Las Vegas
-
O dziwo, Joe ożywił się, gdy usłyszał to pytanie, a nawet krzywo do ciebie uśmiechnął.
- To zależy. - odparł, rozkładając ręce. - Nie wiem ile czasu już tu spędziłeś, ale powinieneś wiedzieć, że w Vegas wszystko ma swoją cenę. Jeśli masz coś ciekawego w zamian, to ja mam informacje. Różne informacje. I do tego dużo. -
,Witamy w Vegas, huh?" Pomyślał Dice, usiłując się nie skrzywić wobec słów właściciela hotelu, który stał się dla niego dziwnie podobny do pewnej postaci z gry, w którą grał na komputerze szkolnego kolegi wiele lat temu…
— Nie potrzebuję takich informacji, haha! — Dice zaśmiał się, lekko nerwowo. — Chciałem po prostu zapytać, gdzie mógłbym spotkać moich przyszłych kumpli z pracy, pogadać, zamienić słowo… Przywitać się, po prostu.
-
Mężczyzna pokiwał powoli głową, wracając do stanu obojętności i lekkiego wkurwienia na sam twój widok, jakie okazywał ci wcześniej.
- Nie będzie ich wielu. Łącznie z tobą pięciu, ale podobno trzech ma dołączyć na dniach. Ilu będzie ostatecznie, tego nie wiem. Sprawdź pokoje 176, 189, 222 i 302, tam się zatrzymali. -
— Dzięki, tego potrzebowałem! — Dice zasalutował Joe, nie myśląc zbyt wiele o tym czy ten gest nie zdenerwuje go jeszcze bardziej.
Udał się wprost do pokoju 176 energicznym krokiem, cicho pogwizdując wesołą melodię pod nosem.
-
Dotarłeś tam dość szybko i sprawnie, bez jakichkolwiek problemów po drodze. Sądząc po stłumionych przez drzwi i ściany głosach, ktoś był w środku i prowadził właśnie dość ożywioną rozmowę, ale nie byłeś w stanie wyłowić z niej choćby słowa.
-
— No to czas zadbać o pierwsze, dobre wrażenie. Chyba. — Mruknął sam do siebie Dice, przestępując z nogi na nogę.
Zapukał do drzwi.
-
Po chwili oczekiwania drzwi lekko się uchyliły, aby po kilku sekundach stanęła w nich dość ładna, rudowłosa dziewczyna, mająca na oko nie więcej niż trzydzieści lat. Obrzuciła cię ciekawskim spojrzeniem i uniosła lekko brew.
- Kogo tym razem sprowadziła tu ta wyliniała łasica? - zapytała tak ciebie jak i siebie, mając zapewne na myśli Giacomo, zausznika twojego nowego szefa. -
-- Nowego grajka, jestem Dice! – Przedstawił się, w lekko żartobliwym geście kłaniając się, jednocześnie wymyślnie wywijając ręką. – Wygląda na to, że będziemy współpracować, więc wymyśliłem, że dobrze byłoby poznać osoby, z którymi będę grywał.
-
Reakcją kobiety było zamknięcie drzwi, co nieco zbiło cię z tropu, ale mogłeś odetchnąć z ulgą, gdy usłyszałeś dźwięk kilku otwieranych jeden po drugim zamków. Wtedy też drzwi stanęły przed tobą otworem, a ruda wykonała zachęcający ręką gest.
- Zapraszam. -
Nie musiała mu powtarzać dwukrotnie. Wszedł raźno do wnętrza pomieszczenia i rozejrzał się.
-
Pokój, do którego wszedłeś, przypominał twoje własne lokum, może z tą różnicą, że zawierał w sobie dwa razy więcej mebli, w tym łózek, bo i lokatorek było więcej. Poza rudowłosą, zastałeś w środku podobną wiekiem blondynkę. Jeśli jej spojrzenie miałoby moc, żeby posłać cię do grobu, już dawno byłbyś martwy.
- Miło poznać w końcu kogoś, kto też dał się wrobić w tę fuchę. - powiedziała kobieta, a ty mogłeś się tylko domyślać, jak bardzo nie było jej miło, gdy wypowiadała te słowa. -
// Powiedziała to ruda czy blondynka?//
-
//Ruda, z którą rozmawiałeś do tej pory. Druga ma cię póki co gdzieś.//
-
Dice oparł się o ścianę i pomimo jej spojrzenia, skinął jej przyjaźnie głową.
— Nie użyłbym słowa wrobić, żeby wyjść na czysto. — Odparł, krzyżując dłonie. — Jeżeli miałem wybór pomiędzy tym, a gniciem na pustyni, to wolę Vegas. Ciebie przyprowadziły tutaj inne okoliczności, co?
-
- Powiedzmy. - odparła, wskazując na siebie i drugą kobietę. - Wcześniej należałyśmy do małej społeczności ocalałych niedaleko Los Angeles. Przed apokalipsą to była jakaś cicha i spokojna wioska, po niej w sumie też. Mieliśmy kilka krów, kury, zbiorniki na deszczówkę, ogrody z warzywami i owocami. Szło nam całkiem nieźle. Dopóki nie pojawili się umarli. Znaczy… Wcześniej też mieliśmy z nimi do czynienia, ale wtedy to była jakaś pieprzona wędrująca horda. Kilkaset Zombie, o wiele za dużo, niż mogliśmy pokonać. Zniszczyły naszą małą oazę, zabiły większość osób… Może nawet wszystkich. Przez kilka miesięcy wałęsałyśmy się po dziczy, wtedy znaleźli nas ludzie Arcadio. Domyślam się, że jego plan w stosunku do nas był pierwotnie trochę inny, ale zmienił zdanie, gdy okazało się, że jesteśmy nie tylko ładne, ale też utalentowane. I całe szczęście.
-
— Kurde, kumam. — Kiwnął głową. — Gdyby nie ludzie Arcadio, pewnie teraz grałbym w takiej jednej przykrej spelunie albo kto wie, czy nie suszyłbym się już gdzieś na pustyni z sępami wybierającymi które kawałki mojego ciała zjeść na obiad. Przykro mi z powodu waszej wioski… — Westchnął, ale szybko zmienił temat, nie chcąc psuć nastroju. — A co do talentu: śpiewacie?
-
- Nie, ja nie. Jestem skrzypaczką. I mam na imię Lucy, tak przy okazji. A to Alice, ona akurat śpiewa. - powiedziała rudowłosa, wskazując przy tym na swoją towarzyszkę.
- Dobrze wiesz, że już nie. - odparła ponuro blondynka, wbijając wzrok w ścianę. - Nie po tym, co się stało.
- Och, przestań w końcu! Obie dobrze wiemy, że to nie twoje śpiewanie zwabiło wtedy te Zombie. Mogły to być setki innych rzeczy.
- Mogły. Ale nie musiały. - odparła Alice i usiadła na łóżku, podkulając nogi. -
Chłopak skrzywił głowę. Nigdy nie uważał się za osobę, która byłaby dobra w rozpoznawaniu cudzych emocji, ale było dla niego jasne jak słońce na niebie, że Alice kryła w sobie pewne nierozwiązane… problemy.
— Ej, spędziłem prawie trzy lata na pustyni i dziesiątki nieumarłych miało ochotę zrobić ze mnie swoje drugie śniadanie, ale ani razu nie natrafiłem na zombie, którego przyciągałaby muzyka. Przecież większość z nich i tak jest na tyle zgniła, że uszy im poodpadały, więc na moje oko masz rację, Lucy. — Odparł, przenosząc wzrok z blondynki na rudowłosą. — Ja za to jestem Dice. Dla znajomych wystarczy po prostu D’. Uprzykrzam ludziom życie brzdękaniem na gitarze.
-
- Chodzi o dźwięk. - powiedziała ponuro Alice. - Nie o muzykę jako taką. To je wabi. Tak samo jak zapach krwi. Ciepło. Światło nocą.
Po tych słowach na jakiś czas zapanowała niezręczna cisza.
- Miło cię poznać, Dice. - odezwała się w końcu Lucy. - Poznałeś już kogokolwiek innego, poza nami, kto ma pracować jako rozrywka w tym kasynie? -
— Przyjemność po mojej stronie. — Skinął głową. — Nie, wam uprzykrzyłem życie jako pierwszym. Choć do odhaczenia zostało mi jeszcze kilka pokojów, gdzie są pozostali. Właściwie to właśnie miałem do nich zajrzeć, po kolei. — Powiedział, uznając to za dobry moment na wycofanie się z niezręcznej sytuacji.