Miasto Linest
-
Ferled
Oj, Ferled doskonale wiedział że to nie koniec i jedynie kupił sobie tylko odrobinę czasu. Rozejrzał się po ulicy, na którą trafił i poszukał jakiegoś przybytku, w którym mógłby znaleźć kartkę i coś do pisania, lub bliskie im zastępstwo. No i ważne by zastępstwo za kartkę mógł zmieścić do kieszeni.
-
//Teraz pomyślałem, że magia grawitacji byłaby lepsza, ale nie chciałem mieć takiej samej co bro.
Hm. Chyba wiedzą, skoro tak się kręcili, a potem poszli w las. Dalej trzymał nóż w kieszeni. Sięgnął również po dwa kolejne, nie rozpinając jednak koszuli. Oba schował w rękawach. Metal klingi przy rękojeści miał się delikatnie opleść wokół dłoni, nieco głębiej, aby nic nie wystawało, a on mógł jednocześnie z łatwością gestykulować. Chciał również mieć niewielką nitkę pod mały palec, aby mógł nimi dalej władać. Ten w kieszeni miał się natomiast zamienić w kastet z kolcami, idealny pod jego dłoń, a nawet mniejszy, jakby ktoś chciał go zwinąć - powiększy jak będzie trzeba. Nie wyciągnął go jednak. Po tej metamorfozie wyposażenia, ruszył za podejrzanymi. Ostrożnie, zachowując dystans. Na przykucu, oczywiście. -
Abby:
Kosztowało tylko dwie sztuki złota.
- Coś jeszcze? - zagadnął cię karczmarz.
Wiewiur:
Niewielu ludzi umiało czytać i pisać, szukać więc musisz tam, gdzie przebywały osoby choć częściowo wykształcone, na przykład w jakichś miejskich urzędach, banku, sklepach czy koszarach straży miejskiej.
- Nie możemy go po prostu zdzielić w łeb czy coś? - zapytał twój bardziej skory do bitki niż podchodów kompan.
Max:
Dzięki temu udało ci się w porę ukryć w zaroślach i mogłeś ich obserwować. W lesie założyli niewielki obóz, na który składało się ognisko i trzy namioty. Poza nimi w obozie był jeszcze jeden najemnik, bandyta czy kim oni byli, człowiek, z którym Goblin naradzał się szeptem. Po tym został wraz z człowiekiem w obozie, a dwaj kolejni odeszli dalej w las. -
Pokręcił głową i zacisnął powieki. Upił dość spory łyk, po czym zebrał się w sobie i pomalutku ruszył w stronę elfa. Było w ogóle miejsce obok niego?
-
//Nie wiedziałem że on idzie tuż za mną ;-;
Ferled
I żadnego z tych przybytków tu nie znalazł? Świetnie, w gorszą ulicę trafić nie mógł. Nie ma tu nawet farby i jakiejś deski? Wybornie. No nic, rozpoczął spacer po ulicy, dalej się za czymś rozglądając. Za cel obrał sobie tę lepszą część miasta.
- Widzisz Witoldzie, bardzo zależy mi na tym byśmy za bardzo nie wrzucali się w oczy. A przede wszystkim, byśmy nie robili sobie wrogów z groźnej organizacji. Wolę się ich pozbywać na chwilę od czasu do czasu, obrobić tego bogacza i uciec z tego miasta gdzieś, gdzie nas zbyt szybo nie odnajdą. A jak wiesz, zdzielenie w łeb to zarówno przyciąganie niechcianej uwagi jak i robienie sobie wroga z potężnej organizacji. - Dał mu chwilę na przetrawienie ich informacji. - Rozumiesz? - Żałował że na chwilę obecną zgubili Selenę, ale ufał jej w kwestii tego, że też sobie poradzi z ewentualnym Lichwiarzem, który się jej napatoczy. -
Wtenczas poruszał się bokiem, równolegle do śledzonych. Żałował że nie mógł ich usłyszeć, ale wolał nie ryzykować. Kiedy dwaj opuścili obóz, ruszył ostrożnie za nimi, dalej pozostając w ukryciu.
-
Abby:
Tylko jedno, naprzeciwko, jakby pomyślane o ewentualnych klientach, miał on bowiem niezrównaną reputację łowcy nagród i najemnika, który choć wysoko ceni swoje usługi, to jednak zawsze jest skuteczny i nigdy nie zawiódł, nieważne czy mierzył się z watahą wilków, niedźwiedziami, szajką bandytów czy najróżniejszymi potworami jakie nosiło Elarid.
Widząc, jak do niego podchodzisz, Elf skinął ci krótko głową i spojrzeniem wskazał na krzesło naprzeciwko, domyślając się, że masz do niego jakąś sprawę.
Wiewiur:
- No… Taaa. - mruknął krótko, widocznie nieprzekonany i pewnie dalej obstaje za swoim pomysłem, choć nie ma widocznie zamiaru zbytnio cię przekonywać. - To jak się chcemy go pozbyć?
Max:
Wbrew pozorom nie wyciągnęli nagle łopat i nie zaczęli kopać w ziemi, aby wyjąć stamtąd skarb, ale rzeczywiście natrafiłeś na kryjówkę ich precjozów, którą była wydrążona przez nich dziura w sporym drzewie, zatykana okrągłym fragmentem drewna z korą. Właściwie z daleka nie poznałbyś w ogóle z czym masz do czynienia. Tamci rozejrzeli się jeszcze podejrzliwie wokół, wyciągnęli ze skrytki niewielką skrzynię i skierowali się w powrotną drogę do obozu. -
Upił jeszcze ociupinkę i usiadł. Odetchnął, po czym postarał się w miarę jasno wyjaśnić elfowi, z czym przysłały go inne elfy.
-
Ferled
- Póki co nie wiem. Poinformuję Ristela/Zapomniałem przez ile l się to imię pisze :v/ o tym gościu i udamy się do portalu okrężną drogą. I tak miałem zamiar już stąd spadać… Rozglądaj się więc za czymś co zmieszczę do kieszeni i na czym można pisać. I ogólnie za czymś do pisania…
-
Hmmm… Przemyślane. I nie głupie. Zaczynał wątpić w ich nieuczciwość - są za mądrzy aby wsadzać takie rzeczy do banku. Chyba że chcieliby jakoś wyrobić bankiera… Sam ruszył ponownie, tą samą drogą którą przybył.
-
Abby:
- Nie wiem czy o tym zapomniałeś, czy im umknęło to, że powinni ci to przeszkadzać, ale mam zatargi z moimi krewniakami i na swój sposób mnie wygnano. Dlaczego miałbym im teraz pomóc?
Wiewiur:
Pióro, atrament czy węgielki były na pewno gdzieś do kupienia, ale nie zauważyłeś żadnego straganu z takowymi lub odpowiedniego przedmiotu stojącego na widoku, z podobnych względów, przez które nie mogłeś choćby odnaleźć papieru lub innego materiału do pisania.
Max:
//Ruszył tą samą drogą, ale gdzie? Do obozu tych typów? Czy do miasta?// -
//Do obozu.
-
— Nie mam pojęcia. Może mieli wrażenie, że pieniądze wystarczą, by zmienić twoje zdanie.
-
Max:
Tam też dotarłeś bez żadnych problemów, wciąż cię nie widzieli lub lazłeś prosto w pułapkę. Tak czy siak, niewiele możesz się dowiedzieć, bo widzisz jedynie stojącego na warcie Gnolla, reszta wraz z łupem zniknęła w jednym z namiotów.
Abby:
- To zależy ile ich masz. -
Wymienił sumę, jaką na dogadanie się z Kalandilem przekazały mu elfy.
-
- Jeśli przekażesz mi to teraz, to mogę ci pomóc… Na jakiś czas, bo dwieście złotników to o wiele za mało za takie usługi.
-
Przekazał mu pieniądze, w końcu nie miał zbyt wielu alternatyw.
-
- Niech będzie. - odparł, ważąc w dłoniach sakiewkę, którą po chwili przypiął do pasa. - Mogę wyruszyć choćby zaraz. Masz tu coś jeszcze do załatwienia? I jaki mamy właściwie plan?
-
— Na obydwa pytania mogę odrzec “nie mam”. Nie mam zielonego pojęcia co robić, a głupa rżnąć nie będę, bo i tak byś mnie przejrzał.
-
- Z jednej strony to dobrze, bo możemy wyruszyć od razu. Z drugiej to gorzej, bo to teraz ja muszę zająć się wszystkim… Dobrze. Na czym się właściwie znasz?