Federacja Starej Huty
-
Oba trzaski brzmiały jak wystrzały karabinowe, chociaż i tak były o wiele bardziej ciche, niż odgłosy z jednego z pomieszczeń obok. Ohydne miękkie plaski jasno wskazywało, że ktoś bezceremonialnie ciął nożem. Mimo śmierci cichej i spokojnej, wrażenie pozostawało o wiele gorsze, niż strzelanie w piwnicach różnej maści. Teraz już oddział prowadziła Kicińska, drugie i ostatnie piętro tych niskich bloków jawiło się jako najmocniej strzeżone. Ale gdy weszliście do czołowego mieszkania, jakiś mężczyzna spał tam trzymając w objęciach broń, która równie dobrze mogła byś zdezelowanym przedwojennym karabinem maszynowym, jak i współczesną inwencją twórczą lokalnych szamanów. Dogasająca świeczka pod jego nogami wskazywała na to, że powinien trzymać wartę.
-
Obserwował, pozostawiając innym dostarczenie śpiącemu kibolowi tego, na co zasługiwał. Choć zaczęło trapić go poczucie tego, że sprawy toczyły się nieco zbyt dobrze… Ale nawet kibole nie byli tak głupi, by poświęcić tylu ludzi dla pułapki. To niemożliwe.
-
Bez zbędnych konwenansów, kobieta po prostu podeszła, wbiła mu nóż w szyję przy jednym uchu i przeciągnęła do drugiego. Śmierć szybka i stosunkowo bezbolesna. Jeszcze kilka minut żołnierze się upewniali, co do bezpieczeństwa sytuacji, po czym nastąpiła zbiórka. Jak się okazało, oddziałowi faktycznie skończyły się zapasy. Nigdzie nie było jedzenia ani wody, a naboi do broni było raptem kilka, i tylko dlatego oddział poszukiwawczy dał radę się przebić.
- Tak to jest, jak malkontenci biorą się za poważną robotę - Kicińska nie miała kompletnie żadnych refleksji, nad całą sytuacją przeszła do porządku dziennego - Zbierać tylko wartościowy szmelc, za pięć minut idziemy na Płytę, i jak uda się coś z tego złomu przehandlować, to wejdziemy na stadion bokiem. To ostatnia szansa, sami już nie mamy prowiantu na kręcenie się po okolicy. Ruchy, patałachy! -
Przebiegł prędko przez pokoje, poczynając od tego w którym zakończył żywot dwóch zwierząt, zbierając jedynie najpotrzebniejsze fanty, jak zapasy, naboje, proch, broń czy medykamenta. Starał się nie patrzeć na twarze martwych. Pomimo wszystkiego, co myślał teraz o kibolach, nie chciał zobaczyć w nich znajomych mu oblicz.
-
Dość szybko cały oddział zabrał się parterze i zgromadził sprzęt. Było tego niewiele, dowódca oddziału kręciła głową z dezaprobatą, niewiadomo czy przez małą szansę zapłaty, czy przez kompletne nieprzygotowanie Ligi do prowadzenia działań wojennych. Część z tego odrzuciła w kąt jako bezwartościowe, resztę mniej więcej rozdzieliła po równo, żeby każdy niósł równe dodatkowe obciążenie. Po tych przygotowaniach szybko wróciła pod swój stary posterunek, a stamtąd prosto na tereny sąsiedniej frakcji.
-
Posłała tego gońca z informacją do dowództwa? Chyba tak, a przynajmniej tak Marley myślał kiedy maszerował wraz z resztą grupy. Chociaż cały czas byli w ruchu, to uznawał to za swojego rodzaju odpoczynek. W końcu po tranzycie czeka ich Stadion, a tam zacznie się prawdziwa walka. Miał nadzieję, że major wie, na co się pisze.
-
//Rozkaz skoordynowanego ataku, odbicie Achaja, podporządkowania się specjalsom na przeciwległym skrzydle, odkrycie zbrodni wojennych Kiboli, wsparcie odciętej chorąży Kicińskiej, oswobodzenie Kicińskiej i pomoc w wykonaniu jej rozkazów//
Marsz w ciemnościach nie był łatwy i mógł trwać długo. W pewnym momencie wszyscy przystali, Federacja próbowała dawać sobie znaki rękami, jak przedwojenne wojsko, ale mrok uniemożliwiał komunikację. Każdy przystanął w pozycji gotowej do strzału. Sytuacja robiła się napięta, jednak Kicińska spokojnie powiedziała głośno:
- Grzmot.
- Że co? Nie pada przecież.
- Płyta?
- A kto, policmajstry?
- Federacja prosi o tranzyt.
- Prowadzicie wojnę z Ligą, nie możemy was przepuścić. Uznają nas za wrogów.
- Zapłacimy.
I Chyba te słowa sprawiły, że oddział pobliskiej frakcji się zawahał. -
Pieprzone ceregiele, nie mieli czasu na to! Musieli przejść jak najszybciej przez Płytę, później Stadion i powrót do Federacji. Marley chciał to prędko skończyć, nie tylko by oszczędzić bezsensownie przelanej krwi, ale też by upewnić się, że Owca wyszła z walki cało…
-
- Chodźcie z nami - W końcu ktoś z Płyty się przełamał i z mroku wyłoniło się osiem sylwetek. Oddział wypadowy oświetlił was latarkami, przy okazji dając ogląd na siebie. Jak na dość biedną populację, sprzęt mieli zdatnej jakości, chociaż żaden szanujący się stalker nie chciał by się z takim pokazać.
W obstawie lokalsów, wprowadzili was do jednego z pobliskich bloków, zapewne wysuniętego posterunku. Tam siedział ktoś, kogo można by śmiało porównać do stereotypowego dowódcy z czasów Drugiej Wojny Światowej. Krótkie wyjaśnienie sytuacji i przeglądnięcie przyniesionego sprzętu jednak nie rozchmurzyły jego ponurej facjaty.
- Możemy przez to samo zostać wciągnięci w wojnę. Już i tak mamy problemy z ich ciągłymi rajdami, nie trzeba nam jeszcze pełnoskalowego konfliktu. -
Słuchał, ciekawy jak Kicińska ma zamiar to rozwiązać. Ale powinno pójść gładko… Jeżeli już wpuścili ich,to znaczy że chcą ich też przepuścić. Teraz tylko kwestia tego, by sobie to uświadomili.
-
- Chyba się nie zrozumieliśmy… - Powiedziała spokojnie chorąży - To nie jest zapłata za tranzyt, tylko za zamknięcie oczu. Reszta zostanie dostarczona w przeciągu tygodnia.
Widać było, że oficer się waha.
- Nawet jeśli, to i tak nie mogę sam podjąć takiej decyzji. Osoby postawione wyżej ode mnie decydują, komu się opłaca narazić.
- Nie pierdol, człowieku! - Kobieta ryknęła na całe gardło - Nie mamy czasu na narady! Bierz chabar i nas przepuść. Klepiecie taką biedę, że tylko to wam starczy na miesiąc handlu, a jeszcze coś dorzucimy!
Sytuacja zaczęła się robić z lekka napięta, mimo to żołnierz Wielkiej Płyty pozostawał flegmatyczny jak stereotypowy Brytyjczyk. -
Ten post został usunięty!
-
Ten post został usunięty!
-
Ciało Marleya zaczęło się powoli spinać, podświadomie czuł, że ryzyko tego, że tranzyt przez Wielką Płytą nie pójdzie po ich myśli rosło… Ale wciąż ufał, że Major rozwiąże to polubownie. Wpuścili ich, więc chcą ich przepuścić. Nie chcą tylko zejść z ceny.
-
Przez chwilę jeszcze siedział spokojnie, po czym przeciągnął dłonią po twarzy.
- Postawią mnie przed sądem polowym… - Spojrzał na zegarek - Macie dziesięć minut, potem jest zmiana warty. I jak was zobaczą, to będę musiał zgłosić naruszenie granic.
Kicińska skinęła głową i pospiesznie was zebrała, po czym praktycznie biegiem ruszyła do bocznej bramy stadionu. Byliście w takiej odległości, że nawet za dnia zeszło by dłużej, a wy jeszcze musieliście się poruszać praktycznie po omacku. -
Lepsze warunki działania będą mieli dopiero po śmierci, a czy będzie to szybko czy późno, to zależało tylko od tego, jak poradzą sobie teraz. Pobiegł z resztą drużyny, przytrzymując hokej, by obwiązujące go łańcuchy nie miały nawet szansy zabrzęczeć. Ich dźwięk będzie potrzebny dopiero za chwilę.
-
Sapiąc jak parowozy, oddział dotarł do bramy, która była zamknięta na kłódkę. Chorąży chwilę grzebała przy niej jakimś trudem, i gdy ta wreszcie opadła na płytki z głuchym uderzeniem, pchnęła jedno skrzydło. Pisk zastanych zawiasów pośród nocnej ciszy był tak przeszywający, jak ryki dinozaurów ze starych filmów.
- Chuj, może są na tyle zajęci Dychą, że nie zwrócą uwagi - Mruknęła Kicińska - Biegiem do trybun, jak znam Messiego, to ten kutas będzie siedział gdzieś w ich podziemiach.
Kolejny bieg, kolejne sapanie, kolejne płuca wypluwane w kawałkach po drodze. Najwyraźniej faktycznie wszystkie siły były zaangażowane w wojnę, bo bez problemu weszliście pod trybuny. Tutaj kobieta się zatrzymała i zaczęła rozglądać po korytarzach. Ewidentnie była tutaj pierwszy raz i nie miała pojęcia, gdzie teraz iść. -
// CZY TO TEN MOMENT W KTÓRYM EPICKIE ORIGIN STORY MARLEYA WCHODZI W GRĘ!?//
Wraz z wejściem na stadion, wspomnienia tego, kim był i co robił w pierwszych latach po katastrofie dopadły go z mocą broni nuklearnej. Poczuł się słaby, ale nie przez długi bieg, a przez obrazy, które atakowały jego umysł. Poczuł znajome, podskórne swędzenie w lewej ręce, ale parł do przodu, nie zatrzymywał się, bo wiedział, że jeżeli kiedykolwiek będzie chciał rozprawić się z tym miejscem i z swoją własną, dawną osobą, to nie będzie lepszego dnia niż dzisiaj.
Przypomniał sobie gdzie, przynajmniej za czasów jego pobytu na stadionie, rezydował herszt tej smutnej bandy wykolejeńców. Odtworzył zakorzeniony głęboko w pamięci układ pomieszczeń i korytarzy…
— Do Messiego w tą stronę. — Powiedział po namyśle i wszedł w korytarz prowadzący do siedziby przywódcy Kiboli, prowadząc resztę za sobą i zawzięcie ignorując znajome, na nowo wybudzone z letargu przez wspomnienia, uczucie pragnienia…
//PLZ LET ME HAVE IT TO JEST TEN EPICKI MOMENT MARLEYA PROSZĘ
-
Dowódca przez chwilę patrzyła na ciebie podejrzliwie, ale nie mając lepszego rozwiązania, dała pozostałym znak, by ruszyć za tobą. Razem zanurzyliście się w labiryncie korytarzy niosących w swych ścianach przemoc już od lat. Trochę kluczenia, trochę gubienia tropów i omijania bardziej uczęszczanych miejsc, aż znaleźliście się przed ostatnimi drzwiami. Przed wami już tylko posterunek kontrolny, a potem włości pana i władzcy okolicznej murawy.
-
— Posterunek. — Marley szepnął do reszty, gestem unoszonego hokeja dając im do zrozumienia, by przygotowali się na ewentualną walkę. — Tutaj już możemy mieć towarzystwo.