Federacja Starej Huty
-
- Zaraz po upadku bomb, masa ludzi schroniła się w kościele. Wiesz, tym obok cmentarza. Jakoś się tam trzymali, w okolicznych domkach próbowali coś tam uprawiać, handlowali z Kupcami. Generalnie pokojowy naród, ludzie bardzo mocno wierzący. I jacyś bandyci to wykorzystali. Zadekiwali się niedaleko, na tych samych domkach, i co chwilę ich atakowali. Kradli co się dało, resztę niszczyli, a kobiety gwałcili. Opór ze strony kościelnych był słaby, o ile nie żaden. Więc w pewnym momencie bandyci przesadzili. Jak tylko do Kupców ruszyła kolejna karawana, to Ci wpadli i zabili wszystkich. Kobiety, dzieci, starców, chorych… Nie został nikt. Cała frakcja momentalnie zniknęła. Gdy karawana wróciła i zobaczyła resztki swojego domu, to rzucili to wszystko w cholerę i odeszli do innych. Poza jednym gościem. Ten zwariował. Kazał mówić na siebie Dawid, bo przyniesie ze sobą zemstę, ukarze Goliata. Mówi się, że kilka dni później bandyci pokłócili się o łupy i pozabijali nawzajem, a reszta odeszła szukać nowych ofiar. Ale to Dawid ich wyrżął. A resztę zaczął ścigać. Mijają już lata, na przestrzeni całego miasta znajdowano trupy ewidentnie wskazujące na egzekucję, i zawsze były to typy spod ciemnej gwiazdy. Dawid wciąż szuka. Podobno zostało już tylko pięciu.
-
Historia zdecydowanie ciekawa i jak w każdej legendzie, mogło być w niej ziarno prawdy… Ale Marleyowi trudno było dopasować to opowiadanie do rzeczywistości.
— Jedno, podstawowe pytanie, brachu. — Mar uniósł palec wskazujący ku górze. — Czy ktokolwiek, kiedykolwiek widział Dawida? Gadał z nim? Przeleciał go? -
- A pewnie, że go widzieli! Zawsze stoi na często uczęszczanych szlakach, gdzie karawany są łatwym łupem dla bandytów. Tak tam sobie stoi w oddali, obserwuje i czeka. W razie gdy trzeba by udzielić pomocy, to stanie w obronie słabszych. Na tle burzowego nieba widać łopoczące poły płaszcza.
Mężczyzna wydawał się być przekonany co do swojej historii. Trochę tak, jakby był kaznodzieją Jezusa dwie dekady temu. Drugi za to ewidentnie był już tym wszystkim zmęczony. -
Marley z uwagą wysłuchał wypowiedzi mężczyzny. Pozwolił mu ją dokończyć co do słowa, po czym na chwilę zamyślił się nad nimi.
— …Dobre! — Roześmiał się głośno, waląc ręką w stół, a jego głowa kiwała się na karku w rytm rechotu. — Batman, ludzie! Batman w Stalowej Woli! Łohoho… — Otarł łezkę z oka. — Łoho, dobre…
-
Samozwańczy kaznodzieja otworzył szeroko oczy i patrzył na ciebie, jak na kretyna, kompletnie nie mając pojęcia, co się dzieje. Za to jego przyjaciel dołączył do twojego śmiechu.
-
— Dobre… Ale rada na przyszłość, jeżeli chcesz zostać baśniopisarzem, to staraj się choć trochę urozmaicić materiał źródłowy. — Marley ciągnął żart. — Nikt nie lubi plagiatów.
-
Mężczyzna jeszcze przez chwilę siedział z otwartymi ustami, próbując łączyć wątki, po czym powoli na jego twarz spłynął gniew. Zrobił się czerwony, zmarszczył brwi i uderzył pięścią w stół.
- Mówię wam obu, że to prawda! Dawid wciąż poluje! Widziałem go! Łazi wokół kościoła, szuka ostatnich bydlaków! -
— Tak, tak… A ja mam piękne, bujne włosy sięgające do mojego pasa. — Odpowiedziałem, wciągając do reszty swoją potrawkę. — Ktoś naopowiadał Ci głupstw. To, co właśnie nam powiedziałeś, to kopia starej kreskówki, tylko ktoś podmienił imiona.
-
- Widziałem go…! - Chciał, by jego głos brzmiał donośnie, chociaż na koniec się załamał i dawał wydźwięk człowieka, który zaraz się rozpłacze - Dawid wciąż pilnuje nas wszystkich…!
-
— Widziałeś go, mówisz. — Marley podrapał się po szczecinie. — A jak bym powiedział Ci, że uwierzę jeżeli mi go pokażesz? Nie będę miał już żadnych wątpliwości, słowo harcerza. — Uniósł ceremonialnie dłoń w górę.
-
- To idź, zobacz! Wciąż patroluje rejony kościoła! Na pewno go w końcu zobaczysz!
- Dobra, stary, daj spokój. Wciąż gadasz tylko o jednym… - Kolega uspokoił twojego rozmówcę. -
— Twój kolega dobrze Ci radzi. — Marley kiwnął na to głową drugiemu.
Po części miał jeszcze ochotę ciągnąć dalej dosyć zabawny temat, ale wypadało okazać choć trochę solidarnej postawy z drugim mężczyznom, który wydawał się być już zmęczony tą sytuacją. Z resztą, fan Dawida także chyba nie miał się najlepiej, a Mar nie był typem osoby, która kopałaby leżącego, dlatego odpuścił.
-
Gadatliwy facet zamilkł, ponuro gapiąc się w stół i szklankę samogonu na nim. Jego towarzysz odetchnął z ulgą.
-
— Jesteście tutejsi? Z Federacji? — Zapytał Mar, zmieniając zręcznie temat.
-
- Obaj - Towarzysz gadatliwego wzruszył ramionami - Ojczyzna wzywa, to przybywamy. A że te sprzedajne świnie postawiły kolejkę, od odbiorę chociaż część swoich podatków.
-
— Aha. — Marley kiwnął głową. — Ja tutejszy nie jestem, ale mogę się podpisać pod szamą za darmo i odesłaniem kiboli z powrotem na ich obsrany stadion.
//Jakieś podpowiedzi do tego, co dalej począć? Na pewno nie zamierzam opuszczać Federacji dopóki Owca nie wyjdzie z szpitala.//
-
//Warto do niej wreszcie wrócić, i sprawdzić czy, jak się miewa, a nie tylko plotki, ploteczki :P//
- Amen, bracie! - Mężczyzna uderzył mocno kieliszkiem o stół, po wypiciu porcji samogonu - Zapłacili ci jakoś uczciwie? Nam poza kolacją dali kilka zdobycznych gówien i powiedzieli, że jako stalkerzy zarobimy więcej, niż jakby w pestkach zapłacili. Ha! Skurwysyny…
-
// A obiadek szpitalny zjedzony? :V //
-
//A to odkąd on ją odwiedził nie minęły jakieś dwie godziny maks, czy się mylę? Choć time skipem nie pogardzę.//
-
//Uznajmy, że ploteczki trwały do wieczora.