Galera
-
Zgraja mutantów powoli rzedła, gon uderzał na Brandwicę, w szaleńczym pędzie nie zwracając uwagi na nic. Przy rondzie było widać już znaczne odstępy między potworami, niektóre się zatrzymywały, żeby posilić się padłymi towarzyszami. Jednak to wcale nie zwiastowało końca atrakcji, ziemia zaczęła mocno drżeć. Musiało się zbliżać coś dużego.
-
-- Idzie jakieś wielkie świństwo! – Zakrzyknął, czując jak podłoże drży mu pod stopami. Przyspieszył z ładowaniem, cokolwiek to było, wolał nie zastać tego z pustą lufą.
-
Zdążyłeś przeładować i miałeś jeszcze na tyle czasu, żeby zrobić to kolejne pięć razy. Cokolwiek to było, nie chodziło zbyt szybko.
- Jak to będzie kurczak, to się chyba zastrzelę… - Jęknął jeden ze stalkerów. -
Kurczak? Chyba o gabarytach bloku! Marley wbił wzrok w horyzont, czekając na to, co się tam pojawi.
-
Jak na zawołanie, jeden z niższych bloków przed galerią najpierw się mocno zatrząsł, a następnie zapadł z ogromnym hukiem. Wielka fala kurzu dopadła też do was z niewyobrażalną prędkością.
-
-- Skurwysyństwo! – Warknął, ściągając gogle z kasku na oczy, a chustą zasłonił usta.
-
Straszny kwik przetoczył się po parkingu. Tym razem nie był to zew krwi, ale okrzyk przerażenia mutantów i strasznego ich bólu. Tuman zaczął powoli opadać, ale z wcześniej widocznych grzbietów, zostało raptem kilka, większość uciekła na Brandwicę.
-
Do cholery, co idzie?! Niepokój ścisnął jego żołądek. Nie wiedział czy chciał wiedzieć co kryje się za osłoną kurzu.
-
Jak pył opadł już na tyle nisko, to ujrzałeś coś, co było podobne do niczego. Może faktycznie przypominał kurczaka, jednak pozbawionego piór i wysokiego na jakieś cztery metry. Właśnie przechodził przez okopy i zmierzał do Galery.
-
-- Idzie na nas pieprzona zemsta pułkownika Sandersa! – Krzyknął, widząc mutanta. Przygotował się do posłania mu kulki prosto w dziób, nie miał zamiaru znaleźć się pod gruzami Galery.
-
- Dawać RPGrurę! - Wrzasnął Lodołamacz tak głośno, że pewnie całe miasto go usłyszało. Krzyk był tak donośny, że wszyscy na chwilę zamarli, dopiero po kilku sekundach ktoś się zerwał i poleciał na złamanie karku do wnętrza budynku.
-
Oby się kurde pospieszyli z tą rakietą… Jaka odległość dzieliła zmutowany kubełek smażonych skrzydełek od Galery?
-
Najwyżej dwieście metrów.
Skrzynię wniesiono szybciej, niż można było się spodziewać. Ktoś zaczął się szamotać z wiekiem, by po chwili je odrzucić i jęknąć.
- Nie ma…
- Jak to “nie ma”?! - Wrzasnął Lodołamacz i podszedł do skrzyni.
- Nie ma… Ktoś musiał ukraść granat…
- Właśnie nas zabiłeś, skurwysynu… - Powiedział doświadczony mężczyzna niemal płaczliwym głosem. Najwyraźniej całkowicie stracił inicjatywę. -
Inicjatywa, inicjatywa… Musi być coś, co można zrobić! Czekaj, sekunda… Czy Galera miała jakieś boczne wyjście? Czy mógł jakkolwiek dostać się w okolice okopu?
-
Było jedno po drugiej stronie i spora liczba dawnych wejść służbowych, w większości jednak zablokowana. Jednak drugie duże wejście było od strony Brandwicy, gdzie jeszcze się kotłowało.
-
-- Miotacz płomieni! – Krzyknął tylko i poleciał w dół drabinki. Plan był prosty. Wybiec nad przedpole, zabrać miotacz ognia od jednego z martwych i usmażyć kurczaka, nie ginąc po drodze.
-
Usłyszałeś za sobą tupot kilku stóp, najwyraźniej jeszcze kilka osób miało jakąkolwiek nadzieję na ocalenie, chociażby nikłą.
-
Udał się do jednego z bocznych wyjść, nie miał zamiaru pchać się przez kotłowisko od strony Brandwicy, choć zrobi to, jeżeli sytuacja będzie tego wymagać.
-
Boczne wyjścia prowadziły przez zaplecza dawnych lokali, obecnie zajmowanych przez najróżniejszych lokalsów.
-
Przeleciał huraganem przez nie, nie zwracając uwagi na wąty mieszkańców. Nie miał czasu na pytanie o pozwolenie.