[Metro-Zdzieszowice] Perła
-
Mariusz “Szprycer” Woliński
Mariusz obudził się. Leżał na zaskakująco wygodnej pryczy. Nad nim rozpościerał się sufit, sklecony z kartonu nieumiejętnie obklejonego plastikowymi reklamówkami, które wyblakłymi literami wciąż zachęcały do ponownych zakupów w przedwojennej odzieżowce. Średnio skuteczny, ale prosty i tani sposób ochrony cennego materiału przed butwieniem. Wszystko to podtrzymywał naprężony kabel, który rozciągał się na całej szerokości dwumetrowego pokoju. W rogu, na drewnianej posadzce czernił się knot pół-wypalonej łojówki, jedynego źródła światła w pomieszczeniu. Właścicielka przezornie postawiła ją na sporym kawałku wygiętej blachy, napełnionej cienką warstewką wody. Na jednej z ścian wisiało zdjęcie, najwyraźniej wydarte z jakiegoś kalendarza. Pożółkłe kolory przedstawiały piękny, bujny las tropikalny. Właśnie od tych obrazków, rozwieszonych także w innych pokojach, przybytek zaczerpnął swoją nazwę: “Hotel Tropico”. Trzeba przyznać, że osobie, która stała za tą nazwą, nie brakowało fantazji. Jednak dla Mariusza nawet tak marna noclegownia była dużą odmianą od miejsca, w którym sypiał w ciągu poprzednich miesięcy. Cóż, jednak nie miał wyboru - wraz z odejściem z szeregów Szarej Gwardii musiał stracić także twarde, ale znajome łoże w Koszarach dzielonych z znajomymi mu osobami. Musiał także pogodzić się z tym, że za niedługo będzie musiał znaleźć dla siebie nowe lokum. Noclegownia, choćby najgorsza z możliwych, nigdy nie będzie tak tania, aby płacenie podatku za zajmowaną powierzchnię było mniej opłacalne niż pozostawanie w wynajmowanym pokoju. Jego przemyślenia przerwał mu dźwięk, który wychwycił wśród hałasów trzeciego poziomu, który właśnie budził się do życia. Z pomieszczenia położonego obok dochodził cichy płacz kobiety.Aleksander Opiumski
Ostatnie dwie doby były dla Aleksandra…szybkie. Najpierw, los spłatał mu okrutnego figla. W końcu nie każdy dzieciak ma na tyle wątpliwego szczęścia, by pożegnać obydwoje swoich rodziców w przeddzień 15 urodzin, które w Sojuszu nieoficjalnie równały się wejściu w dorosłość. Ta smutna chwila jednak nie była pozbawiona jasności: Młodzieniec wiedział, że ten moment nadejdzie, więc strata jego najbliższych nie zaatakowała znienacka. a oni umarli niemalże równocześnie - nawet przed Apokalipsą taka śmierć była luksusem. Później kolejna zmiana w życiu chłopaka - gdy już oficer Szarej Gwardii zegzaminował umiejętności Aleksandra i upewnił się, że nie posiada on żadnych umiejętności wartych do zatrzymania go w Metro-Koksie, oficjalnie został przyjęty w szeregi rządowych Łazików. Może nie był to godnie opłacany, ani bezpieczny fach, ale jeżeli Opiumski nie zginie na powierzchni, to także przyzwoicie wyżyje pod nią. Wraz z źródłem zarobku pojawiło się także poświęcenie - młodzieniec otrzymał papier zezwalający na podróż w jedną stronę, do Perły, gdzie każdego poranka startowała największa grupa wybierająca się na powierzchnię. W Metro-Koksie nikt na wyprawy nie ruszał, więc najpewniej oglądał rodzime tunele po raz ostatni. Już kilka godzin później, wraz z małym dobytkiem, pojawił się na trzecim piętrze Perły. Tam czekało na niego mieszkanie, które otrzymał z ręki państwa w zamian za dołączenie do Łazików. Cały haczyk polegał na tym, że wcale nie otrzymał swoich czterech kątów za darmo - Dyktator jedynie zwalniał go przez rok z płacenia podatku, więc za dwanaście miesięcy będzie zmuszony do zapłacenia podwójnie. Czy był to dobry układ? Być może. Niemniej, Aleksander spędził pierwszą noc na Perle w już własnym pokoju. Był przeciętnych rozmiarów, jego powierzchnia zamykała się w nieco ponad czterech metrach kwadratowych. Miał tutaj składaną pryczę, regał, prosty taboret i nawet odrobinę luksusu - jedna z desek budujących ścianę była krótsza od pozostałych, przez co zionął w niej niewielki, kwadratowy otwór. Mógł go zasłonić przeznaczonym do tego skrawkiem plastikowego worka. Dzięki temu mógł oświetlać wnętrze światłem z nielicznych lamp elektrycznych, które w dziennych godzinach paliły się na korytarzach Perły. Jedynym minusem pokoju wydawał się być sufit, a raczej jego brak. O ile Aleksander miał zaraz nad sobą betonowy strop (jego mieszkanie znajdowało się na piętrze), tak zionął od niego chłód, a czasem ściekały gromadzące się na nim krople wody. Wprawdzie mógł jakoś odgrodzić się od “naturalnego” sufitu, ale to zabrałoby mu kilka centymetrów wysokości pomieszczenia, w którym już i tak chodził z lekko pochyloną głową. Niestety, młodzieńcowi kontynuować rozmyślań nad swoim dachem. Gwałtowne pukanie w blachę, która służyła za drzwi w jego nowym mieszkaniu, wyrwało go z pół-snu i w pełni osadziło na jawie. Tak, ktoś definitywnie chciał zobaczyć się z Opiumskim.
— Ej! Jesteś tam?! — Usłyszał młody, chłopięcy głos, który brzmiał jakby należał do jego rówieśnika Aleksandra, przynajmniej w sferze wieku. -
Przetarł twarz, nie przyzwyczai się do tego braku prywatności. Rozejrzał się po pomieszczeniu, chcąc przed wyjściem skompletować swój ekwipunek. Od razu postanowił się ubrać, z miejsca zabierze się na górę, długo się przygotowywał, a teraz ma okazję, by wypełnić część swoich starych planów. Wstał z pryczy i zaczął się przygotowywać.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński
Zebranie całego sprzętu zajęło Mariuszowi chwilę. Dwadzieścia dwa lata życia w objęciach podziemi uczyło sprawności w takich sytuacjach. Stanął, gotowy do wyjścia, wraz z swoim pokaźnym uzbrojeniem i resztą wyposażenia. Teraz wystarczyło oddać recepcjonistce, która zapewne znajdowała się teraz w komórce na parterze, zasuwę, która pozwalała na zamknięcie pokoju od wewnątrz. Marna alternatywa dla klucza. ale jeszcze nikt nie zdołał opracować lepszej. -
Zszedł więc tam na dół, położył ją na stole, rzucił tylko zdawkowe “Idę na górę”, a potem udał się wprost do zapory hermetycznej. Popoprawiał wszystkie paski. podskoczył w drodze kilka razy, żeby sprawdzić, czy wyposażenie nie dzwoni o siebie.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński
Brzdęk zasuwy uderzającej o blat stołu wybudził drzemiącą w pół-śnie starą, szczerbatą kobietę, która prawdopodobnie także była właścicielką lokalu. Na widok odchodzącego Mariusza mruknęła jedynie coś o pieprzonych Łazikach i ich pieprzonym braku kultury. Droga do wyjścia na powierzchnię była krótka. Najpierw Mariusz minął rzędy drewnianych baraków. Z każdego kąta wylęgali się ludzie, którzy wcześnie zaczynali pracę i mieli ku temu dobry powód - ta zasada nie była nigdzie zapisana, ale każdy ją znał: nie pracujesz, nie żyjesz. Dlatego rzadko kiedy w Sojuszu widywano żebraków. Chwilę później dotarł do klatki schodowej. Przed Wojną po piętrach Perły poruszano się inaczej - wszystko załatwiały windy oraz schody ruchome, ale te przestały pracować już kilka kwadransów po zrzuceniu bomb na Zakłady i taki stan rzeczy utrzymuje się do dziś. Mężczyzna szybko pokonał kilkadziesiąt stopni i znalazł się na pierwszym poziomie - tam do wyjścia było już niedaleko. Każdy element ekwipunku leżał na Łaziku idealnie, jakby nie było to zwykłe wyposażenie, a idealnie zpasowane ze sobą części szwajcarskiego zegarka. Kilka kolejnych kroków i Mariusz stawił się przed zaporą. Po dawnych, szklanych witrynach centrum handlowego nie pozostał nawet ślad. Gdy tylko zaczął opadać atomowy pył, zgromadzeni pod powierzchnią ludzie wznieśli na ich miejscu solidny mur, pogrubiany i modyfikowany przez kolejne dwie dekady. Teraz wyjścia chroniły dwa skrzydła ciężkich wrót, zbitych z wielu warstw blachy. Dodatkowo strażowały ich zewnętrzne posterunki i przynajmniej jeden Gwardzista pełniący wartę po bezpieczniejszej stronie wrót. Żeby je otworzyć, należało zameldować się u odźwiernego, a także zapisać swoje dane u urzędnika. Obydwaj siedzieli w leciwej budce po prawej stronie muru. -
Wszedł tam, jak do siebie, od razu pakując się do środka bez uprzedzenia. Jak zwykle nonszalancko oznajmił.
- Mariusz Woliński, Perła. Szaber. -
// Nie, to działa tak, że ty za każdym razem podajesz swoje dane. Nie masz papieru na wychodzenie, musisz je podać. Imię, nazwisko, miejsce zamieszkania, cel wyjścia. //
-
Aleksandra nie interesowało jaki był to fach, mimo że miał tę świadomość śmierci i ryzyka. Mógłby być przez to nielubiany, przeklęty, ale i tak by na niego poszedł, bo to najprostsza droga na powierzchnię. Co prawda mogły istnieć inne, ale ta jemu i jego rodzicom wydawała się najlepsza - był pod opieką rządu i to oni zapewnili mu sprzęt oraz możliwą ochronę i, jak widać, schronienie.
Sam papier przyjął bez jakichś emocji. Opiumskiego nie interesowało to, że opuszcza stację na której się wychował, bo nie postrzegał tego jako domu. Do tego niewiele osób tu znał, bo i rodzice nie chcieli, aby obcy zburzyli budowany przez nich światopogląd, a sam się nie buntował. Chociaż jakby tak pomyśleć, to trochę smutne, że jako jedyny z tej części metra własnie je opuści i do tego bez większych emocji. Swój prawdziwy dom właśnie odkryje, nad nim. Nie znaczy to, że miejsce zamieszkania było mu obojętne. Tak naprawdę został rzucony na głębokie wody - musiał samemu wyżyć w nowym środowisku i się do niego przystosować, a do tego za rok będzie musiał płacić podwójnie. Będzie mu pewnie trudniej bez rodziców, ich domu i z trudnościami w kontaktach. ale da radę. Musi, dla nich.
Kiedy pierwszy raz wszedł do swojego pokoju, poczuł zawód. Spodziewał się, że jako rządowy Łazik dostanie lepsze lokum. Ba, że Sojusz posiada tylko i wyłącznie luksusowe mieszkania! Swojej wiedzy nie opierał na niczym, tylko co najwyżej na wygranej wojnie i pogłoskach, że tu jest lepiej niż tam. Chociaż, skoro są tu i takie miejsca, to zawsze mógł trafić gorzej. Ale jakby został zapytany o opinię, to nie uważałby swojego nowego domu ogólnie za jakiś zły- jego poprzednie mieszkanie nie miało nawet okna. Sam sufit mu jakoś nie wadził, starczy ograniczyć stanie do minimum. Wyposażenie minimalne, ale niezbędne i to też jest jakiś plus.
Otrząsnął się z rozmyślań na temat minionych chwil, kiedy usłyszał pukanie - a raczej walenie - w drzwi.
– Tak! Już otwieram!– krzyknął, wstając gwałtownie z łóżka i kierując się w stronę drzwi, aby od razu je otworzyć. Skoro najpewniej był jego rówieśnikiem, to może też i Łazikiem, który akurat miałby go wprowadzić w to wszystko. -
Mariusz “Szprycer” Woliński
Wyraźnie zmęczony urzędnik zapisał te informacje na pożółkłym papierze. Szprycer musiał być jednym z pierwszych Łazików tego dnia, bo dłonie mężczyzny nie były jeszcze pobrudzone “tuszem”, powszechnie używanym przy wypisywaniu przeróżnych dokumentów.
— Które piętro Perły? — Zapytał urzędnik znużonym głosem, na moment zatrzymując odyseję wysłużonego pióra po kartce.Aleksander Opiumski
// Jak coś, broń i wyposażenie otrzymasz w przeciągu kilku-kilkunastu następnych postów. //
Jak się za chwilę miało okazać, domysły Opiumskiego na temat tajemniczej osoby już za chwilę miały okazać się prawdziwe i zupełnie nie trafione w tym samym czasie.
Na kładce za drzwiami stał chłopak w wieku Aleksandra, może nawet młodszy. Niższy od niego, ale o niewiele. Był szczupły, ale nie wygłodzony. Uwagę przyciągały jego niebieskie, podekscytowane oczy i uśmiech, z charakterystyczną szparą między zębami. Jego fryzura była chaosem w pełnym tego słowa znaczeniu - kruczoczarne włosy rozpędzały się na wszystkie strony w przedziwnych kukurykach, które wyglądały, jakby nigdy nie zostały przygładzone nawet dłonią.
— Ty też jesteś ten nowy, co nie? — Zapytał raźnie chłopak, opierając dłonie na biodrach. Przez wadę w uzębieniu słyszalnie seplenił, jednak Opiumski nie mógł dostrzec, by jego rówieśnik jakkolwiek się tym przejmował. Sprawiał wrażenie raczej pewnego siebie. -
- Pierwsze - Przewrócił oczami. Wychodzi chyba najczęściej ze wszystkich, a wiecznie odstawia tą samą szopkę. Poprawił tylko po raz kolejny cały sprzęt, już czując na sobie cały ten radioaktywny syf, w który już za chwilę się zanurzy. Jeszcze tylko musi się uporać z tym urzędasem.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński
Ponowne zamoczenie pióra w pojemniku z tuszem i wszystkie wymagane informacje znalazły się na kartce. Po tym urzędnik skinął głową na równie zaspanego odźwiernego. Ten ziewną i podniósł się z stołka, by otworzyć wrota. Nie było to wbrew pozorom łatwe zadanie. Wpierw mężczyzna musiał zdjąć dwie blokady, nie pozwalające na ruszenie bramy od zewnątrz. Gdy już to zrobił, złapał za uchwyt i zaparł stopy o ziemię - przy stękach odźwiernego i zgrzycie kół przesuwających się w suwnicy, wielki kawał blachy odsunął się, wpuszczając do wnętrza snop światła. Zimne, marcowe powietrze owiało Szprycera. Nie powierzchni nie było śladu deszczu ani opadów śniegu - połowa sukcesu. Jeżeli także nie dął żaden z groźnych wiatrów, dzisiejszy dzień mógł być naprawdę dobry dla Łazika. -
Aleksander pożegnał ich w milczeniu i od razu pognał na powierzchnię. Złapał w dłonie włócznię, zaciskając dłonie na rzemieniach. Obrał azymut na północ, czas zacząć wykonywać plan, który ułożył już dawno temu.
-
Zmiana tematu. Fabuła będzie kontynuowana w temacie “[Powierzchnia] Śródmieście”
-
Przynajmniej on zrobił na nim dobre wrażenie - nie ociekał biedą, nie wyglądał na jakiegoś przybitego lub zdołowanego. Właściwie, był przeciwieństwem jego wizji mieszkańca metra. No, oczywiście nie tyczy się to bezpośrednio wagi - chude osoby ma za lepsze od grubych, bo przynajmniej widać że o siebie dbają. Fakt, tusza symbolizuje dostatek, ale odpowiednia sylwetka zdrowy tryb życia, co było dla niego ważniejsze.
– Tak, ale nawet na tej stacji – odpowiedział. – Mamy już iść? – spytał się krótko, nie będąc wylewnym. Obecnie wolał ukrócić pogaduszki do minimum - wizja wyjścia na powierzchnię skutecznie do nich zniechęcały. -
Aleksander Opiumski
— Ta, ale nie na powierzchnię. — Chłopak najwyraźniej zdał sobie sprawę z tego, gdzie chciałeś iść, bo w końcu był tutaj dla tego samego celu: — Przed chwilą był u mnie Gwardzista, ten, który będzie nami dowodził na powierzchni i wiesz co? Kazał mi was obudzić, bo za dwadzieścia minut mamy się stawić niedaleko bramy, dostaniemy broń i przeszkolenie! — Czarnowłosy był wyraźnie podekscytowany tą wiadomością, w jego oczach można było zobaczyć pokłady energii, która tylko czekała na zużycie: — Wiesz gdzie jest brama, co nie? — Zapytał już spokojniej, opanowując oddech. -
Aleksander Opiumski
— Ta, ale nie na powierzchnię. — Chłopak najwyraźniej zdał sobie sprawę z tego, gdzie chciałeś iść, bo w końcu był tutaj dla tego samego celu: — Przed chwilą był u mnie Gwardzista, ten, który będzie nami dowodził na powierzchni i wiesz co? Kazał mi was obudzić, bo za dwadzieścia minut mamy się stawić niedaleko bramy, dostaniemy broń i przeszkolenie! — Czarnowłosy był wyraźnie podekscytowany tą wiadomością, w jego oczach można było zobaczyć pokłady energii, która tylko czekała na zużycie: — Wiesz gdzie jest brama, co nie? — Zapytał już spokojniej, opanowując oddech. -
I już na samym wstępie dostał złą wiadomość. Szybko jednak została lekko rozpogodzona dalszymi informacjami, które co prawda nic nie mówiły o wyjściu do miasta, ale był to kolejny krok ku temu. Niby dwadzieścia minut czekania na dalsze wskazówki, ale obecnie dla niego to było aż dwadzieścia minut. No nic, musi to przeboleć.
Zupełnie jak jego towarzysz niewiedzę Aleksandra. Obecnie nawet nie wiedział gdzie się znajduje i jak określić położenie domu, a co dopiero znać drogę do bramy… Chociaż patrząc na jego entuzjazm, pewnie średnio się tym przejmie.
– No… nie do końca – przyznał. – Jak mówiłem, jestem nowy, a obecnie nie miałem czasu się rozejrzeć. No i średnio mnie to interesuje, mimo wszystko. -
Aleksander Opiumski
— Ta, Perła zawodzi dużo ludzi. Ci, co ściągają tutaj z innych stacji, spodziewają się fontanów z śmietany i tańczących połysków. — Chłopak odpowiedział obojętnym tonem, jakby już kiedyś przerabiał tą historię: — Zaprowadzić Cię tam? Chyba, że wezmę jeszcze tego trzeciego i po Ciebie wrócę, bo tamten chyba też jest nowy. — -
– Może pójdę po niego z tobą? Przy okazji oprowadzisz mnie po stacji. Przyda mi się.
//Wybacz, że krótko, ale nie mam pomysłu co dopisać.