[Metro-Zdzieszowice] Stacja Szkolna
-
Westchnął przeciągle, ciężko. Bardzo ciężko.
- Twoja śmierć nic nie zmieni. Będziesz kolejnym martwym gnojkiem, jakich pełno w tym pierdolonym metrze. A nie chcę tracić czasu na ciebie. Dajesz mi coś wartościowego albo spadasz - Obrócił się do niego i wziął w dłonie włócznię. -
Mariusz “Szprycer” Woliński
Podrostek trzymał w dłoni słusznych rozmiarów kuchenny nóż. Stał pewnie, choć jego pozycja zdradzała, że nigdy w życiu nie miał styczności z prawdziwymi sztukami walki.
— Chyba ty. — Wypalił w kierunku Mariusza, po czym zawołał głośniej: —Dupek, Panowie, dupek! — I jak na zawołanie, z okolic zaułka w którym Łazik przed momentem natknął się na młodych, dobiegł go tupot kilku, szybko zbliżających się par stóp. -
- Ech, wy… “Młodzi gniewni”… “Podziemne pokolenie”…“Tunelowcy”… Macie trzy problemy. Pierwszym jest to, że gdzie coś nie idzie po waszej myśli, to organizujecie zbrojny napad - Odpalił papierosa i ostentacyjnie zdmuchnął płomień z zapalniczki benzynowej. Następnie przesunął dłoń z nią za plecy, gdzie trzymał Mołotowa.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński
— Z mojej per… pre… prespektytywy to ty masz teraz duży problem, gościu… Oddawaj książkę, a puścimy Cię żywego. — Zagroził Łysy, po czym zbliżył się o krok. Jego ziomkowie zrobili to samo, raczej nie zdając sobie sprawy z zamiarów Szprycera.
-
- Waszym drugim problemem jest to, że nie znacie honoru. Zawsze przychodzicie kupą. A ja potrafię rozwiązywać swoje problemy samemu - Przeciągnął się, maskując odpalanie szmaty lontu w butelce, wypuścić dużą chmurę dymu z papierosa.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński [T -2(Dzień 0)]
Młodzi nie zauważyli i tego.
— A trzeci to co, brak cier… cierkliwości? — Zaśmiał się Łysol, stając na granicy zasięgu włóczni Łazika, gotowy do uskoku i wyprowadzenia ciosu. Co dziwne, patrzył nie na niego, a na swoich ziomków za nim. — A teraz dawaj książkę. — Zażądał, wyciągając pustą lewicę przed siebie. Jego ton nie był już ani trochę żartobliwy, a zupełnie poważny. Wydawał się być pewnym swojego powodzenia. -
- A trzecim jest to, że zawsze przychodzicie z nożem na strzelaninę… - Westchnął smutno i mocno cisnął butelką w jego towarzyszy, a korzystając z zamieszania, uderzył prowodyra w pierś na odlew.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński [T -1(Dzień 0]
Butelka uderzyła prosto w pierś mizernego podrostka, momentalnie pokrywając go ogniem, który zahaczył też o jego kolegów. Trzy osoby zaczęły opętańczo wrzeszczeć, na czele z dzieciakiem, który zamienił się w żywą pochodnię. Łysol chyba nawet nie zdążył zdać sobie sprawy z tego co się dzieje, bo cios dosłownie zwalił go na plecy i wydusił całe powietrze z płuc. Zaczął gwałtownie kasłać i panicznie zaciągać się powietrzem, który coraz bardziej zachodziło swądem palonych ubrań i skóry.
-
Wyrwał włócznię i wrócił się dobrze bazy wypadowej, nie mając już co tu robić, gdy dzieciaki konały w ich własnym piekle.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński
Odbiegał z miejsca zdarzenia w akompaniamencie przeszywających krzyków młodych. Nie dziwne, że obudziły całkiem sporą ilość ludzi, którzy wyściubili się z swoich mieszkań, by sprawdzić co się dzieje. Niektórzy próbowali jakoś pomóc płonącym, ale nie było z tego wielkiego pożytku. Jeżeli którykolwiek z nich cudem przeżyje, to raczej szybko nie wróci do siebie.
Mariusz szybko powrócił do noclegowni, recepcjonista nie siedział na swoim krzesełku. Tymczasem Serweryn wciąż siedział w malutkim pokoiku, trzymając książkę na kolanach. Nie podnosząc wzroku znad tekstu, zapytał.
— Szybko wróciłeś. To przez Ciebie tak wrzeszczeli? — -
- Wrzeszczą przez własną głupotę. Idziemy, nie mamy już tutaj czego szukać - Ostatni raz poprawił swój sprzęt i stanął przed mężczyzną.
-
Serweryn westchnął.
— Oczywiście. — Powiedział, zamykając w dłoniach książkę. Była to “Wyspa Złoczyńców” autorstwa niejakiego Zbigniewa Nienackiego. Wrzucił ją do tornistra, spakował kilka innych bambetli i złapał kilof w dłonie.
— Możemy ruszać. Rozumiem, że chcesz objąć prowadzenie? — Zapytał. -
- Na razie możesz prowadzić, pójdziemy gdzieś bokiem. W tunelu ja przodem, ty mi pilnujesz pleców. Tylko bez jakichś durnych wygłupów, pełne skupienie. Gra się toczy o życie. A moje jest wyjątkowo cenne.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński [T - 0 (Dzień 0)]
— Yhm. — Mężczyzna mruknął w odpowiedzi, po czym zatknął ostrze kilofa między deski tylnej ściany. Jednym, silnym ruchem wyrwał je wraz z cieniutkimi gwoździkami, które o wiele lepiej nadawałyby się do przytrzymywania kartek jakiegoś ogłoszenia. Utworzony otwór ukazał beton tunelu, w którym mieścił się barak, oddzielony od noclegowni wąskim pasem wolnej przestrzeni.
— Podążaj za mną, tędy dotrzemy do właściwego tunelu bez żadnej… zbędnej atencji. — Powiedział, po czym przełożył szczudłowatą nogę przez pozostające na miejscu deski i zeskoczył w dół.
-
Popatrzył z powątpiewaniem, jednak ruszył za mężczyzną, starając się trzymać w odległości trzech kroków od niego i uważać na kolejne jego numery, jak poprzedni z wiązaniem.
-
Ten post został usunięty!
-
Mariusz “Szprycer” Woliński [T -12 (Wydarzenie)]
Tym razem obyło się bez jakichkolwiek nieprzyjemnych niespodzianek. Po krótkiej chwili marszu, podczas którego często musieliście przeciskać się między ścianami baraków, a tunelu, udało wam się przedostać na obszar, gdzie kończyła się zabudowa mieszkańców stacji, a zaczynał właściwy tunel. Za wami jarzyło się kilka słabych żarówek, nieoficjalna granica między Szkolną, a opuszczonym tunelem. Wiał z niego zatęchły, chłodny przeciąg, zapewne kolejny odcinek trasy powietrza, które tylko sobie znanymi ścieżkami krążyło po metrze. Z stropu raz po raz ściekały kropelki gromadzącej się na nim wody. Kap, kap, kap. W oddali, w ciemności tunelu coś chrobotało i piskało. Dobry znak, bo dzięki niemu było wiadomo, że to gryzonie, a nie sześciometrowy mutant czyhający na życie śmiałków.
Serweryn wyprostował się i przeciągnął, nabierając pełną pierś powietrza.
— Zawsze zastanawiało mnie, czemu ludzie się tu nie budują. My, górnicy, na taki kawał przestrzeni musieliśmy poświęcić miesiące pracy i od razu znajdowali się chętni na osiedlenie nawet w niewykończonych salach. A tu? Jak okiem sięgnąć solidny beton z każdej strony, nie inny niż ten za nami. Nie zrozumiem Szkolniaków. — Mężczyzna chwycił w palce małe, owalne pudełko w kolorze wyblakłej żółci, wielokrotnie ominięte taśmą. Wystawała z niego niewielka dźwigienka. -
- Bo ludzie to zwierzęta stadne, nade wszystko ceniące sobie przestrzeń i prywatność - Powiedział filozoficznie i przeciągnął się, czując już w kościach znajomy przeciąg i dreszcz, jaki zawsze się pojawiał przed jego kolejnym wyjściem.
-
Mariusz “Szprycer” Woliński [T -12 (Wydarzenie)]
— Może i masz rację. — Odpowiedział, po czym zaczął energicznie, ale jednostajnie kręcić korbką. Z pudełeczka wydobył się snop niebieskawego światła, niezbyt silny i miękki. Oświetlał jedynie dwa, może dwa i pół metra przed idącym, ale najwidoczniej Serwerynowi to wystarczało. Ruszył przed siebie, maszerując po ogołoconej do cna posadzce.
-
- Ile drogi znasz? - Pozwolił sobie na moment rozluźnienia, skoro miał przewodnika jako wytrych.