając od miejsca, w którym zostawił go wraz z swoim śniadaniem.
-
Wciąż tam siedział, tłumacząc coś kilku ludziom, którzy zebrali się kołem wokół stolika.
- On przyniósł te rewelacje? I to dlatego biegniesz z jęzorem na wierzchu? Wygląda jak zwykły żul. -
-- Wszyscy wyglądamy jak żule, Owca. – Odmruknął. – Właściwie to czego chcesz się od niego dowiedzieć?
-
- Póki co, to tylko posłuchać, co tam pierdoli. Ale jak nawet Powała oddelegował swoich ludzi, to chyba nie ma siły, trzeba iść do tych tunelowców.
-
-- Już? – Zmarszczył brwi. – Czekaj, kiedy ich oddelegował?
-
- No tam są - Wskazała palcem na mężczyzn w poważnym rynsztunku bojowym - Tylko jego ludzie mogą sobie pozwolić na takie cacka.
-
-- A, dobra. – Przejechał dłonią po twarzy. – Źle pokojarzyłem.
Odwrócił się od Owcy i skupił na tym, co opowiadał goniec. -
Głównie powtarzał to samo, co z samego rana. Ale im późniejsza była godzina, tym bardziej zdawał się być zdesperowany.
- Musimy już iść, nie ma czasu do stracenia. Za chwilę kupcy zablokują nam tranzyt. -
-- Ta, i tak już usłyszałem więcej niż potrzebuję. – Mruknął i odwrócił się na pięcie. Miał mieszane myśli co do tego wszystkiego, szczególnie po uwagach Owcy. – Stadionowa rozróba już na nas czeka.
I wymaszerował w stronę wyjścia.
-
Za tobą poszła zbieranina kolejnych dwudziestu osób, rozmawiając półgłosem i wprowadzając specyficzny nastrój do tego już i tak posępnego miejsca.
-
-- Dużo nas się zrobiło. – Odezwał się półgłosem do Owcy, a w jego tonie dźwięczał pewien przekąs, wręcz niesmak. Jednak bardziej niż z dużą liczbą maszerujących był on związany z powagą sytuacji. Wojna nigdy nie zdarzała się w dobry czas.
-
- To chyba dobrze, więcej mięsa armatniego do ochrony mej czcigodnej osoby przed bandą napalonych dresiarzy - Wzruszyła ramionami.
-
— Masz na myśli taką ochronę jak wczoraj na parkingu? — Zaśmiał się.
-
- Stalkerskie mordobicie to żadna ochrona. Tutaj jeden drugiemu łeb schowa, gdy kule będą latać. To jest braterstwo, a nie jedynie kolejny powód do oklepania komuś ryja - Skrzywiła się, wyraźnie nie pasowały jej obyczaje stalkerów, co nie przeszkadzało jej podawać się za jednego z nich.
-
Parsknął. Owca opowiadała ładne rzeczy jak na osobę, która jeszcze wczoraj była gotowa na zagryzienie faceta za prostacką uwagę. Chociaż Mar lubił takie braterskie bzdury. Były miłe dla uszu, a może i miały w sobie trochę prawdy, może trochę nadziei? Marley tego nie wiedział, ale zdolności do teoryzowania nikt nie mógł mu odebrać, tylko on sam.
-- Ta, ta… Zobaczymy w praktyce. – Odpowiedział jej, wychodząc z Galery. -
Tuż za drzwiami na czele pochodu stanął przybysz z Federacji, obierając kurs wprost na Związek, idąc główną ulicą i nie zwracając uwagi na ewentualną zasadzkę. Narzucił szybkie tempo, ewidentnie mu się spieszyło.
-
Marley odbił do prawej i idąc, trzymał się pogranicza ulicy i zrujnowanych budynków. Środek drogi nie był dobrym miejscem na spotkanie się z bandą napalonych kiboli. Dawał zbyt mało czasu na reakcję. Za to budynki pozwalał uciec w ich cień, zmienić pozycję czy lepiej ocenić sytuację.
-
Ten post został usunięty!
-
Tak gawędząc, dotarliście do kupieckiej granicy.