Szkarłatna Wyspa
-
Jedna z wielu wysp należących do Archipelagu Sztormu, a zarazem największa spośród tych najbardziej wysuniętych na północ, a więc najbliższych kontynentowi. Jest to druga wyspa, która posiada swoją własną nazwę, choć ta nie figuruje na żadnych nowszych czy starszych mapach, ponieważ zyskała ją dość niedawno.
Pierwotnie mieszkali tu tubylcy, Dzicy Ludzie, wiodąc swoje życie tak, jak przed dekadami i wiekami ich przodkowie. Zmieniło się to, gdy na ich wyspę przybył okręt z Verden, czarna galera o czarnych żaglach, którą dowodził odziany w czerń kapitan. Nie doszło jednak do podboju miejscowych, eksterminacji czy zaprzęgnięcia ich do niewolniczej pracy. Choć pojedynczy śmiałkowie wyprawiali się do Archipelagu już dawno, a ostatnimi czasy przedsięwzięcia na szerszą skalę zorganizowało Cesarstwo Verden (choć szybko musiało się z niego wycofać po uwikłaniu się w liczne wojny na kontynencie) i Gildia Kupców, to zwykle w celach badawczych lub typowo grabieżczych, wywożąc egzotyczne zwierzęta, owoce, niewolników, przyprawy i inne dobra, a przede wszystkim Akwamaryn, niezwykle ceniony w jubilerstwie i Alchemii. Ci obcy byli jednak inni, chcieli się tu osiedlić i dogadać z miejscowymi, ci im jednak nie uznali. Dopóki nie pojawił się on, Szkarłatny Obrońca. Władający Magią, której oni nie znali i nie pojmowali, zamiast użyć jej do ich ujarzmienia, pomógł im z atakami bardziej wojowniczych sąsiadów oraz morskimi potworami, za co tamci obwołali go królem. Szkarłatnym Królem. Również wyspę nazwano na jego cześć.
Szkarłatnym Obrońcą był niejaki Jin, członek Zakonu Szkarłatnej Róży, który zaciągnął się na galerę “Czarny Jastrząb”, aby przeżyć u boku jej kapitana i załogantów niezliczone przygody, których uwiecznieniem było zdobycie władzy nad wyspą. Posiadając swoje moce oraz potężny artefakt, zdobyty podczas wcześniejszych przygód, został władcą, a jednocześnie prawą ręką kapitana w jego planach, który to, przeczuwając, że epoka niezależnych śmiałków kończy się na rzecz okrętów i najemników Gildii Kupców, postanowił czym prędzej wykroić sobie swój kawałek archipelagu.
Wyspa jest dość duża i słabo zaludniona, większość jej powierzchni pokrywa pierwotna dżungla. Osady tubylców znajdują się nad brzegiem morza, tam też wybudowano niewielką osadę, która służy jako baza wypadowa, bezpieczna przystań i miejsce odpoczynku dla marynarzy galery, acz z kontynentu ściąga się też spragnionych wrażeń czy spokojnego życia z dala od wojen osadników. Znajduje się tam też niewielka przystań, w sam raz dla galery czy niewielkich łódek Dzikich Ludzi.
W zamian za podzielenie się z nimi nowinkami technologii i postępem z kontynentu oraz protekcję, Dzicy Ludzie zaczęli służyć przybyszom, choć formalnie nie są niewolnikami. To rybacy, poławiacze pereł, drwale, myśliwi i przede wszystkim rolnicy. Przeczuwając, że to o Akwamaryn rozpęta się wojna, kapitan wolał znaleźć bezpieczniejsze źródło dochodów, które stanowią rozległe plantacje, na których miejscowi uprawiają trzcinę cukrową, kakao, banany, cytrusy i wiele więcej, co na rynkach wszystkich trzech kontynentów potrafi osiągać niesamowitą wartość. Całe przedsięwzięcie nie powala, ale z każdym rejsem z lub na wyspę rozrasta się ono, gdy napływają fundusze ze sprzedanych dóbr, nawiązywane są kolejne umowy z tubylcami, sprowadzani są osadnicy i najemnicy do ich ochrony. -
Zohan, Vader, Max:
//Przepraszam, że tak długo, ale albo nie nie miałem czasu na ten temat, albo weny.//
Po długim, choć pozbawionym rozrywek rejsie, bowiem żadni inni piraci nie śmieli na Was napaść, morskie potwory też zdawały się unikać galery, a morze było spokojne, zauważyliście wreszcie pierwsze, najbardziej wysunięte na północ, wysepki Archipelagu Sztormu. W większości były niewielkie i bezludne, czasem porośnięte gęstą dżunglą, kiedy indziej suche, puste i piaszczyste. Dopiero po jakimś czasie zauważyliście jakąś o wiele większą, gdzie to skierowała się galera. Widok wioski otoczonej palisadą nie był niczym zaskakującym, dobrze wiedzieliście, że żyją tu prymitywni ludzie i inne stworzenia, ale o wiele dziwniejszy był widok drewnianej przystani oraz zabudowań nad brzegiem i wgłębi lądu, które przypominały bardziej te znane z kontynentu verdeńskiego. A im bliżej byliście, tym więcej ludzi wybiegło do portu, aby Was powitać. I poza skąpo odzianymi, opalonymi tubylcami, widzieliście wiele bledszych, choć też opalonych, twarzy ludzi oraz nielicznych przedstawicieli innych ras, choćby Elfów czy Krasnoludów. -
— Każdego tak witają czy tylko tę galerę? — zapytał w wolnej chwili jakiegoś marynarza.
-
- W sumie to tylko my tu przypływamy, tylko nasz okręt, więc raczej innych nie mieli okazji powitać. - odparł ci młody, bo mający lekko ponad dwadzieścia lat, blondyn, piekielnie celny i skuteczny operator rufowej balisty.
-
//Ciekawe czy Vładek i Max zrobią odpisy :v//
Przytaknął i poczekał, aż załoga zacznie schodzić ze statku na brzeg, a wtedy on razem z nią.
-
//Też mnie to ciekawi, a każdy dostał wiadomość ode mnie, że temat gotowy.//
Nie trwało to długo, sprawnie przybiliście do niewielkiej przystani. Kapitan dał znać wszystkim nowym, czyli tak najemnikom, jak i załogantom, dla których była to pierwszyzna, że pod żadnym pozorem nie wolno traktować wam źle tubylców, którzy w swoich prawach byli równi wszystkim na pokładzie galery, a za wszelkie tego typu działania każdego spotka stosowna kara.
- Na wyspie rządzi jeden z moich ludzi, Mag, do tego ma kilka ciekawych artefaktów przy sobie. Tubylcy traktują go jak boga, wy nie musicie, ale okazujcie mu szacunek, żeby tamci was nie zlinczowali. Odpoczniemy tu kilka dni, rejs trwał długo, mamy też rannych po walce z piratami, później wtajemniczę wszystkich w szczegóły dalszych działań. -
— Kiedy przewidziany powrót? Tak mniej więcej.
-
//Aj, zgubiłem ten temat i by dalej tkwił w zapomnieniu, gdyby nie mój mózg i “o, ale fajna nazwa dla tematu”.
- Ciekawe czy we mnie też będą widzieć Boga… - mruknął. -
//No to jeszcze Vader. @Vader //
-
Zohan:
- Jeśli zostawiłeś w Verden kobietę z bachorami albo niespłacone długi u goblińskich lichwiarzy to muszę cię zmartwić, ale najszybciej za miesiąc, może dwa, zależy jak dobrze nam pójdzie.
Max:
- W porównaniu do tego, jakie cyrki odstawia nasz Szkarłatek, to niezbyt, ale od kobiet się pewnie nie będziesz mógł odpędzić. - powiedział raźno jeden ze stojących obok marynarzy, który usłyszał twoje słowa i klepnął cię po plecach. - A jak chcesz i kapitan dalej będzie bawić się w swój kawałek archipelagu, to znajdziemy wyspę i poddanych dla boga kruków. -
— Kobietę z bachorami raczej nie zostawiłem. — powiedział, uśmiechając się i kręcąc głową. — U lichwiarzy też nie jestem nic winien, ale kto ich tam wie. Może po pijaku u jakieś goblinki się zadłużyłem po uszy.
-
- Druga opcja bardziej do mnie przemawia… - powiedział bardziej zamyślony. - Czy oni wiedzą czym są kruki?
-
Zohan:
- Ani słowa o żadnej Goblince! - krzyknął kapitan, na co większość zebranych zareagowała śmiechem.
Max:
- Wiedzą, co to ptaki, ale takich tutaj nie ma.
Obaj:
Nie pozostało już wiele do wyjaśnienia, przynajmniej ze strony kapitana, bo ten jako pierwszy ruszył na ląd, w ślad za nim część oficerów, a później większość marynarzy. -
Szeth “Kotal” Aogad
Tymczasem z okrętu zszedł również Aogad, wcześniej spędzający czas pod pokładem. Przez ostatnie dni szczególnie bawiło go dręczenie pojmanego Krasnoluda. Chodziło tutaj oczywiście o uzyskanie informacji od niego, co było zrozumiałe, ale Szeth, ze względu na swoje sadystyczne zaburzenie osobowości, robił to też po prostu dla własnej przyjemności. Podcinanie skóry na nosie, podtapianie wodą, przykładanie gorącego metalu do gołej skóry, czy wyrywanie włosów z brody były jedynie przykładami tortur, jakie stosował na piracie. Nie chciał go uśmiercać, jak również nie chciał, by ten się poddał, gdyż obawiał się, że zabiorą mu zabawkę. Teraz jednak, jak życie zezwoliło mu na zejście na ląd, postanowił z tego skorzystać. Przecież, Krasnolud ciągle tam będzie, w zamknięciu i będzie umilał mu rejs, podczas którego nic większego się niestety nie dzieje.
Rozmyślając na temat innych tortur, jakie mógł zastosować na pirackim jeńcu, rozejrzał się po okolicy, poprawiając jednocześnie swój hełm na głowie.
///Z odpisami u mnie jak wiadomo cholernie krucho, ale postaram się nie stopować fabuły./// -
Uśmiechnął się pod nosem, bo zapomniał, że pewna Goblinka zaszła kapitanowi za skórę, a on coś tam bąknął o kobiecie z tejże rasy. No ale dosyć śmiechów, bo w końcu może zejść na stały ląd. Już nie raz pływał statkami i spędzał na nich trochę czasu, ale jednak ląd jest dużo lepszy od bezkresu mórz. Ruszył tam, gdzie wszyscy inni, czyli na ląd.
-
- Hm. Dobre i tyle. - Był jednak cicho tylko na chwilę. - A mają jakieś na kształt kruków?
-
Vader:
Takiego miejsca jeszcze nigdy nie widziałeś i miałeś przeczucie, że jeśli jakieś rajskie wyspy, o których tyle bajek opowiada się w karczmach, rzeczywiście istnieją, to pewnie podobne są do tych, choć muszą być dużo większe. Ciężko ocenić ci więcej z pokładu okrętu, zwłaszcza że masz czas i okazję, aby rozejrzeć się dokładnie po lądzie.
Zohan:
Przyjemne uczucie znów stanąć pewnie na suchym lądzie. Część marynarzy kierowała się do zabudowań nad brzegiem morza, inni wgłąb wyspy. Gdzie zaś udasz się ty?
Max:
- Nie ma tu żadnych czarnych ptaków, przynajmniej ja żadnych nie widziałem. Wszystkie mają pióra w różnych kolorach albo nawet kilku. - odparł i ruszył na ląd wraz z resztą. -
Uuuu, kolorowe ptaki?! Nieźle! Ruszył za nim i resztą.
-
//Jeszcze kilka postów będę odpisywać wtedy, gdy będą wszyscy lub większość, później już odpisy będą lecieć niezależnie od ilości waszych.//
-
Ci, którzy idą do zabudowań, pewnie kierują się w kierunku jakiegoś burdelu albo po to, aby zachlać mordę. Udał się z tymi, którzy idą w głąb wysypy, bo to go bardziej ciekawi.
-
Szeth “Kotal” Aogad
Ruszył w głąb wyspy, licząc na to, że to właśnie tam przyjdzie mu walczyć. Ciężki zresztą był to wybór, bo nie mógł walczyć w dwóch miejscach jednocześnie, a jeżeli źle wybrał, to ominie go walka, ale mówi się trudno. Odrobi sobie to w razie czego na Krasnoludzie. -
// @Kubeł1001 ?//
-
//Wysyłałem tu odpowiedź, ale miałem wtedy problemy z internetem, przynajmniej według tej strony. Czyli napisałem i myślałem, że wysłałem, ale jednak nie. Dzięki za przypomnienie.//
Max:
Większość kierowała się do nadbrzeżnych zabudowań, zaś ptaki siedziały w koronach drzew w głębi lądu, więc to raczej tam powinieneś się udać, o ile to one ciekawią cię najbardziej.
Zohan, Vader:
Wioska nie była niczym ciekawym, proste chaty z drewna, kilka zagród dla jakichś dziwnych świń z ryjkami przypominającymi trąbki oraz jakichś ptaków i to właściwie tyle. Mieszkańcy wyszli wam na spotkanie dość swobodnie, raczej nie powinno się ich uznawać za osobną rasę, to wciąż ludzie, ale o nieco ciemniejszej karnacji, którzy jednak nie osiągnęli takiego rozwoju cywilizacyjnego jak wy. Chociaż, biorąc pod uwagę targające Verden i nie tylko wojny, to może jednak lepiej, że nie wzbili się jeszcze tak wysoko? Tak czy siak, podchodzili i rozmawiali, kulawym wspólnym lub we własnej mowie, którą niektórzy z marynarzy znali. Wam przypatrywali się z największą ciekawością, może też lękiem, ale nikt nie odważył się podejść bliżej, nawet pomimo tego, że weszliście tu w towarzystwie znanych im ludzi. -
Ruszył bez zastanowienia w głąb lądu poszukać tych ptaków!
-
Skoro oni bliżej nie podeszli, to on podejdzie bliżej do tych ciemniejszych ludzi. Nie zostanie tu na kilka dni, a na dłużej i ci ludzie będą musieli się do niego przyzwyczaić, a im szybciej to zrobią, tym będzie im i jemu po prostu łatwiej się dogadać z kimkolwiek na tej wyspie. Ciekawe, czy tutejsze kobiety są takie same i nie różnią się niczym poza kolorem skóry czy jednak są inne od tych na kontynencie…
-
Max:
Nie było to rozsądne, ale z drugiej strony każdy zajął się swoimi sprawami, jakoś zapominając ci o tym powiedzieć. Obszedłeś więc wioskę i coś na kształt przystani, aby zagłębić się w las. Dość szybko przestały dolatywać do ciebie dźwięki tubylców, marynarzy i najemników, zastąpiły je inne, dziwne, nieznane i czasem przerażające, czyli typowe odgłosy dżungli, w jaką zacząłeś się właśnie zapuszczać.
Zohan:
Może był to celowy zabieg tubylców, ale może było z nimi jak z Elfkami i Drowkami? A mianowicie każda na swój sposób uchodziła jeśli nie za piękną czy atrakcyjną, to po prostu ładną, z czego im bliżej podszedłeś, tym z większym zainteresowaniem kilka z nich zaczęło się w ciebie wpatrywać. -
Oooooo, przerażające! Mu pasuje! Nie zagłębiał się dalej, co próbował się nawet trochę wrócić, rozglądając się po drzewach za ptakami.
-
W końcu żyli tu tubylcy, więc zwierzęta nawykły do ludzi, przez co nie mogłeś liczyć na to, że uda ci się jakieś pochwycić. Mogłeś jednak obserwować je z dala, mając też w zasięgu wzroku skraj dżungli, a było czemu się przyglądać, były bowiem o wiele większe od tych ptaków, które znasz z Verden, a i nie widziałeś nigdy żadnego w takich kolorach, błękitu, żółci, czerwieni i wielu innych, które na pewno nie sprzyjały w ich kamuflażu, ale ułatwiały obserwację i, być może, zdobycie partnerki. A jeśli mowa o kamuflażu, to był tu jeszcze jeden ptak, choć nie zauważyłeś go wcześniej. Idealnie maskował się wśród ciemnych koron drzew, ale jednak pozostałe zauważyły go i odleciały. Ten zaś przysiadł na gałęzi kilka metrów przed tobą. Rozpiętością skrzydeł przewyższał nawet albatrosy, morskie ptaki, które widywałeś na pokładzie galery, mógł mieć nawet do dwóch metrów rozpiętości skrzydeł. Ponadto był ciężki, masywny, dobrze zbudowany, z wielkimi szponami na łapach i długim, ostro zakończonym dziobem.
-
Szeth “Kotal” Aogad
Z racji na to, że jego relacje międzyludzkie nie należały do najlepszych, ograniczył swoją rolę na obserwacji tego, co się wokół niego dzieje. Nie zamierzał przez przypadek rozpocząć walki i ryzykować utraty swojej wypłaty. -
Ooooooo, ten jest idealny! Reszta faktycznie była ładna i kolorowa, ale potęga tego tu, jego kamuflaż… Chciałby go mieć! Nie zachowywał się jakoś niebezpieczne, nie ruszał się gwałtownie, co wręcz spokojnie. Podchodził do giganta powoli.
- No co, wielkoludzie? Co tak patrzysz? Oceniasz mnie, hm? - próbował brzmieć spokojnie, a tłumiąca maska mogła mu w tym pomóc (lub przeszkodzić, jeśli zniekształcała). -
Elfki lubi dużo bardziej niż ludzkie kobiety, mimo że sam jest człowiekiem. Szczupłe ciała, spiczaste uszy… O tak… te uszy mu się zawsze najbardziej podobały i to jest chyba przeważająca cecha, która decyduje o jego upodobaniach względem ras. Szkoda, że tutaj nie ma żadnych Elfek, ale kobieta dalej jest kobietą, nie licząc Krasnoludek, bo te brody mają i nie wiadomo co jeszcze.
Powoli podszedł bliżej do tych kobiet i ostrożnie jak tylko mógł, bo nie chciał ich spłoszyć. Z kobietami trzeba się obchodzić jak z dziką zwierzyną i tak dalej, wiadomo. -
Vader:
Do walki z tobą nie było chętnych, choć zapewne coś takiego sprawiłoby, że zwycięski wojownik zyskałby uznanie, które pozwoliłoby mu obalić króla-Maga i samemu zostać władcą, to jednak, choć prymitywni, mieli dość dobrze rozwinięty instynkt samozachowawczy, przez co nikt o zdrowych zmysłach nie spróbuje cię zaatakować, zwłaszcza, że nie masz wobec nich wrogich zamiarów. Cóż, z jednej strony dobrze, ale z drugiej wieje nudą.
Max:
Ptak przekrzywił lekko głowę to w jedną, to w drugą stronę, ale bardziej była to reakcja na twój wygląd, bo kogoś takiego jak ty pewnie nigdy nie widział, a na pewno nikogo w takim stroju i masce, a nie oznaka zrozumienia słów. I może to ta ciekawość sprawiała, że jeszcze nie zerwał się do ucieczki, tak jak pozostałe ptaki na jego widok.
Zohan:
Kilka z nich zaszczebiotało coś w swoim języku. Przyjemnym dla ucha, to trzeba przyznać, ale nic więcej, bez tłumacza czy opanowania ich mowy może być kiepsko. -
Dobre i tyle! Zbliżał się dalej. Ma lub miał kruka (zapomniałem o nim wspominać), więc jako tako zna się na ptakach! Powinno mu pójść łatwo… Prawda?
-
Biorąc pod uwagę fakt, że ten ptak, gdyby był odrobinę większy, mógłby cię zabić, to jak najbardziej. A może i nie potrzebował większych gabarytów i mógłby zrobić to teraz? Nie dane będzie ci się dowiedzieć, bo bestia rozłożyła skrzydła, skrzecząc przeraźliwie, ostrzegając, abyś się bardziej nie zbliżał, a po chwili zleciała z gałęzi i bezszelestnie odleciała w mroczną gęstwinę dżungli. Okazja przepadła, ale czułeś, że będzie ich więcej, a mógłbyś wypytać o to stworzenie miejscowych lub żeglarzy z galery, którzy znali wyspę i cały archipelag o wiele lepiej, niż ty.
-
W sumie racja! Żałował co prawda, że teraz mu się nie udało, ale może jak się dowie czym się żywi to pójdzie mu łatwiej? Czym prędzej wrócił się do wioski, szukając w niej znajomej twarzy.
-
Było ich wbrew pozorom sporo, bo za znajome mogłeś uznać twarze niemalże wszystkich marynarzy, z którymi spędziłeś tak wiele czasu podczas rejsu galerą. Znajome, ale nic więcej, żadnego z nich, póki co, nie możesz nazwać przyjacielem.
-
Może to się zmieni? Zagadał pierwszego lepszego marynarza.
- Ej, ty! Kto tu się zna na okolicznym ptactwie? -
A po co tłumacz, po co rozumieć! Samo ich towarzystwo mu wystarczy, a jeżeli będzie czegoś chciał, to na pewno uda mu się w jakiś sposób z nimi porozumieć. Werbalnie czy niewerbalnie, ale na pewno mu się uda.
— Potraficie powiedzieć coś w moim języku? — zapytał najpierw, ale z samej ciekawości. -
Max:
Miałeś szczęście, że był to jeden z tych mniej gburowatych, a takich w zasadzie na pokładzie galery nie brakowało.
- A bo ja wiem? - odparł, wzruszając ramionami, choć pewnie uznał, że to pytanie dotyczące jakichś tajemniczych, magicznych eksperymentów, więc zastanowił się, drapiąc się po głowie. - Może jacyś myśliwi? Nauczyliśmy tubylców hodować zwierzęta i uprawiać rośliny, ale wciąż zajmują się zbieractwem i myślistwem, pewnie polują też na te wszystkie ptaki, bo co z tego, że kolorowe, jak mięso to mięso, nie?
Zohan:
Zaszczebiotały coś radośnie w odpowiedzi, jednak nic nie zrozumiałeś, bo powiedziały to w swoim języku, a na dodatek między sobą. Dopiero po chwili jedna z nich zwróciła wzrok na ciebie i powiedziała:
- Albatros.
Niezbyt zrozumiałeś, dopiero po chwili przypomniałeś sobie, że takim pseudonimem zwracał się do ciebie i reszty najemników kapitan galery, gdy was werbował. -
- Tak tak, mięso to mięso… - Jak to dobrze, że maska zakrywa wszelkie emocje… - Idzie się z nimi dogadać?
-
- Część gada po naszemu, bo często służą za przewodników i na polowania wybierają się z marynarzami, ale lepiej mówić do nich prosto i krótko, żeby zrozumieli. I wcisnąć jakieś świecidełka, żeby byli bardziej chętni do pomocy.
-
Hmmm… Przetrząsnął kieszenie. Miał cokolwiek, co pasuje pod opis “świecidełko”?
-
Szeth “Kotal” Aogad
Chciał się podrapać po brodzie, ale zorientował się, że nosi hełm. Na szczęście zanim jeszcze uniósł rękę. Znużonym spojrzeniem rozejrzał się po okolicy, by chociaż zająć sobie trochę czasu. Już tego miejsca nie lubił, za mało się działo, jak na jego standardy. -
Max:
Złote monety na pewno, ale przeczuwałeś, że szklane paciorki i tym podobne przedmioty też by się nadały. Mógłbyś się w nie zaopatrzyć przy następnej okazji, o ile zdecydujesz się na kolejny rejs. Ale monety też się nadadzą, a możliwe, że gdzieś w ładowniach galery lub magazynach na wyspie były inne świecidełka, cokolwiek zamierzał kapitan, to jednak pewnie zakładał handel z tubylcami, a bez takich przedmiotów byłoby ciężko.
Vader:
Pokusa wybrania się w dżunglę z myśliwymi z plemienia była dość kusząca, zawsze to jakaś rozrywka, a i szansa na sprawdzenie się w boju z nieznanymi ci potworami i zwierzętami, których skóry mógłbyś nosić później dumnie jako trofea. Jeśli chodzi o marynarzy, najemników, a nawet tubylców to fakt, byli nieciekawi, ale może ten cały Król Mag, o którym wspomniał kapitan, będzie ciekawszą postacią? -
Bardziej interesowało go coś mniej świecącego, ale jedna moneta ujdzie.
- Dobra, to gdzie mają swoje chaty? Przy dżungli? -
— Albatrosss… — pociągnął cicho pod nosem. — A wiecie, że jest taki ptak?
Pewnie część kobiet go nie zrozumie, ale co mu tam. Gadka to gadka. -
Max:
Wskazał ci odpowiedni kierunek i odszedł do swoich spraw. Najwidoczniej dogadasz się z nimi bez tłumacza.
Zohan:
Znów zaśmiały się zaszczebiotały coś w swoim języku, czego nie rozumiałeś. No i byłeś dzięki temu z nimi kwita, bo i one pewnie niewiele rozumiały z tego, co mówiłeś. Ale w końcu taka próba flirtu na niewiele się zdała, gdy kobiety odeszły, choć miałeś przeczucie, że nie możesz uważać się za zupełnie przegranego. -
O, nieźle.
- Dzięki za pomoc! - rzucił jeszcze.
No to ruszył we wskazaną drogę, podrzucając monetę. -
Nie trwało to długo, szybko trafiłeś na miejsce i to chyba akurat w porę, bo kilkunastu łowców właśnie zbierało się do wyruszenia w dżunglę, zabierając strzałki, dmuchawki, proce, pociski do nich, łuki i kołczany pełne strzał, oszczepy, włócznie, maczugi i zapewne prezenty od Albatrosa i jego załogi, czyli stalowe noże, których sami nie mogli wykonać. Zareagowali ciekawością, jak na tubylców przystało, ale czułeś, że są wobec ciebie o wiele bardziej nieufni niż inni miejscowi. Zapewne przez strój, ale może chodzić też o coś innego.
-
Nono, na niezłą brygadę tracił, widać że profesjonaliści! Do tego ta nieufność wobec czegoś nowego - słodko.
- Czołem! Widzę że się mnie obawiacie, ale zajmę tylko chwilkę. Co możecie mi powiedzieć o wielkim, czarnym ptaku? Jak się pojawił, to reszta uciekła.