Dzikie Pogranicze
- 
– Myślisz, że jest kimś wyżej urodzonym? 
- 
- Wydaje mi się, że wszyscy tam gadają tak samo… A słyszałeś legendy o Zmiennokształtnych? 
- 
– Taaa… – pokiwał głową. – Myślisz, że jest tym Zmiennokształtnym? 
- 
Wzruszył ramionami, była to najwidoczniej tylko teoria, na którą nie miał dowodów. Albo może i miał, ale nie odpowiedział, bo Krasnolud wrócił z kolejnym pełnym kuflem, dosiadając się do stolika. 
- 
– Wyruszamy jutro o świcie czy będziesz chciał coś jeszcze załatwić, Krasnoludzie? 
- 
Wzruszył ramionami. 
 - A co mnie tu trzymie? Jak macie i dla mnie cosik na podróż, to można i skoro świt ruszać, szybciej tam będziem.
- 
— No to ruszym skoro świt. – powiedział nieco po “krasnoludziemu” i wziął kilka większych łyków piwa. 
- 
Z Krasnoluda, pomimo wlewania przez niego w siebie kolejnych kufli piwa, nie zdołałeś wydusić nic więcej na temat misji, pracodawcy czy czegokolwiek innego, czułeś za to, że to Ciebie powoli dopada upojenie alkoholem. Jednak w porę przestałeś i dzięki pomocy swoich kompanów nawet jakoś dotoczyłeś się do łóżka, a obudziłeś się rano tylko z niewielkim bólem głowy i nudnościami. 
- 
No, przynajmniej się nie obrzygał we śnie. O tyle dobrze. Sprawdził, czy wszystko ma przy sobie i czy nic mu nie zginęło. W końcu nawalił się w trzy dupy i jeszcze nie daj bogom ktoś coś mu ukradł. 
- 
Odnalazłeś wszystko, może poza własną godnością. Pozostali byli pewnie w nieco lepszym stanie, więc nie ma co liczyć, że zaczekają, aż dojdziesz do siebie, a walka z dzikimi Orkami na kacu to coś, na co można podrywać kelnerki w karczmach, ale przeżycie tego to nic przyjemnego. 
- 
Godność to już on nieraz stracił z butelką wina czy też z jakąś żywą istotą. Ale mniejsza z tym, jeszcze dzisiaj opuszcza to miasta. A właściwie to zaraz. Otrząsnął się po wczorajszym albo jeszcze dzisiejszym i zabrał się ze swoimi klamotami. 
 — Idziemy? — zapytał Krasnoluda, gdy stanął przy wyjściu.
- 
Spojrzał na Ciebie powątpiewająco, unosząc brew. 
 - No jak i dasz radę, to można iść. - odparł i najwyraźniej niewiele obchodziło go, czy dasz radę, czy nie, bo od razu, nie czekając na odpowiedź, odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku wyjścia.
- 
Czyli nie ma wyjścia. Wyszedł i zaczął iść za Krasnoludem. Kac pewnie mu szybko minie. Raczej. 
- 
A jeśli nie, to przynajmniej śmierć będzie wesoła. Szybko opuściliście karczmę, uliczki miasta, bramę i wreszcie samo miasto, wracając na te niegościnne tereny, gdzie, jak miałeś wrażenie, wszędzie czaiły się dzikie Orki albo i gorzej… 
- 
Taa, na pewno gdzieś się czają, mają swój obóz, a w nim obżerają mięso z kości, gwałcą, mordują i bogowie wiedzą, co jeszcze… 
 — Orientujesz się w tych okolicach, Krasnoludzie?
- 
- Ano coś wim, a i czegoś ni wiem. Generalnie to tu psy nawet dupami nie szczekajo, bo i nie majo dokąd. 
- 
— Czyli pewnie wiesz tyle co ja i Leif. Pełno Orków, Wargów, dzikich zwierząt, a psy nawet dupami nie szczekajo, bo i nie majo dokąd. 
- 
- Hehehe. - zaśmiał się Krasnolud, choć nie wiedziałeś, czy była to rzeczywista wesołość czy może dawał Ci w ten sposób znać, żebyś lepiej się z niego nie naśmiewał an przedrzeźniał. 
 Gór było tu niewiele, a i Krasnolud musiał znać drogę, więc po jakimś czasie dotarliście do stóp niewielkiej góry. Widywałeś w życiu większe i o większych słyszałeś, ale to będzie i tak nieco wspinaczki. O dziwo, po drodze przez sawannę nic Was nie zaatakowało, ale to nie oznacza, że powinniście stracić czujność.
- 
Tak, może jeszcze ich jakiś skalny troll //o ile są takie w Elarid/ zaatakuje albo inne licho, które lubi przebywać w górach. 
 — No, Krasnoludzie, znasz najlepszą drogę do wspinaczki czy musimy polegać na naszych zmysłach i szczęściu?
- 
//Jest tylko jedna odmiana Trolli, później może pojawić się ich więcej.// 
 - Tak pi razy drzwi. - odparł i zadarł głowę, patrząc na szczyt, a później westchnął i zaczął wspinać się jako pierwszy, choć na razie była to bardziej wędrówka, schody zaczną się wyżej.
 

