Imperium
-
Kuba1001
O ile rewolwer nie był kłopotem, to dodatkowy mechanizm wypychający już niestety tak. Poza tym sama broń mogła sprawiać kłopoty, ponieważ zmniejszenie jej rozmiarów skutkuje zmniejszeniem się zasięgu, a jeśli chcesz, aby nadal był to sześciostrzałowiec, to musisz też stworzyć specjalną amunicję dla tak zminiaturyzowanej broni. Ewentualnie spróbować upchnąć bęben na jeden lub dwa naboje klasycznego gabarytu.
-
Radio:
Uwiązana do konia Jimmy’ego Stara, związana i zakneblowana wkroczyłaś do Imperium, największego miasta kolonii, a przez to jej nieformalnej stolicy. O tej porze po głównej ulicy miasta, którą szłaś do biura szeryfa, kręciło się wiele osób, nie mających nic lepszego do roboty, załatwiających swoje sprawy czy szukających jakiejś okazji do zwady. Nie wszyscy zwrócili na Ciebie uwagę, większość była raczej obojętna Twojemu widokowi, ale znaleźli się tacy, którzy patrzyli na Ciebie, o dziwo, ze współczuciem, inni zaś z politowaniem, a nie zabrakło tych, którzy śmiali się i wymieniali pomiędzy sobą ciszej lub głośniej niezbyt pochlebne uwagi pod Twoim adresem.
Hoodoo Brown, lokalny Szeryf, był też burmistrzem miasta, nie mógł zajmować się każdym schwytanym przestępcą, miał więc wielu swoich Konstabli, którzy robili to za niego, gdy sam przebywał w swoim Pałacu, luksusowym kasynie swojego imienia. Z opowieści różnych osób, w tym swoich rodziców, kojarzyłaś dwóch z nich, najbliższych współpracowników Browna, niezwykle skutecznych, ale i okrutnych, pozbawionych wielu zasad moralnych niezbędnych dla Konstabla, czyli postawnego mięśniaka nazwiskiem Radburgh, eksperta od walki wręcz, tortur, strzelb, obrzynów i innej ciężkiej broni, oraz jego kompana, bez którego zwykle się nie ruszał, Webba, inteligentnego manipulatora i szpiega, a przy tym doskonałego jeźdźca i rewolwerowca. Na szczęście, gdy wjechaliście do murowanego budynku położonego przy głównej ulicy, nie zastaliście ich ani przed nim, ani w środku, było tam tylko dwóch innych Konstabli, młodych wilków, zapewne z osobistej milicji Hoodoo, którzy pragnęli się przed nim wykazać lub już to zrobili i zasłużyli na brązowe gwiazdki na piersiach.
Nie wiedziałaś, o czym rozmawiali z Jimmym, zostawił Cię wraz z koniem na zewnątrz, ale zapewne tylko dobili umowy, bo rozmowa trwała krótko, a po jej zakończeniu Star wyszedł z szerokim uśmiechem na ustach i ciężkim mieszkiem złota w dłoni, który podrzucił kilka razy i przypiął sobie do pasa.
- Pamiętaj, żeby nie brać tego do siebie, a w razie czego, moje zaproszenie wciąż jest aktualne i będzie pewnie przez wiele kolejnych lat, o ile nikt mnie nie kropnie do tego czasu. - powiedział, odwiązując pętlę na szyi, którą byłaś przywiązana do jego wierzchowca. Najwidoczniej wolał zostawić rozwiązanie Cię i wyjęcie knebla z ust Konstablom, bo jakoś nie kwapił się do tego, sam jedynie klepnął Cię zamaszyście na pożegnanie i wsiadł na konia, uchylając Ci kapelusza.
- Powodzenia. - powiedział szeptem, żeby nikt inny nie słyszał, i pognał galopem, aby jak najszybciej opuścić miasto i dołączyć do swojego kompana gdzieś na Wielkich Równinach. -
“Powodzenia” wybrzmiało w jej głowie wielkimi literami. “Powodzenia” w kwestii zamknięcia jej na dobre, dwie dekady w kiciu i ewentualnej próby szybszego opuszczenia tego miejsca. Na pewno jej się to powodzenie przyda, w tym nie ma wątpliwości.
Teoretycznie mogła teraz spróbować podjęcia jakiejś ucieczki, w praktyce było to jednak bezsensowne. Dwóch konstabli szybko by ją dogoniło i niewiele by to dało, poza dawką śmiechu dla postronnych widzów.
Została więc na zewnątrz, cierpliwie czekając na wprowadzenie jej do środka. Po tym jak odprowadziła wzrokiem Jimmy’iego, badała konstrukcję budynku, grubość ścian, solidność zaprawy. Wielu ludzi zdołało uciec z więzienia, prawda? Poza tym, nie mogło tu być gorzej niż z rodzicami. -
Był to średniej wielkości betonowy kloc o bardzo solidnej konstrukcji, dobrze utrzymany, w końcu włodarza Imperium było stać na finansowanie własnej milicji i zakup najlepszego sprzętu dla swoich Konstabli, nic więc dziwnego, że postawił tak solidne więzienie. Musiałabyś użyć chyba kilku lub nawet kilkunastu lasek dynamitu, aby rozsadzić jedną ze ścian, co w obecnej sytuacji jest zwyczajnie niemożliwe.
Akurat w chwili, gdy skończyłaś oględziny, na zewnątrz wyszli obaj Konstablowie: Dość pospolici z wyglądu, obaj młodzi, z wypolerowanymi brązowymi gwiazdami na piersiach, noszonymi tam zapewne z wielką dumą, z paskami i kaburami, w której tkwił rewolwer, każdy z nich miał dwa, po jednym Smithsonie i Webley’u.
- No, no, Johnny, popatrz, kogo my tu mamy? - zaczął jeden z nich, trącając łokciem swojego kompana.
- Jakbyśmy wiedzieli, że to naprawdę takie wielkie bydlę, jak mówili, to specjalnie powiesilibyśmy całą resztę już wczoraj, żeby było miejsce. Za cholerę nie zmieścimy jej do pojedynczej celi, musimy wsadzić ją do reszty.
- Dobra, piękna. - powiedział pierwszy z Konstabli, a w tym ostatnim słowie było tak wiele ironii i sarkazmu, że nawet tubylec nieznający ludzkiej mowy by ją wyłapał, sięgając po jeden z rewolwerów, który w Ciebie wycelował. - Pakuj się do środka i żadnych sztuczek, Star pewnie miał powód, żeby Cię tak spętać, a my nie będziemy ryzykować. -
Wzruszyła ramionami w pogardzie dla obu konstabli. Miała gdzieś czy będzie sama w celi czy z innymi więźniami, dopóki tamci nie będą wchodzić jej na nerwy. I tak już czuła się wystarczająco źle z faktem trafienia do więzienia i to do takiego, które z pewnością nie ułatwi jej ucieczki. Wyminęła strażników i weszła do środka budynku.
-
Ten post został usunięty!
-
Ten post został usunięty!
-
Ten post został usunięty!
-
Ten post został usunięty!
-
Ten post został usunięty!
-
Ten post został usunięty!
-
//Już któryś raz widzę taką kolumnę usuniętych postów… Ty coś tam piszesz czy to ja mam błąd?
-
//Też to widzę, więc to pewnie sprawka Radia.//
-
//Słaby internet, toć i post się kilka razy dodał. //
-
Jak zauważyłaś, drzwi, którymi Cię tu wprowadzono, wykonane były z litej stali, zabezpieczone sześcioma zawiasami, a także wieloma skoblami i łańcuchami, a na dodatek zamknąć można je równie skutecznie tak od wewnątrz, jak i z zewnątrz, aby jeszcze bardziej utrudnić ucieczkę. Później był mały korytarzyk, wąski, idealny do odpierania ataków tych, którzy mogliby przyjść na pomoc uwięzionym, a za nim pokój Konstabli. Był dość duży, spełniał też zarówno funkcje urzędowe, jak i rekreacyjne, ponieważ stało tu biurko, maszyna do pisania, klasyczne przybory w postaci wiecznego pióra, atramentu i wielu kartek papieru, tablica z listami gończymi, sejf, zapewne ze złotnikami, srebrnikami i miedziakami wypłacanymi za schwytanych kryminalistów, a także portret Hoodoo Browna wiszący na ścianie za biurkiem. Po drugiej stronie znajdował się spory kaflowy piec, przydatny w zimne wieczory, stół, kilka krzeseł, a nim niedbale rozrzucona talia kart i kości do gry, dostrzegłaś tam też cztery karabiny Hralk i jedną strzelbę znaną potocznie jako Rozrywacz, stojące oparte o ścianę, amunicja do nich musiała być tuż obok, zaś w sporej gablocie znajdowała się zdeponowana broń osadzonych, głównie rewolwery, obrzyny, strzelby i karabiny, ale niekiedy też noże, bagnety, szable, toporki, a nawet jeden wielki dwuręczny topór z podwójnym ostrzem wykonanym, tak zresztą jak cała konstrukcja, z jakiegoś połyskującego metalu. Za kolejnymi drzwiami, które dało się otworzyć i zamknąć tylko od strony pokoju Konstabli, znajdowały się cele. Przepisy w całym Oskad były surowe, a w Imperium jeszcze bardziej, przez co większość kryminalistów odsyłano do wielkich więzień budowanych na rozkaz Najwyższego Protektora, na roboty w kopalniach lub zwyczajnie wieszano na miejskim placu. Pojedynczych cel było sześć, naprawdę mikroskopijnych rozmiarów, i nawet zwykła osoba czułaby się tam niekomfortowo, więc co dopiero Ty. Dlatego jeden z Konstabli otworzył drzwi dużo większej celi, nazywanej niekiedy Celą Straceńców, ponieważ to tu czekali Ci, których życie za kilka godzin lub dni miało dobiec końca na szubienicy, a drugi wepchnął Cię do środka. Potem zamknęli drzwi od celi, a także te prowadzące do pomieszczenia z nimi i odeszli, zostawiając Cię samą z pozostałymi więźniami, a tych było wielu, z czego prawie wszyscy przypatrywali Ci się z ciekawością. Najbardziej chudy i wynędzniały mężczyzna w różowym garniturze i czarnym krawacie, który wyglądał, jakby od kilku tygodni nie mył się, nie mógł się porządnie wyspać ani zjeść, co mogło być możliwe. Inni wyglądali lepiej, pewnie gnili tu o wiele krócej, a był to mężczyzna wyglądający jak typowy kowboj, choć ze złamaną ręką w temblaku, o bujnym czarnym wąsisku, siedzący obok tego w garniturze. Naprzeciwko nich siedzieli dwaj młodzi ludzie, mogli mieć około dwadzieścia lat, przerażeni i zaszczuci, w przeciwieństwie do swoich kompanów, którzy nie obawiali się spojrzeć śmierci w oczy. Wszyscy siedzieli blisko siebie, przy wejściu do celi, a choć mogli rozsiąść się na całej jej długości i szerokości, to tego nie zrobili, blisko połowę miejsca oddali ostatniemu ze współwięźniów, wielkiemu, nawet jak na rasowe standardy, bo mierzącemu ponad dwa i pół metra, Amaksjaninowi, odzianego jedynie w skórzane spodnie, przez co mogłaś dokładnie przyjrzeć się jego wielkim i dobrze zarysowanym pod niebieską skórą mięśniom, licznym tatuażom o czarnej czy czerwonej barwie, układających się w zawiłe wzory, których znaczenia mogłaś się jedynie domyślać, bliznom i szramom wszelkiej maści i dwóm wystającym z dolnej szczęki kłom. Miał też długi warkocz spływający swobodnie niemalże do połowy pleców, a siedział dość spokojnie, na ziemi, z wyprostowanymi nogami i rękoma skrzyżowanymi na masywnej piersi.
-
//Już ich kocham. Wszystkich po kolei.//
Błądzącym wzrokiem rozejrzała się po przebywających w celi. Szczególnie żal jej się zrobiło tych dwoje, co byli w jej wieku. Czemu żal? Bo ona prawdopodobnie jako jedyna z tego towarzystwa nie oczekiwała tutaj na śmierć. Czemu właściwie ona miała gnić w więzieniu, podczas gdy inni byli za podobne sprawy wieszane? Nie miała pojęcia, ale miała swoje własne domysły, według niej nawet prawdopodobne. Starała się zachować powagę i zbywać ciekawski wzrok współwięźniów. Z niemałym strachem przeszła i usiadła na skrawek wolnej posadzki między Amaksjanem, a pozostałymi. Teraz, z bliska, wyglądał on znacznie bardziej przerażająco niż wtedy, gdy na Równinach spotykała ich z dystansu i z rewolwerem w dłoni.
-
Gdy przechodziłaś pomiędzy mężczyznami stłoczonymi na ławkach, ten w różowym garniturze, długimi, przetłuszczonymi włosami w nieładzie i gęstym zarostem na twarzy, nie miał bowiem kiedy się i jak ogolić, zastąpił Ci drogę, patrząc z politowaniem na swoich kompanów.
- To, że wszystkich nas powieszą, nie oznacza jeszcze, że musimy przestać być dżentelmenami. - powiedział karcącym tonem. - Clyde, z łaski swojej, posuń się, nasz amaksjańki druh Cię przecież nie zabije. A Ty, moja droga, odwróć się, wtedy, jeśli pozwolisz, zajmę się Twoimi więzami. -
Strasznie dziwnie poczuła się w tej sytuacji, szczególnie, że pierwszy raz od dłuższego czasu słyszała taki język, jaki padł z ust różowogarniturowego. Normalnie zastąpienie drogi odebrała by też jako jakąś zaczepkę - teraz najwyraźniej było inaczej i jeżeli mężczyzna miał zdjąć z niej więzy, to nie protestowała i odwróciła się.
-
Choć pęta były solidne, to mężczyzna zwinnie rozwiązywał je jedne po drugich, dzięki czemu poczułaś, że po raz pierwszy od kilku godzin masz wreszcie wolne ręce.
- Knebel wyjmij sobie sama, a potem dołącz do nas i opowiedz nam swoją historię, a my opowiemy Ci własne. - powiedział mężczyzna w garniturze i wrócił na swoje miejsce. - Swoją drogą, czemu ten, który Cię tu sprowadził, skrępował Cię i zakneblował? -
Od razu rozciagnęła dłonie i ramiona, bo o ile w prawej ręce czucia nie miała, tak kilka godzin spętania w dosyć niewygodnej pozycji dało się w znaki lewej. Od razu też wyciągnęła z ust knebel, odkaszlując, by pozbyć się posmaku szmaty z języka.
— Dzięki. — Podziękowała różowemu szybko i usiadła pod ścianą, o ile było tam miejsce. Dopiero wtedy odpowiedziała na pytanie o sznurach i kneblu: — Pewnie chciał mieć pewność, że nie ucieknę albo przegryzę szur, czy coś. To nie tak, że innych też wiążą? —