Federacja Starej Huty
-
Nie był pewien tego czy chciał wchodzić do tego pomieszczenia. Najzwyczajniej w świecie bał się tego, co tam zobaczy. Czuł jak drży. ale musiał przezwyciężyć swój strach, jeżeli miał szansę na wyciągnięcie z tej kaźni choć jednego, żywego człowieka. Zaciśniętą pięścią naparł na ostatnie drzwi, by je otworzyć.
-
Drzwi ustąpiły razem z futryną, a ty znalazłeś się w korytarzu, który był dość szeroki, jak na obecne standardy kopania. Jednak cały ten Goya i jego “Okropieństwa wojny” na nic ci się zdały, bo ledwo po kilku metrach trafiłeś na zawał. Najwyraźniej karki wysadziły za sobą tunel podczas ucieczki, i to pokaźnym ładunkiem.
-
W głębi duszy odetchnął. Tutaj był koniec tych okropieństw. Od niechcenia podszedł tylko i odgarnął dłonią kilka kupek gruzu z zawału, chcąc tylko przekonać się jak głęboko sięga.
-
Odcięty musiał zostać dość duży kawałek sztolni, bo zauważyłeś kilka kawałków asfaltu z ulicy ponad przejściem. Bez specjalistycznego sprzętu, doświadczonych ludzi i wielu dni ciężkiej pracy, odzyskanie ciągłości komunikacji może być już niemożliwe.
-
Uderzył pięścią w piach. Cholerni dresiarze… Mordercy i tchórze, jak często te słowa idą w parze… Marley czuł się bez sił. Nie tylko nie mógł cofnąć czasu i powstrzymać kaźni, która się tutaj wydarzyła, ale nawet nie mógł stanąć twarzą w twarz z tymi, którzy jej dokonali.
Obrócił się, spoglądając w stronę, z której przybył.
To miejsce już zawsze będzie śmierdzieć krwią i śmiercią.
Nic go już tutaj nie trzymało. Poszedł z powrotem do Wikinga i Hipa, po drodze ocierając łzy i starając się powstrzymać kolejne. Jedynym, co go w tym wszystkim pocieszało, był fakt tego, że wśród ciał nie było ani Owcy, ani żadnej innej znajomej twarzy.
-
Wiking tylko spojrzał na ciebie, i nie mówiąc żadnego słowa, złapał pod ramię Hipa, ciągnąć go za sobą na górę. Nie zrobił tego jak wkurzona ojciec, raczej jak kompan udzielający pomocy rannemu, co mogło być zaskakujące z uwagi na waszą powierzchowną znajomość. Chłopak za to wydawał się być otępiały, dał się zaprowadzić bez słów sprzeciwu, nawet bez jakiejkolwiek reakcji, machinalnie stawiał nogę za nogą, jedynie zmysł równowagi instynktownie utrzymywał go w ryzach.
-
Ten post został usunięty!
-
Ten post został usunięty!
-
— Tutaj… To chyba na tyle. — Stwierdził, rozglądając się po klatce, ale umyślnie nie zbliżając się do zejścia na dół. — Teraz czekamy na kolejnych.
-
Długo musieliście czekać, zanim nadszedł oddział młodzików Federacji.
- A wy co tu robicie? - Odezwał się chłopa czek niewiele starszy od Owcy, najwyraźniej dowódca - Wszystkie siły na front! Nasi się wykrwawiają! -
Zanim zareagował na rozkaz, Marley poszedł do dowódcy i powiedział półszeptem, by Hip nie usłyszał.
— Musimy odesłać jednego z naszych na tyły. Macie kogoś, z kim mógłbym go posłać? -
- Może pójść z rannymi, jak zluzujemy główne siły - Powiedział twardo. Dla niego nie była to kolejna strzelanina, lecz walka o życie własnej rodziny.
-
— Czaję, czajnik. — Odparł zdawkowo, odsuwając się z powrotem do swoich towarzyszy, wiedział jednak, że Hipa będzie trzymał cały czas z tyłu.
— Słyszeliście kierownika. — Oznajmił Wikingowi i chłopakowi, obracając hokej w dłoniach. — Biegniemy na front, ja idę przodem, Wiking w środku, Hip - będziesz ubezpieczał nasze tyły.
-
Skinęli głowami i ruszyliście wszyscy dalej przez zrujnowany blok. Dotarliście już późno, na pierwszym piętrze w ostatniej klatce, obozem rozłożyły się siły Federacji. Jeden z mężczyzn, wyglądający na dowódcę frontu, wydawał rozkazy, dopóki nie przerwał mu krzyk kogoś z budynku naprzeciwko, wciąż zajmowanego przez Ligę.
- Wróblewski! E, Jan Wróblewski! To ty?!
- Kapitan Wróblewski, niemyty skurwysynu… - Mruknął pod nosem mężczyzna ale podszedł do okna - Czego chcesz, Pele?!
- Wracajcie już do siebie! Możecie sobie zatrzymać ten blok, jak wam tak zależy, ale to, co już zajęliśmy, jest nasze! Słyszysz?! Zabierajcie dupy w troki, bo przypierdolimy wam z RPGrury!
- Gówno macie, a nie granatnik… - Sapnął wściekły żołnierz - Tunel oczyszczony? Zajdziemy te ortalionowe gnidy od dupy strony! -
— To chyba do nas. — Mruknął Mar do swoich ,podwładnych" i machnięciem dłoni pokazał im, by ruszyli za nim, a sam skierował się w stronę rzeczonego tunelu.
Po drodze na zmianę przypominał sobie obrazy z piwnicy i powtarzał jak mantrę to, że nikogo nie zabije bez potrzeby - zwiąże, ogłuszy, jeżeli zastrzeli, to tylko w obronie własnej. Te dwa sprzeczne przekazy walczyły w nim, bo gdy jeden chciał krwi Dresiarzy, drugi robił wszystko, by jedna z ostatnich sznurówek, którymi powiązano rozpadający się już przed Apokalipsą umysł Marley, nie puściła, trzymała wszystko w ryzach.
-
Razem z tobą, poszło przeszło trzydzieści osób, najwidoczniej wyznaczonych do tego celu. Szybko wróciłeś do piwnicy i pierwszego pomieszczenia, z wypatroszonymi zwłokami kobiety. Żołnierzy Federacji przeszedł zimny dreszcz, nie bardzo wiedzieli, jak zareagować na ten widok i niepewnie spoglądali na drzwi do kolejnego pomieszczenia.
-
— Dalej będzie tylko gorzej. — Marley powiedział, tonem wyjątkowo pozbawionym jego charakterystycznego żartu i polotu - nie potrafił się zdobyć na to, wiedząc co czeka na nich kilka metrów dalej.
Jedyne co go pocieszało, to że przygotowany, lepiej zniesie ten widok. Nie to, żeby miał coś przeciwko tym, którzy zwrócą zawartość żołądka albo załamią się, to były naturalne ludzkie reakcje. Rzecz w tym, że on nie musiał dokładać swoich emocji do tego.
— Chodźmy jeden za drugim i nie patrzcie dookoła, jasne? — Powiedział tonem, w którym brzmiała władcza nuta. — Ani w dół.
-
Kilka osób spojrzało po sobie niepewnie, jednak nikt nie protestował. Na przód wyszedł dowódca oddziału i poprowadził was dalej. Ewidentnie była to ciężka przeprawa, szczególnie że na końcu czekał na was zawał i musieliście potem przez to wszystko wrócić.
- Dlaczego nie mówiłeś, że przejście jest zawalone?! Niepotrzebnie tracimy czas, a oni mogą zaatakować od boku! - Krzyknął przewodnik, bardziej nerwowo, niż mogłoby to wynikać z zaistniałej sytuacji. -
— I nikogo kurwa nie wysłaliście, by w tym czasie to odgruzowali?! — Wydarł się w odpowiedzi na przewodnika, ale nie czekał na jego reakcję, tylko od razu zawrócił, bo o ile zirytowało go to, że nic z tym nie zrobili przez ten cały czas, gdy z Wikingiem i Hipem kwitli na klatce schodowej, to miał rację, dresy mogły zaatakować kiedy oni siedzieli w rzeźni.
-
Przez obecne widoki atmosfera zrobiła się gęsta niczym smog nad okolicznym kombinatem jeszcze kilkanaście lat temu. Nerwowość można byłoby kroić nożem, poczym nakładać porcjami na talerze i podawać na talerzach udekorowanych łuskami oraz ziarnami prochu bezdymnego. Mimo to całe to duże zgrupowanie wojsk zawróciło na pozycje wyjściowe, a gdy dowódca zdawała relację Wróblewskiemu, wtem wpadł zdyszany mężczyzna w średnim wieku, ubrany typowo po stalkersku.
- Panie kapitanie! Chorąży Kicińska zaginęła!
- Nosz do kurwy nędzy! Jakby mało było problemów! Gdzie?!
- Ostatni meldunek oddała ze swojego posterunku, potem Liga przecięła szlaki komunikacyjne. Mija już dziesięć godzin.
Zapakowała chwila nerwowego milczenia, poczym Jan się odezwałem głośniej, aby wszyscy w wysuniętym sztabie dowodzenia usłyszeli.
- Zluzować wszystkie siły wsparcia oraz oddziały Federacji uczestniczące w ataku na blok. Reszta ma zostać w gotowości, po zmroku przyjedziemy górą i zaatakujemy ich pozycje w ostatnim bloku. Co do Kicińskiej… Poszukaj stalkerów, myśliwych, kogokolwiek! Trzeba znaleźć osoby obyte w powierzchni, wysyłamy grupę szturmową. Ona jest nam potrzebna jak mało kto, jeśli cały ten syf ma się skończyć.