Miasto Linest
-
WIewiur:
Nikt nie lubi przegrywać, ale jeszcze nie wszystko było stracone, przynajmniej według tych, z którymi grałeś, bo w końcu nie wiedzieli, że przegrali już w tym samym momencie, gdy zgodzili się na partyjkę.
- Szczęście? - zapytał jeden z nich i wziął od ciebie kości i chuchnął w dłonie. - To teraz patrz na umiejętności! - dodał i rzucił.
//Zostawiam to tak, bo zakładam, że będziesz chciał jakąś wpłynąć na wynik jego rzutu.//
Max:
Miałeś to szczęście, że Linest rozwijało się dynamicznie, ale często brakowało fachowców, więc dla właściciela banku, Hobbita, byłeś niemalże wybawieniem. Nie miałeś co prawda wiele pracy, bo i ruch był niewielki, nie było to przecież miasto na miarę Gilgasz, dawnego Ruhn, Hammer czy innego. Zwłaszcza, że było i niewielu klientów, i niewielu pracowników, tylko ty, Hobbit i jakiś człowiek. Ale akurat teraz do środka weszło trzech mężczyzn, Goblin i Gnoll. Nie wyglądali na bogatych kupców czy mieszczan, którzy korzystali z usług banku najczęściej, ale nie byli też chłopami czy obszarpańcami. Właściwie na myśl przychodziło ci myśl, że to przedstawiciele jakiejś kompanii najemników, bo na takich wyglądali, choćby posturą, choć nie mieli przy sobie wiele broni, nie na widoku. Hobbit rzucił okiem najpierw na nich, potem na ciebie, a później na naładowaną kuszę pod ladą. Napady na banki zdarzały się rzadko, ale kto wie, czy to nie ten pierwszy raz? Rzecz jasna nie byliście zdani na siebie, Hobbit zatrudnił wcześniej najemnika, Krasnoluda, który miał wszystkich na oku, gdy tylko weszli do środka. -
Ferled
//Jeśli zrobienie tego jak chcę jest niemożliwe, zwyczajnie to zignoruj.//
Nic nie odpowiedział, zamiast tego wolał działać. Zaklęciem, oczywiście w niewidoczny dla nich sposób, chciał by jedna z losowych kostek oponenta miała środek ciężkości położony w takim miejscu, by szansa na wypadnięcie przydatnej liczby była wysoka. I chciał by to zaklęcie utrzymywało się cały czas. Sam nie chce oszukiwać zbyt często i zamierza teraz pilnować by przepaść punktowa nie była zbyt wysoka. Da nawet wyjść oponentowi na prowadzenie. Albo spróbuje złapać go teraz na “oszustwie”. Uzależni to chyba od reakcji przeciwnika na rzut. -
Aż żal byłoby zostawić tutejszych bankierów, skoro tak marnie z nimi. Do tego, skoro skok się zbliża, więc nie zdąży wyszkolić nowego…
Wtem, do banku weszła podejrzana grupa. Początkowo miał ich za lichwiarzy, ale faktycznie, bliżej im do najemników… Cały czas trzymał ręce pod ladą, aby mieć łatwy dostęp do kuszy, gdyby jednak bliżej mi było do bandytów. Do tego, wyciągnął dyskretnie nóż spod koszuli, na dole jednego z dwóch pasów, aby nie było za bardzo widać (jeżeli oczywiście ktoś mógł widzieć jakoś dobrze jego tors).
– Witamy w Naszym banku! – zakrzyknął, siląc się na entuzjazm, aby przełamać tę ciszę. – Zapraszam Panów do okienka! Jakaś pożyczka? Założenie lokaty? Kredyt? – zgadywał, chcąc zwabić ich do siebie, jakoś zainteresować. Dłonie rzecz jasna dalej pod ladą; jedna na kuszy, druga z nożem (jeśli mógł go oczywiście dobyć). -
Abby:
Podróż trochę trwała, ale Elfy musiały nad tobą rzeczywiście czuwać, bo ani razu nie miałeś żadnej nieprzyjemności, ani bandytów, ani potworów, ani dzikich zwierząt. Dzięki temu pojawiłeś się pod miejską bramą w jednym kawałku i z całym dobytkiem.
- Imię, nazwisko, miejsce pochodzenia i cel przybycia do miasta? - zapytał jeden z kilku pełniących wartę pod bramą strażników, wygłaszając typową formułkę.
Wiewiur:
Wynik z rzutu kości był niewiele mniejszy od twojego, wszystko zależało od tego, jak ułoży się ostatnia, ile oczek wypadnie… I, rzecz jasna przypadkiem, wypadło tyle, że tamten przegrał dosłownie o włos. Może to, jak i fakt, że nie gracie o wielkie stawki, sprawiło, że jedynie machnął na to ręką i oddał kości kolejnemu graczowi, nie wszczynając żadnej awantury.
Max:
Mógłby, jak najbardziej, inna kwestia, czy będzie to w ogóle potrzebne, choć lepiej założyć, że tak, będziesz w ten sposób gotów do konfrontacji, a jeśli ta nie nastąpi, to chociaż się przyjemnie zdziwisz.
Tamci spojrzeli po sobie i Goblin wraz z Gnollem ruszyli w twoim kierunku, pozostali zostali pod drzwiami, nie ruszając się wiele z miejsca.
- Nieeee, szefuńciu, my to co innego… Skoro macie tyle złota, to pewnie jest ono bezpieczne, nie? I da się schować w takim bezpiecznym miejscu co innego, niż monety? I ile by to kosztowało? -
— Aramis de la Espoir, pochodzę z okolic tego miasta i przybyłem na handel.
Chyba nie zostało mu zbyt dużo do przehandlowania, skoro z własnej głupoty w sumie zaprzedał tym leśnym diabłom. -
Ferled
Wolał już nie ingerować, zresztą na razie, by nie wzbudzać żadnych podejrzeń. W związku z tym i przy ruchu następnego gracza wolał poddać się przypadkowi.
//W sumie to mógłbyś to w jakiś sposób przyspieszyć? -
Hmmm… Póki co nie brzmiało to nad wyraz dziwnie, ale podstęp dalej węszył. Skoro nie pieniądze, to co takiego? Jakiś artefakt? Skradziony? Poszukiwany przez innych? Drogocenne kamienie, minerały? Mogło to być dosłownie cokolwiek, zdobyte dowolną, możliwą drogą.
Odstąpił od kuszy, a nóż schował do kieszeni, starając się go jak najlepiej ukryć. Nie strzeli co prawda, ale obroni się na wszelki przed napastnikiem.
– Przepraszam, ale pracuję tu od niedawna. Do tego ruch nie jest jakoś spory, więc nie miałem wcześniej styczności z podobną sytuacją – odparł dość szczerze. – Zresztą, decyzja i tak należy do właściciela. – Spojrzał na hobbita pytającym wzrokiem. -
Abby:
- Jaki dokładnie handel? - zagadnął cię podejrzliwie strażnik.
Wiewiur:
//Do momentu wyjścia z karczmy nic nie planuję, dopiero wtedy możemy zacząć coś ciekawszego.//
Graliście jeszcze jakiś czas, ale w końcu twoi kompani wykruszyli się, czy to przez brak czasu, czy to chęci, czy może pieniędzy. Biorąc pod uwagę, ile musiałeś celowo stracić i postawić na sam początek, to po odliczeniu tych kosztów wyszedłeś dwadzieścia złotników na plus.
Max:
- Zależy o jakim przedmiocie mowa. - odparł tamten. - Ten bank ma dobrą reputację i nie zamierzam jej tracić, przechowując tu coś, co może zirytować straż miejską, żołnierzy lub Paladynów.
- Niieeee, no gdzie tam. - odparł Goblin. - Błyskotki i inne takie. Nic ciekawego. Nie mamy komu tego sprzedać, a łazić z tym nie wypada. To co, szefuńciu? Zgoda?
Po chwili namysłu Hobbit pokiwał głową, a tamci wyszli, nadmieniając, że nie mają owego dobra przy sobie i muszą je tu jeszcze przynieść.
- Chodź no na słówko. - zagadnął cię Niziołek, gdy tamci wyszli. -
Przełknął ślinę. Czy w ogóle miał czym handlować? Miał ze sobą zioła, które zebrał przed drzemką?
-
Elfy nie zabrały ci nic z tego, co miałeś przy sobie lub w końskich jukach, więc tak, nie było tego wybitnie wiele, ale dostatecznie dużo, aby nie wzbudzić podejrzeń żadnego ze strażników.
-
Ferled
Młodzieniec był nieco zdziwiony faktem, że tym razem skończyło się bez żadnych awantur i innych burd. Rzadko kiedy miał okazję tak spokojnie opuścić lokal, co rzecz jasna planował zrobić teraz. Wstał, obrócił się w stronę Witolda, skinął mu delikatnie głową, licząc że ten go obserwuje i wyszedł na ulicę. Próbował wypatrzeć wśród tłumu, albo gdziekolwiek na ulicy Selenę, by razem z nią i Witoldem omówić czy powinni już wracać, czy odwiedzić kolejny lokal. Fakt faktem, że nie zarobił tu tak dużo jak oczekiwał, ale nie chciał kusić tu losu.
-
Więc klejnoty czy inne luksusowe dobra materialne? Hm. Tyle dobrego, szkoda że nie podali źródła, a “łazić z tym nie wypada” było zbyt ogólne. Dlatego też kiwnął właścicielowi głową i poszedł za nim.
-
Przygryzł na moment wargę i spróbował nie parsknąć na wspomnienie tego, co podsunął mu umysł, to jest handlu ciałem. Idiotyzm. Poprawił ubranie i uśmiechnął się.
— Ziołami. -
Max:
Widziałeś, że Hobbit jest zdenerwowany, bo przebierał palcami tak, jak zawsze robił, gdy miał podjąć jakąś ważną, i niekoniecznie dobrą lub pewną, decyzję.
- Posłuchaj… To mi śmierdzi, jasne? Ja im nie ufam, mogą coś kręcić. Rozumie się, wolałbym, żeby nie, ale chcę mieć pewność nim mi tu coś podrzucą. Nie chcę, żeby straż wsadziła mnie do więzienia albo na szafot czy coś. Dostaniesz wolne i premię… No, sto złotników, zgoda? Sto złotników za to, żeby sprawdzić całą sprawę. Sam jestem… potrzebny tutaj, drugi bankier też, bo bez niego sam nie wyrobię z interesem, najemnik też jest mi tu potrzebny. Także zostajesz ty i ufam, że masz do tego predyspozycje.
Abby:
Przejrzał jeszcze owe zioła, jakby spodziewając się znaleźć tam jakieś zakazane substancje w rodzaju narkotyków, jak Błękitny Proszek, ale rzecz jasna nie wykrył nic, tak więc skinął ci głową i przepuścił, życząc udanego pobytu. -
@Wiewiur napisał w Miasto Linest:
Ferled
Młodzieniec był nieco zdziwiony faktem, że tym razem skończyło się bez żadnych awantur i innych burd. Rzadko kiedy miał okazję tak spokojnie opuścić lokal, co rzecz jasna planował zrobić teraz. Wstał, obrócił się w stronę Witolda, skinął mu delikatnie głową, licząc że ten go obserwuje i wyszedł na ulicę. Próbował wypatrzeć wśród tłumu, albo gdziekolwiek na ulicy Selenę, by razem z nią i Witoldem omówić czy powinni już wracać, czy odwiedzić kolejny lokal. Fakt faktem, że nie zarobił tu tak dużo jak oczekiwał, ale nie chciał kusić tu losu.
-
Tłum był raczej niewielki, ale mimo to nie udało ci się w nim wypatrzeć Elfki. Za to ktoś wypatrzył ciebie. Z cienia jednego z budynków, o który był oparty plecami, wyłonił się mężczyzna, idący szybkim krokiem w twoim kierunku. Nic wielkiego, ciężko byłoby zwietrzyć w nim zagrożenie, przynajmniej jakieś duże. Gorzej, że miał na sobie charakterystyczny, długi, skórzany płaszcz. Ubiór typowy tylko dla jednej organizacji, Gildii Lichwiarzy…
-
Oj, wystarczą mu elfy, po żadnych narkotykach nie będzie miał takich koszmarów. Wszedł i ruszył przed siebie, by nieco ochłonąć. Daleko miał do tego kogoś, do kogo miał się teraz udać?
-
Miałeś spotkać się z nim w karczmie, ale w mieście były trzy. Znałeś jednak jego imię, Elf zwał się Kalandil, i ponoć był tu dość znany ze względu na swoją skuteczność jako łowca potworów, więc wystarczy trochę podpytać o to miejscowych.
-
Ferled
Ferled, mimo iż nie miał za bardzo do czynienia z Gildią i tak poczuł niepokój, widząc jak jej członek zmierza w jego kierunku. Myślał czy by nie obrócić się w stronę karczmy i popatrzyć czy Wiltold już wyszedł, ale uznał że byłoby to zbyt podejrzane. Zamiast tego uśmiechnął się do Lichwiarza i zagadnął go:
- Witam witam, mogę Panu jakoś pomóc? - Zapytał z entuzjazmem w głosie, uśmiechając się przyjaźnie i podchodząc do niego. - Jeśli szuka Pan noclegu, to tamta karczma wydaje mi się idealna - dodał, wskazując na budynek, z którego wyszedł. - Posiłki też mają niczego sobie - dodał. -
Cholera. Teraz? Naprawdę? Akurat kiedy kończył zmianę i miał ciekawsze rzeczy do roboty? Z drugiej strony, nie chce ryzykować przykrywki, tym bardziej że mają się nie rzucać w oczy, a praca w banku hobbita powieszonego za przetrzymywanie kradzionych rzeczy tak nie brzmi…
– Nie chcę premii, mogę się tym zająć za parę dni wolnego – powiedział. – Spieszy mi się, więc nie obiecuję, że zajmę się tym dokładnie. Jeśli sprawa będzie się przedłużać, przekażę panu co wiem i na dziś daruję. Dobrze?