Szkarłatna Wyspa
-
Kobiety nieraz go spławiały i nieraz mu odmawiały. Mówi się trudno, najwyżej spróbuje następnym razem w jakiś sposób się z nimi porozumieć. I co teraz? Nie może po chwili podejść do kobiet i znowu próbować, więc chyba musi się rozejrzeć po wiosce i znaleźć kogoś, kto potrafi rozmawiać w jego języku.
-
- Więęęększy. - I tu pokazał rzeczywiste rozmiary. Jeśli jego ręce by nie starczyły, dorobiłby sobie z kości za pomocą iluzji. Pora zobaczyć jak zareagują na magię!
-
Zohan:
Byli to wszyscy marynarze, najemnicy, także ci z załogi, którzy zostawali tu na stałe lub się zmienili podczas służby na kształt garnizonu, a także otoczenie władcy i sam władca, ten cały Mag.
Max:
Cóż, niezbyt przyjaźnie, bo choć jakąś Magię musieli znać, skoro władał nimi Mag, to jednak chyba nie taką lub po prostu obawiali się, że użyjesz jej przeciwko nim, czego tamten pewnie nigdy nie musiał robić. Niemniej, niemal skończyło się to do ciebie tragicznie, niemalże czułeś te wypuszczone z dmuchawek strzałki i rzucone oszczepy, które zamiast poszybować w twoją stronę, zostały powstrzymane w ostatniej chwili przez samozaparcie wojowników lub polecenie ich wodza.
- Duży. - powiedział w końcu tamten, który do tej pory z tobą rozmawiał, wyraźnie nieucieszony z faktu, że to akurat o takiego ptaka ci chodziło. - Mówimy na niego Tetokonak… Porywacz Dzieci. Ale i dorosłych potrafi zabić.
Widocznie ten tutaj łowca spędził więcej czasu, może jako przewodnik, z marynarzami z Verden, skoro tak dobrze operował waszą mową. -
Hmmm… Nieźle, nieźle, pewnie by się z nimi podroczył, gdyby nie sprawa jaką miał. Zniknął zaklęcie.
- Potrafi? Dziwne, ja sobie przed nim stałem i odleciał po chwili. Da się to oswoić? - spytał z nieukrywaną radością. Ptaszek coraz bardziej mu się podobał! -
Od razu zaprzeczył, kręcąc głową, tak jak inni myśliwi.
- Za duże, za agresywne, za żarłoczne. Nawet jak próbuje się z pisklakiem, to nic nie daje. Trzeba ich unikać albo zabijać. -
- Nikt, nawet w legendach, go nie oswoił? - spytał się, licząc na jakikolwiek trop ku oswojeniu ptaka.
-
Zaprzeczył ponownie.
- Byli tacy, co próbowali. Nie z legend, z wioski. Marnie skończyli. -
- Wiadomo jak próbowali? Wszyscy nie żyją, czy jednak jeden się uchował?
-
- Nie wiemy, jak próbowali, ale im się raczej nie udało. Jeden przeżył, ale oszalał, teraz jego umysłem władają złe duchy… Moglibyście się dogadać. Mieszka w samotnej chacie na wybrzeżu, na północ stąd.
-
Aaaaa, ma trop!
- Dobrze, zajrzę do niego, dziękuję za rozmowę. - Rzucił monetę i poszedł w stronę chaty. -
Dzięki temu, że była na wybrzeżu, mogłeś zafundować sobie dość miły spacer po białym piasku, a nie przedzieranie się przez groźną dżunglę. Tak jak mówił myśliwy, nad brzegiem morza stała jakaś licha chatka na palach. Była tak zapuszczona, że mógłbyś przysiąc, że jest opuszczona od co najmniej kilku lat, ale niewielka strużka dymu unosząca się z paleniska przez otwór w dachu mówiła, że ktoś tam mieszkał, choć nie miałeś pewności, czy to akurat ten, którego szukałeś. No i czy rzeczywiście nie jest szalony. A przede wszystkim to czy jakoś się z nim dogadasz.
-
Dobrze że wiedział kogo może tam zastać, inaczej nie szedłby tak spokojnie i pewnie, co bardziej ostrożnie i nieufnie. Zapukał do drzwi, kiedy w końcu do nich podszedł. Jeśli rzeczywiście jest szalony, przerażające twory jego iluzji powinny zadziałać na nim lepiej - większa szansa że w nie uwierzy.
-
Usłyszałeś odpowiedź, ale słowa były dla ciebie niezrozumiałe. Nie byłeś pewien czy to język tubylców czy zwykła pomylona mowa szaleńca, ale po tonie głosu czułeś, że ten w środku nie chciał widzieć gości.
-
- Mógłby Pan powtórzyć? Nie zrozumiałem! - krzyknął i odsunął się na bok, prewencyjnie.
-
Nie zamierzał otworzyć drzwi, aby cię nimi uderzyć, lub spuścić ci łomot bez ich pomocy, wciąż siedział w środku, ale po kilku kolejnych wykrzyczanych zdaniach wreszcie przestał, choć słyszałeś jakieś dziwne mamrotanie dochodzące ze środka.
-
Bardziej się szykował na jakąś kulę ognia czy inny czar zniszczenia. Hmmm… Uchylił delikatnie drzwi i zajrzał do środka, poszukując wzrokiem wariata.
-
No to pora pójść do garnizonu i w jakiś sposób zabić wolny czas… Na przykład wlać w siebie trochę rumu albo przerżnąć coś kości… no albo najzwyczajniej w świecie poczyta jakąś książkę, jeżeli mu wpadnie w ręce i w jego języku.
-
Max:
Nie byłeś w stanie ich uchylić, były solidnie zamknięte od środka i ani drgnęły.
Zohan:
Garnizon to dość szerokie określenie, ponieważ kryło się pod nim kilkanaście różnych budynków, od baraków, przez magazyny, zbrojownię, kuźnię, stołówki i wreszcie portową karczmę, czyli chyba miejsce, które najbardziej odpowiada twoim planom. -
Hmmm… Jakieś okna to to miało?
-
Owszem, ale zamknięte i szczelnie zabite dechami.