Miasto Linest
-
A więc wstał i wyszedł. Na zewnątrz starał się wypatrzeć wspomnianą wcześniej grupkę.
-
Abby:
No cóż, karczma jak to karczma, sporo już takich w życiu odwiedziłeś, raczej nic ciekawego. Było tu pusto, tylko kilka osób piło, jadło lub rozmawiało, lokal zacznie się zapełniać dopiero wieczorem. Niestety, wśród gości nie było żadnego Elfa.
Wiewiur:
- Gregory Warso. - skomentował krótko, z kieszeni płaszcza wyjmując papier, który ci podał, a na którym była dość aktualna podobizna twojego kompana. - Jeden z naszych ludzi twierdz, że widział go w waszym towarzystwie. Do was nic nie mam, Gildia również. Zaprowadźcie mnie do niego, więcej nie wymagam.
Max:
Tłum nie był zbyt gęsty, więc ci się to udało, choć byli dobrych dwadzieścia lub więcej metrów przed tobą, cały czas zwiększając dystans w dość szybkim tempie. -
Postanowił więc wyjść i ewentualnie wrócić pod wieczór. Ruszył do innej karczmy.
-
Ferled
Nawet najbardziej zatwardziały hazardzista może mieć momenty, kiedy ciężko będzie mu zachować kamienną twarz. Tak też było w wypadku Ferleda, który ledwo co utrzymał wcześniej przybrany wyraz twarzy, starając się nie dać po sobie poznać, że poczuł się nieco niepewnie po akcji rozmówcy. Niby Gregory nosił ten cały płaszcz i wydawał się znać na robocie, którą wykonują lichwiarze, ale cały czas sądził że jest to trofeum, z którego mężczyzna jest zwyczajnie dumny. W sumie, może z tego powodu go ścigają? Niemniej, postara się go kryć jak najlepiej i spróbuje jakoś uwolnić się z towarzystwa rozmówcy.
Wziął papier do ręki, przyjrzał mu się, a drugą ręką podrapał się po głowie, udając zamyślenie.
- Mhm, tak, widziałem go, jest może szansa że niedawno. Chyba nawet grałem w nim dzisiaj w kości! - Nagle magią dźwięku, sprawił że do uszu jego jak i lichwiarza dobiegł krzyk gdzieś z tłumu. Był rozgniewany, wkurzony i zirytowany. Ewidentnie szukał jakiegoś kanciarza, który ograł go w kościach. Reakcja Ferleda była niemal natychmiastowa - Pan wybaczy, ale to chyba o mnie mowa. - Dodał i spróbował oddalić się od nieznajomego jak najszybciej, w stronę przeciwną do tej, w której czeka na niego portal, najlepiej za róg jakiegoś budynku. Przed odejściem wyrzucił kartkę w losowym kierunku i sprawił, magią grawitacji, by ta podleciała do twarzy mężczyzny. Może uzna że zrobił to wiatr? Pójdzie drogą okrężną i spróbuje wyprowadzić Lichwairza na manowce.
//Nie będę miał za złe jak nie uznasz mi części akcji, bo domyślam się, że postać nie będzie bierna w stosunku do tego co odwala :V
I eeej, możemy uznać na logikę(jeśli nie mam tego w kp), że ten mój umie jakkolwiek czytać i pisać? Nawet proste zdania mi wystarczą :v // -
Starał się zrównać z nimi prędkością, aby cały czas utrzymywać jednostajne tempo. Jednocześnie nie pchał się jakoś bardzo w tłumy, aby przepychankami nie zwrócić na siebie uwagi celów. Wiadomo, że jak gdzieś skręcili, to sam przyspieszał, żeby móc ich widzieć. Dalej był to jednak chód, najwyżej marszobieg.
-
Abby:
Równie dobrze mógłbyś podpytać karczmarza, ale okazało się, że straciłbyś w ten sposób czas, bo w kolejnej karczmie zastałeś nieco więcej klientów, kupców, mieszczan, chłopów z okolicznych wsi i innych podróżnych, a wśród nich również Elfa. Mógł to być Kalandil, choć nie miałeś pewności, bo poza imieniem nic nie wiedziałeś na jego temat, nie dali ci nawet szczątkowego opisu. On zaś wyglądał jak typowy Elf, choć od tych, których spotkałeś był wyższy i lepiej zbudowany, co było widać choćby przez to, że nosił skórzany kaftan bez rękawów, szeroko rozpięty na klatce piersiowej. W bandolierze przewieszonym przez pierś miał pół tuzina noży do rzucania, w pochwach przy pasie dwa sztylety i kolejne dwa jednoręczne miecze, zaś oparty o stolik stał łuk i kołczan pełen strzał. Siedział plecami do ściany, powoli sącząc wino. Rzucił ci tylko przelotne spojrzenie i nie zwracał na ciebie już więcej uwagi.
Wiewiur:
Poszło ci zaskakująco łatwo, bo nawet nie próbował cię ścigać, a po prostu wszedł do karczmy, którą opuściłeś. Z jednej strony mógłbyś już odetchnąć z ulgą, z drugiej czułeś, że to jeszcze nie koniec, bo tak łatwo mógłbyś uciec jakiemuś początkującemu łowcy nagród, a nie pełnoprawnemu członkowi Gildii Lichwiarskiej.
Max:
Kręcili się jakiś czas po mieście, czasem wchodząc do budynków, takich jak karczmy i sklepy, tylko po to, aby po kilku minutach je opuścić. Albo cię nie zauważyli, albo właśnie zauważyli, ale starali się mieć to gdzieś. Tak czy siak, opuścili w końcu miasto, jakiś czas idąc traktem, aż w pewnym momencie skręcili prosto w przydrożny las. -
Podszedł najpierw do karczmarza i zamówił sobie piwo na odwagę.
-
Ferled
Oj, Ferled doskonale wiedział że to nie koniec i jedynie kupił sobie tylko odrobinę czasu. Rozejrzał się po ulicy, na którą trafił i poszukał jakiegoś przybytku, w którym mógłby znaleźć kartkę i coś do pisania, lub bliskie im zastępstwo. No i ważne by zastępstwo za kartkę mógł zmieścić do kieszeni.
-
//Teraz pomyślałem, że magia grawitacji byłaby lepsza, ale nie chciałem mieć takiej samej co bro.
Hm. Chyba wiedzą, skoro tak się kręcili, a potem poszli w las. Dalej trzymał nóż w kieszeni. Sięgnął również po dwa kolejne, nie rozpinając jednak koszuli. Oba schował w rękawach. Metal klingi przy rękojeści miał się delikatnie opleść wokół dłoni, nieco głębiej, aby nic nie wystawało, a on mógł jednocześnie z łatwością gestykulować. Chciał również mieć niewielką nitkę pod mały palec, aby mógł nimi dalej władać. Ten w kieszeni miał się natomiast zamienić w kastet z kolcami, idealny pod jego dłoń, a nawet mniejszy, jakby ktoś chciał go zwinąć - powiększy jak będzie trzeba. Nie wyciągnął go jednak. Po tej metamorfozie wyposażenia, ruszył za podejrzanymi. Ostrożnie, zachowując dystans. Na przykucu, oczywiście. -
Abby:
Kosztowało tylko dwie sztuki złota.
- Coś jeszcze? - zagadnął cię karczmarz.
Wiewiur:
Niewielu ludzi umiało czytać i pisać, szukać więc musisz tam, gdzie przebywały osoby choć częściowo wykształcone, na przykład w jakichś miejskich urzędach, banku, sklepach czy koszarach straży miejskiej.
- Nie możemy go po prostu zdzielić w łeb czy coś? - zapytał twój bardziej skory do bitki niż podchodów kompan.
Max:
Dzięki temu udało ci się w porę ukryć w zaroślach i mogłeś ich obserwować. W lesie założyli niewielki obóz, na który składało się ognisko i trzy namioty. Poza nimi w obozie był jeszcze jeden najemnik, bandyta czy kim oni byli, człowiek, z którym Goblin naradzał się szeptem. Po tym został wraz z człowiekiem w obozie, a dwaj kolejni odeszli dalej w las. -
Pokręcił głową i zacisnął powieki. Upił dość spory łyk, po czym zebrał się w sobie i pomalutku ruszył w stronę elfa. Było w ogóle miejsce obok niego?
-
//Nie wiedziałem że on idzie tuż za mną ;-;
Ferled
I żadnego z tych przybytków tu nie znalazł? Świetnie, w gorszą ulicę trafić nie mógł. Nie ma tu nawet farby i jakiejś deski? Wybornie. No nic, rozpoczął spacer po ulicy, dalej się za czymś rozglądając. Za cel obrał sobie tę lepszą część miasta.
- Widzisz Witoldzie, bardzo zależy mi na tym byśmy za bardzo nie wrzucali się w oczy. A przede wszystkim, byśmy nie robili sobie wrogów z groźnej organizacji. Wolę się ich pozbywać na chwilę od czasu do czasu, obrobić tego bogacza i uciec z tego miasta gdzieś, gdzie nas zbyt szybo nie odnajdą. A jak wiesz, zdzielenie w łeb to zarówno przyciąganie niechcianej uwagi jak i robienie sobie wroga z potężnej organizacji. - Dał mu chwilę na przetrawienie ich informacji. - Rozumiesz? - Żałował że na chwilę obecną zgubili Selenę, ale ufał jej w kwestii tego, że też sobie poradzi z ewentualnym Lichwiarzem, który się jej napatoczy. -
Wtenczas poruszał się bokiem, równolegle do śledzonych. Żałował że nie mógł ich usłyszeć, ale wolał nie ryzykować. Kiedy dwaj opuścili obóz, ruszył ostrożnie za nimi, dalej pozostając w ukryciu.
-
Abby:
Tylko jedno, naprzeciwko, jakby pomyślane o ewentualnych klientach, miał on bowiem niezrównaną reputację łowcy nagród i najemnika, który choć wysoko ceni swoje usługi, to jednak zawsze jest skuteczny i nigdy nie zawiódł, nieważne czy mierzył się z watahą wilków, niedźwiedziami, szajką bandytów czy najróżniejszymi potworami jakie nosiło Elarid.
Widząc, jak do niego podchodzisz, Elf skinął ci krótko głową i spojrzeniem wskazał na krzesło naprzeciwko, domyślając się, że masz do niego jakąś sprawę.
Wiewiur:
- No… Taaa. - mruknął krótko, widocznie nieprzekonany i pewnie dalej obstaje za swoim pomysłem, choć nie ma widocznie zamiaru zbytnio cię przekonywać. - To jak się chcemy go pozbyć?
Max:
Wbrew pozorom nie wyciągnęli nagle łopat i nie zaczęli kopać w ziemi, aby wyjąć stamtąd skarb, ale rzeczywiście natrafiłeś na kryjówkę ich precjozów, którą była wydrążona przez nich dziura w sporym drzewie, zatykana okrągłym fragmentem drewna z korą. Właściwie z daleka nie poznałbyś w ogóle z czym masz do czynienia. Tamci rozejrzeli się jeszcze podejrzliwie wokół, wyciągnęli ze skrytki niewielką skrzynię i skierowali się w powrotną drogę do obozu. -
Upił jeszcze ociupinkę i usiadł. Odetchnął, po czym postarał się w miarę jasno wyjaśnić elfowi, z czym przysłały go inne elfy.
-
Ferled
- Póki co nie wiem. Poinformuję Ristela/Zapomniałem przez ile l się to imię pisze :v/ o tym gościu i udamy się do portalu okrężną drogą. I tak miałem zamiar już stąd spadać… Rozglądaj się więc za czymś co zmieszczę do kieszeni i na czym można pisać. I ogólnie za czymś do pisania…
-
Hmmm… Przemyślane. I nie głupie. Zaczynał wątpić w ich nieuczciwość - są za mądrzy aby wsadzać takie rzeczy do banku. Chyba że chcieliby jakoś wyrobić bankiera… Sam ruszył ponownie, tą samą drogą którą przybył.
-
Abby:
- Nie wiem czy o tym zapomniałeś, czy im umknęło to, że powinni ci to przeszkadzać, ale mam zatargi z moimi krewniakami i na swój sposób mnie wygnano. Dlaczego miałbym im teraz pomóc?
Wiewiur:
Pióro, atrament czy węgielki były na pewno gdzieś do kupienia, ale nie zauważyłeś żadnego straganu z takowymi lub odpowiedniego przedmiotu stojącego na widoku, z podobnych względów, przez które nie mogłeś choćby odnaleźć papieru lub innego materiału do pisania.
Max:
//Ruszył tą samą drogą, ale gdzie? Do obozu tych typów? Czy do miasta?// -
//Do obozu.
-
— Nie mam pojęcia. Może mieli wrażenie, że pieniądze wystarczą, by zmienić twoje zdanie.