Imperium
-
- Mi złamali rękę. - odparł ten, którego mężczyzna w różu nazwał Clyde.
- Nie, raczej rzadko się to zdarza. - odpowiedział Ci Twój poprzedni rozmówca. - I tak wszyscy mamy jeszcze przynajmniej kilka dni, nim przygotują nam szubienice, wykorzystajmy czas dobrze. Wszyscy już usłyszeliśmy swoje historie, teraz pora na coś nowego: Opowiedz nam, kim jesteś oraz jak i czemu tu trafiłaś, a my zrewanżujemy się tym samym, dobrze będzie poznać swoich towarzyszy niedoli, choćby i tak krótka ona była, prawda? -
Jannet westchnęła żałośnie, bo raz, że bolał ją fakt tego, iż ona nie będzie towarzyszyła tej piątce aż do szubienicy, co tamci chyba uznali za oczywistość, a dwa, że zastanawiając się czemu tu trafiła, nie potrafiła wymienić wielu innych powodów niż własną głupotę czy naiwność. W końcu jednak odpowiedziała:
— Nie mam dużo do powodzenia, naprawdę. Uciekłam z domu, żyłam przez kilka lat na Równinie razem z kilkoma innymi, których zgarnęłam po drodze. Było fajnie, aż do wczoraj, jak się dowiedziałam, że mi czteroręcy porwali przyjaciółkę…— Tutaj głos dziewczyny się nieco załamał, od tego momentu Jannet zaczęła bezwiednie przyspieszać tempo, z jakim wyrzucała z siebie słowa: — Znalazłam jakąś grupę strzelców, z nimi ją znaleźliśmy, ale pech chciał, że wyznaczono za mnie 60 złotników i tamci dobrze o tym wiedzieli. Rzucili się na mnie i związali mnie, a jeden z nich doprowadził mnie przed wymiar sprawiedliwości i tak właśnie znalazłam się tutaj. — Na końcu wywodu wziąła głęboki oddech. Za bardzo się rozkręciła z tą skróconą historią, więc warto było ją wreszcie zakończyć.
— Koniec historii. — -
Nikt nie chciał ciągnąć Cię za język, a wielu pewnie czuło niedosyt, jednakże mężczyzna w różu uprzedził ich pytania i zaczął:
- Jestem Soapy Jennings, zawodowy karciarz i szuler. Jakieś półtora miesiąca temu zawitałem do Imperium. Kilka tygodni zadamawiałem się tu, grałem partyjki pokera czy kości w pomniejszych saloonach, aż wreszcie sam Hoodoo Brown zaprosił mnie do swojego kasyna, do Pałacu Hoodoo, gdzie w kilka godzin rozbiłem chyba wszelkie możliwe banki. Burmistrz powinien wypłacić mi pewnie kilka, jeśli nie kilkanaście, tysięcy złotników, ale wiedziałem, że tego nie zrobi, zacząłem się targować i poprosiłem tylko o skromne trzy tysiące, w sam raz na urządzenie sobie dostatniego życia do końca moich dni. O dziwo, zgodził się bez targu, a ja, nim zacząłem coś podejrzewać, zostałem aresztowany za oszustwa i defraudację przez tych dwóch Konstabli Browna, Webba i Radburgha, i wrzucony tutaj. Siedzę tu już miesiąc, praktycznie co dwa czy trzy dni przychodzili do mnie jacyś jego sługusi, raz nawet on sam, i chcieli, żebym dla nich pracował. Ale nie wiedzą, co to złodziejski kodeks. Dlatego wciąż tu siedzę, a kilka dni temu podpisano na mnie wyrok. Powieszą mnie najszybciej jutro, może przedłużą to o kilka dni, gdyby chcieli dać mi jeszcze czas do namysłu, ale wątpię, jestem zbyt uparty i mam jakieś zasady moralne, żeby się nie zgodzić. -
— Szubienica za karty? — Oburzyła się Jannet. Co prawda potrafiła przyznać, że w kwestii nauki prawa nie była najlepszą studentką, choć wolała to od innych zajęć nakazywanych jej przez rodziców, jednak z tego co pamiętała i z tego co sądziła, taki wyrok był niewspółmiernie wysoki do winy. W końcu kara śmierci przysługiwała mordercom i rozbójnikom, a nawet oni nie zawsze byli wieszani, ale karciarz? To była zupełnie inna sytuacja. Najwyraźniej taka była cena, jaką wyznaczył Hoodoo za przegraną w karty. Facet miał władzę i korzystał z niej. Sam Soapy też wydał jej się głupi. Po co trzymać się nieistniejącego kodeksu i płacić za to głową? Gdyby Jannet była tym gościem, skorzystałaby z szansy i uratowała własne życie. Powstrzymała się jednak od wytykania mu tego, skoro zostało mu kilka dni na tym świecie.
-
- Ja z kolei walczyłem z tym sukinsynem i jestem z tego dumny. - odparł Clyde. - Zabijałem jego pachołków, napadałem na pociągi, robiłem wszystko, aby mu bruździć. Szło dobrze, dopóki mnie i kilku innych nie wydał jakiś zdrajca. Radburgh, Konstabl Hodoo, zakatował wszystkich moich kompanów, mi tylko złamał rękę i wyrwał kilka zębów. A że nie chciałem sypać, to wsadził mnie do celi śmierci.
- Clyde był jednym z tych rebeliantów, którzy po klęsce w Górach Granitowych wciąż stawiali opór. Bo choć kształtuje się go na nieskazitelnego obywatela, burmistrz Brown ma jednak wiele grzechów na sumieniu, tak jak Thomas Magruder, który go wspiera. - dopowiedział Soapy.
- Dla mnie mógłby być nawet samym Najwyższym Protektorem, a ja i tak chciałbym go kropnąć! - warknął Clyde. - Ten bydlak zabił mi syna! Dobrze wiesz, że dlatego się zaciągnąłem, a pozostałe jego brudy wyszły dopiero po kilku miesiącach, odkąd zostałem rebeliantem. -
Ten post został usunięty!
-
Początkowo Jannet nie miała zamiaru ingerować w rozmowę, ale jej ciekawość rozpaliła wzmianka o Thomasie Magruderze. Nigdy nie interesowała się postaciami związanymi z Oskad, toteż nie wiedziała o nim zbyt wiele, poza tym, że był cholernie bogaty. Hoodoo Brown także był dla niej enigmą. Wielbiciel luksusu, stróż prawa i zwierzchnik konstabli, tyle o nim wiedziała. Skorzystała więc z okazji do dowiedzenia się czegoś więcej:
— Właściwie to jakie są te “grzechy”? —Zapytała, aczkolwiek jej ton na pewno nie podważał winności tej dwójki. -
- Powiem Ci później. - machnął ręką Clyde, co chyba oznaczało, że nie chce o tym mówić, bo żadnego później pewnie nie będzie.
- My. - zaczął nerwowo jeden z dwóch młodych ludzi i przełknął ślinę, nim kontynuował: - My byliśmy prostymi farmerami. Ale naszą wioskę spaliły dzikusy, tylko garstka się uratowała. Byliśmy wtedy na polowaniu, nie mieliśmy ze sobą nic poza bronią i ubraniami, a nie chcieliśmy całe życie polować i narażać życia. Zebrało się nas sześciu, a jeden zaproponował skok na bank w Imperium. Młodzi, głupi, zwabieni szansą szybkiego zarobku, który pozwoli żyć nam jak panom. Zgodziliśmy się.
- Szło gładko. - kontynuował drugi młodzieniec. - Weszliśmy do banku, był tylko jeden strażnik, ale poddał się, gdy zobaczył, że jest nas więcej. Zaczęliśmy ładować monety do worków, kiedy przyszli oni. Nie spodziewaliśmy się, że Konstable zareagują tak szybko. Pierwszy wszedł ten mięśniak, ze strzelbą. Jednym strzałem rozsadził głowę Jamesa, który stał na warcie, a Willowi wyrwał wielką dziurę w brzuchu, że aż flaki wylały mu się na ziemię. Potem się schował, żeby przeładować, a wtedy z tłumu wyszedł drugi Konstabl, Webb, i kazał nam rzucić broń. My to zrobiliśmy, reszta nie, więc tamtym dwóm wpakował kulki, jednemu w oko, drugiemu w gardło, przez co męczył się kilka godzin zanim umarł. A nas wtrącili od razu tutaj, kara za napad na bank jest tylko jedna. -
— Czyli… — Jannet zaczęła mówić po tym jak wysłuchała historię dwójki podobnych jej wiekiem: — Wszyscy trafilście tutaj przez Webba, Radburgha albo obu. — Podsumowała, zapominając szczerze o siedzącym niedaleko Amaksjaninie.
-
Ten jednak zdawał się cierpliwie czekać, aż reszta skończy, bo zerwał się na równe nogi, przyprawiając wszystkich, w tym Ciebie, choć niekoniecznie Soapy’ego, o prawdziwą palpitację serca, był wciąż nie tylko współtowarzyszem niedoli, ale i dzikusem, który mógłby Was wszystkich zabić gołymi rękoma i nawet by się przy tym nie spocił. Ale zamiast tego zaczął mówić, prawie cały czas żywo gestykulując i zmieniając ton oraz barwę głosu w pewnych momentach. Gdy wreszcie skończył, ponownie usiadł na ziemię, tak jak wcześniej, i spokojnie czekał, choć nie wiedziałaś na co.
- Mówi, że nazywa się Khalid. - powiedział właśnie Sopay. - Jest Ingundur, czyli Wędrowcem. Tak mówi się na tych Amaksjan, którzy opuszczają swoje plemiona, aby przez dziesięć lat wędrować po świecie i zdobywać doświadczenie, które będą mogli wykorzystać na pożytek swojego klanu. On jest Wędrowcem już ósmy księżyc, czyli miesiąc, a schwytano go około dwóch tygodni temu, gdy zapuścił się nocą w okolice Imperium. Twierdzi, że nie miał złych zamiarów, chciał jedynie przyjrzeć się miastu, ale został zaatakowany przez Milicjantów Hoodoo. Zabił, jak utrzymuje, dwudziestu sześciu, a ja nie mam żadnych powodów, by w to wątpić. Sam nie wiem, dlaczego nie zabili go od razu, gdy go schwytali, powinni, rodziny zabitych pewnie wyłaziły ze skóry, aby wymusić na burmistrzu jak najszybszą egzekucję. -
Dziwne. Stwierdziła w myślach Jannet. Trzech z pięciu facetów siedzących w celi nie od razu zaprowadzono na szubienicę. Soapy’ego cały czas próbują przymusić do współpracy z Hoodoo, z Clyde’a chcieli wyciągnąć informacje na temat jego towarzyszy, a Amaksjanin już od dwóch tygodni czekał na wyrok, który powinien odbyć się natychmiastowo. Jak dla Jannet, zbyt wiele ciekawych przypadków w jednym miejscu, choć znając życie tak właśnie było - przypadki. Ale jej uwagę zwróciło także coś innego:
— Skąd znasz ich język? — Zapytała Sopy’ego. -
- Kiedyś jedno plemię schwytało mnie i przez prawie pół roku uczyłem się ich języka, kultury i obyczajów. To mógł być początek świetnej współpracy, gdyby nie to, że nagle okazało się, że chcą wykorzystać mnie do ataku na kilka ludzkich osad, więc uciekłem, gdy tylko miałem okazje, a nasze drogi już się więcej nie spotkały. A ich język jest dość prosty, tak jak oni sami, chociaż nie mają żadnego słowa, które określałoby pokój, ale za to mają blisko dwadzieścia na opisanie czyjejś śmierci.
- Dobra, skoro wszyscy się już znamy i lubimy, to może w końcu wtajemniczysz ją w ten swój genialny plan, Soap? Wiesz, im nas więcej, tym weselej. - powiedział Clyde, uśmiechając się lekko pod wąsem.
- Plan? - zapytał Soapy, marszcząc brwi. - Ach, tak: Ten plan. - dodał, gdy rozjaśniło mu się w głowie i zwrócił się do Ciebie: - Planujemy ucieczkę, żaden z nas nie chce zginąć na szubienicy, a już prędzej podczas próby wydostania się na wolność. -
I z wszystkich rzeczy, jakie Jannet tutaj usłyszała, ta zdecydowanie zainteresowała ją najbardziej, szczególnie, że wciąż była w posiadaniu małego fantu, który tą ucieczkę mógł by im ułatwić. Nachyliła się bliżej rozmówców: — Jak ten plan ma wyglądać? — Zapytała, żądna szczegółów.
-
- Jeszcze nie mamy. Ale siedzę tu cały miesiąc, dobrze wiem, jak to wszystko działa. Ci dwaj Konstable to nowicjusze, ale i tak nie powinniśmy ich lekceważyć. Mimo to, zaglądają tu bardzo rzadko, więc musimy jakoś zwabić tu jednego, jak najbliżej krat, a potem spróbować go zabić lub ogłuszyć, żeby zabrać mu klucze od cel. Z tego, co zaobserwowałem, chodząc po więzieniu nie zawsze noszą ze sobą broń, ale pęk kluczy już tak. Później wystarczy pozbyć się jakoś drugiego Konstabla, zabrać broń z depozytu i spróbować ucieczki, najlepiej nocą. Dyskutowaliśmy o tym już wiele razy, ale liczymy, że rzucisz nieco światła na tę sprawę z innego punktu widzenia.
-
– Musiałabym pomyśleć…– Mruknęła ni to do nich, ni to do siebie, po czym nasłuchiwała przez moment czy Konstabla nie ma w pobliżu. Jeżeli go nie było, powiedziała:
— Ale mam coś, co może się przydać. —
Po czym sięgnęła do swoich piersi i wyciągnęła z pomiędzy nich rewolwer, aby pokazać go pozostałym. -
Jak już mogłaś zauważyć przez ten czas, który spędziłaś w celi, a co potwierdził potem Soapy, Konstablowie średnio się Wami interesowali, bo byliście więźniami Celi Straceńców, niewielką różnicę robiło im to, czy zawiśniecie na szubienicy, czy zabijecie się nawzajem, w czym pewnie miało pomóc umieszczenie Amaksjanina i ludzi w jednej celi.
Gdy tylko pokazałaś innym swoją broń, niektórzy zagwizdali z podziwem dla Twojego sprytu, a Soapy klasnął raźno w dłonie.
- To ułatwi zabicie drugiego Konstabla, nie będziemy musieli teraz martwić się tym, co by było, gdybyśmy zabili pierwszego, a ten nie miałby broni i drugi zwyczajnie przyszedłby i zastrzeliłby nas przez kraty. Ale i tak nie wiemy, jak go zwabić, możemy się nawet pozabijać, ich to nie obchodzi, bo i tak wszyscy prędzej czy później zawiśniemy.
Amaksjanin ponownie zerwał się na równe nogi i powiedział coś w swoim języku.
- Nie, Khalid, nie możesz złamać Clyde’owi drugiej ręki, to w niczym nam nie pomoże. Nawet gdybyś kogoś zabił, to i tak by nie pomogło. - odparł po ludzku mężczyzna w różowym garniturze, choć przetłumaczył później tubylcowi tylko pierwsze zdanie, w obawie, że drugie weźmie zbyt na poważnie. -
Jannet z powrotem schowała broń do jej kryjówki i myślała, wysłuchując rozmowy i propozycji Amaksjanina. W głowie zaświtał jej pewien pomysł:
— A jakbyśmy albo ktoś z nas udał, że jest martwy? Przecież zwłoki musieli by stąd wynieść, nie? — -
- Może i tak, może i nie. Mówię, że nie zależy im na tych, którzy i tak będą martwi. Może inaczej by było, gdybyśmy mieli jeszcze jakąś nadzieję na przeżycie, ale to wątpliwe, skoro na wszystkich podpisano już wyrok.
//Radio, na Twoją postać nie, rusz mózgownicą, ja w Ciebie wierzę.// -
// No kurła tylko ona cały czas nie chciała ujawniać tego, że ona nie idzie na szubienicę. Myślisz, że kiedy myślałem, to o tym nie myślałem? //
— No… Nie na nas wszystkich. — Dopowiedziała cicho, ale słyszalnie dla pozostałych Jannet, spoglądając z niemałym zakłopotaniem na towarzyszy.
-
Domyślali się pewnie, o co chodzi, ale woleli usłyszeć to z Twoich ust. Grunt, że nie wyglądali na wściekłych, tak jak mogłabyś się tego spodziewać.