Federacja Starej Huty
-
— Posterunek. — Marley szepnął do reszty, gestem unoszonego hokeja dając im do zrozumienia, by przygotowali się na ewentualną walkę. — Tutaj już możemy mieć towarzystwo.
-
- Tylko Ty nie masz na sobie mundury, zagadaj ich - Kobieta skinęła na drzwi. Reszta już się przygotowała do siłowego wejścia, chociaż część z nich wyciągnęła broń białą, licząc na to, że do samego końca uda się zakończyć Messiego.
-
— …Dobra. — Westchnął, zgadzając się pomimo tego, że im głębiej w stadion schodzili, tym bardziej nie chciał sięgać do swojej przeszłości związanej z tym miejscem, nawet jeżeli musiał.
Teraz jednak stanął przed drzwiami, wziął głęboki oddech, przybliżył pięść do drzwi i… wystukał na nich rytm hymnu klubu piłkarskiego Stal Stalowa Wola.
//Teraz trochę improwizuję, więc jakbym wymyślił coś zupełnie z czapy, to powiedz. //
-
- Pojebało?! - Usłyszałeś męski, ochrypły głos zza drzwi - Wlazł! Kiego chuja wali w te drzwi!
Znalazłeś się w dość małym pomieszczeniu, przedzielonym biurkiem, przy którym jeden z kiboli siedział i patrzył na ciebie niechętnie, a drugi siedział z nogami położonymi na blacie i spał. Po drugiej stronie znajdowały się drzwi przeznaczenia, mające odwrócić losy miasta.
- Szef śpi, meldunki zostaw na bazie. -
— Przekaż tylko coś szefowi, jak się obudzi. — Powiedział, podchodząc do biurka.
Miał nadzieję, że kilkanaście lat seperacji od tej godnej pogardy bandy zmieniło jego twarz na tyle, by nawet jeżeli ten człowiek znał go kiedyś, tak nie był w stanie go poznać dzisiaj, a przynajmniej nie zdążył go poznać zanim będzie dla niego za późno.
Gdy już się zbliżył na tyle, bez ostrzeżenia zdzielił hokejem kibola w czaszkę, by jednym, silnym uderzeniem pozbawić go przytomności. Jeżeli to nie wystarczyło, poprawił. Zaraz po tym obrócił się, by to samo sprawić jego koledze, gdyby ten zdołał się obudzić.
-
Mężczyźnie nie trzeba było poprawiać, późna godzina i przekonanie, że nikt nie będzie aż tak bezczelny, skutecznie uśpiły jego czujność. Gdy obróciłeś się do drugiego, Kicińska już wyciągała nóż z jego szyi, która w zasadzie teraz wyglądała jak rura.
- Skoro śpi, to wejdziemy po cichu, sprawdzimy czy nie ma niedoborów żelaza pod żebrem, i się zmywamy - Mimo mikrego pomieszczenia, część oddziału weszła, by ubezpieczać wasze tyły, a reszta rozeszła się po okolicznych korytarzach. -
Marleyowi przez chwilę przeszło przez myśl czy nie rozsądniejszym byłoby porwanie przywódcy Kiboli, aby Federacja miała w swoich rękach kartę negocjacyjną, jednak szybko pozbył się tych myśli. Po tym, co widział w piwnicach… Nie zamierzał już z nikim negocjować i nie wyobrażał sobie, by Federacja też mogła.
Wolał jednak samemu pozostać z tyłów. Pomimo wszystkiego, nie chciał zostać rozpoznanym, nawet jeżeli chodziło o człowieka, który miał zaraz zginąć. Tylko kiwnął głową, nie mając sprzeciwu wobec planów Kicińskiej, samemu pozostał na swojej pozycji.
//Jest coś szczególnego, co powinienem wiedzieć o Messim? //
-
//Nic ważnego.
Chwila majsterkowania przy drzwiach i się otworzyły prawie na oścież. Pierwsza weszła chorąży, zaraz za nią jeden z federałów. Moment napiętego milczenia i…
- Magda?! Jezu Chryste! - Krzyknął mężczyzna i podbiegł do łóżka. Ledwo się zbliżył na wyciągnięcie ręki, a jego głowa eksplodowała niczym arbuz. Messi trzymał młot wyburzeniowy, którym zamienił żołnierza w mielonkę, i wyszedł zza szafy, która rzucała spory cień na róg pomieszczenia. -
//To się nazywa epickie wejście. //
Cholera, Messi spodziewał się ich! Teraz Marley nie miał wyboru, nie mógł zostać z tyłu, nawet jeżeli stał. Sam wbiegł do pomieszczenia, mając nadzieję na to, że lżejszym i poręczniejszym hokejem zdąży zadać cios Messiemu szybciej, niż on jemu młotem. W najgorszym razie kupi trochę czasu Kicińskiej na wyprowadzenie uderzenia, licząc na to, że zdoła uniknąć zmiażdżenia wyburzeniową lochą.
-
Kibol bez problemu zbił twój cios trzonkiem swojego młota.
- Co to, kurwa, ma być?! Przychodzita jak do siebie, i to jeszcze bez zaproszenia! Bałagan robita! I jeszcze nie swoje kurewki próbujecie obmacywać!
- Przyszliśmy zakończyć Twoje panowanie - Głos Kicińskiej był tak spokojny, jakby rozmawiała o pogodzie.
Mężczyzna się zaśmiał i rozprostował ramiona.
- A to niby ma to zrobić? Jakiś dzieciak bez łba? Stara baba? - Kolejno pokazywał palcem po zabranych, gdy jego wzrok padł na ciebie, to mocno się zdziwił - I… Ty?! -
W milisekundzie, w której palec Messiego padł na Marleya, mężczyzna zamarł. Jakby jego całe ciało w ciągu sekund zamarzło od wewnątrz, a następnie rozpadło się jak krucha tafla wiosennego lodu, uderzona młotem wyburzeniowym, jaki trzymał w rękach przywódca kiboli. Brudny, kuriozalnie zdeformowany potwór, jakim była historia jego własnego życia rozpoznał go i stał metry przed nim, gotowy do drapieżnego skoku. Znajome uczucie w jego lewym ramieniu wręcz eksplodowało, wylewając się żarem na całą kończynę.
— Niczego, kurwa, nie mów! — Marley ocknął się, wyszarpując wolną dłonią obrzyna z kabury i kierując jego lufę wprost na Messiego. Czuł narastającą w sobie panikę, strach i coraz to silniejsze drżenie dłoni.
-
Messi wybuchł potężnym śmiechem, aż opuścił młot tak, że końcówka trzonka oparła się o podłogę, a sam złapał za głownie na wysokości piersi.
- Ohoho, nie lubimy sobie przypominać, co? Byłeś słabiak i zawsze bedziesz. Nie miałeś jaj, coby z nami zostać, a teraz nawet nie masz, strzelić. Takie robaki zgniatam na co dzień, jednego mam nawet pod nogami w tej chwili. Pewnie nawet dali ci ślepaki, bo szkoda marnować kul na ciebie, jak tylko postoisz z boku - Na koniec splunął w kąt. -
Strach, jaki buchał teraz w wnętrzu Marley przypominał stary, rozdygotany silnik, w który po dwudziestu latach wlano nowy olej i odpalono. Trząsł się, wibracje rzucały nim w każdą stronę i tylko resztki zmysłów trzymały go przy tym, by nie rozkręcić się na najmniejsze kawałeczki. Jednak zardzewiałe spawy i stare śruby powoli przestały wytrzymywać, jedna za drugą kruszyły się i odlatywały. Wódz, wróg, kibole, federacja,… Wszystkie te pojęcia wpadały teraz w jedną, zastałą komorę spalania, którą batem przymuszono do pracy. Marley, Marek, Mar, Mariusz, Marcin, Markus… Każdy człowiek siedzący w wnętrzu mężczyzny nie wytrzymywał, nie wiedząc kim jest. Obudzone z letargu głosy wykrzykiwały kolejno ,Najemnik! Zabójca! Pokutnik! Kibol! Łaskawy! Morderca!“, lecz ostatni z nich zaczął przeważać i dominować nad innymi. Przed oczami Marley znów stanęła Eliza, patrząc na niego zakrwawionymi oczami, kiedy ten spuszczał cios za ciosem: ,MORDERCA! MORDERCA! MORDERCA!”.
Nawet nie wiedział, kiedy pociągnął za spust. Był teraz w innym, o wiele gorszym miejscu niż podziemia stadionu Stalówki.
-
Huk wydawał się tak potężny, jakby nastał drugi Dzień Sądu. Odgłos przypominał o umierającym świecie, który to prawie każdy z obecnych znał. Przez chwilę nastało zamrożenie czasu i przestrzeni, nikt się nie ruszał, nie bardzo wiedząc, co się stało i co teraz zrobić. Dym starego prochu na chwilę zasłonił cały pokój, z wolna opadając niczym mgła.
Messi stał na swoim miejscu, w szoku patrząc na swój brzuch, w którym widniała dziura wielkości pięści. Stał tak dłuższą chwilę, i dopiero jak rana zaczęła nabiegać krwią, to padł na podłogę bez życie.
- Magazyn, do kurwy nędzy! Słyszysz mnie?! - Kicińska chyba od dłuższego czasu potrząsała cię za oba ramiona i już z rozpędu dała ci po twarzy na ocucenie - Benzyna, olej, mazut, nawet spirytus! Cokolwiek co się pali! -
Marley zamrugał oczami, czując palący ból w swoim policzku. Spojrzał powoli, jakby dopiero co obudził się z długiego snu, na swoją dłoń, w której trzymał obrzyn. Z jego lufy wciąż unosił się dym po wystrzale. Po tym przeniósł wzrok na martwego Messiego. Zabił go, nawet jeżeli nie był to osobą, którą widział przed sobą gdy pociągał za spust.
— Boże… Elizko… — Wyszeptał tylko, po czym spojrzał na Kicińską załzawionymi, jednocześnie przerażonymi i zrozpaczonymi oczami.
-
- Ja pierdolę, no chłop się nam rozkleja - Odczułeś na własnej twarzy, jak wygląda pamięta scena z jednego z aktorskich filmów o Asterixie i Obelixie - Popłaczesz sobie później, teraz musimy spierdalać! Przysięgam, jeszcze chwila, i sama cię zastrzelę na miejscu!
-
— Ja… Magazyn. — Odpowiedział słabo, biorąc sobie do serca słowa Major o tym, że na płacz będzie czas później.
Poprzez mgłę krwawych wspomnień przywołał z pamięci lokalizację magazynu. Przeżywał będzie później. Teraz ma rozkazy.
— Tam! — Powiedział, wybiegając z pomieszczenia w kierunku rzeczonego magazynu, jednocześnie ocierają rękawem twarz.
-
Po tym całym bałaganie, oddział już nie bawił się w subtelności, poległego towarzysza zostawili na miejscu, dziewczynę zabrali ze sobą na noszach zrobionych z prześcieradła. Najpewniej podali jej jakieś narkotyki. Biegli po korytarzach, nie zważając praktycznie na nic, strzelając w biegu i na oślep, a kibole odpowiadali równie nieskładnie. Po drodze poległo kolejnych dwóch, ale teraz oddział miał poważniejsze zmartwienia na głowie.
Dostaliście się do magazynu wypełnionego olejami, benzyną i wszelkim dobrobytem dzisiejszych czasach, które paliły się aż miło. Szybko porozrzucali, co się dało, żeby na podłodze zrobiło się bajoro, po czym Kicińska złapała za kanister i zaczęła wylewać z niego ścieżkę.
- Do wyjścia! Ruchy, kowboju, czas ucieka! Najkrócej jak się da! I znajdź mi jeszcze jakiś ogień! -
— To w tą stronę! — Zawołał i biegiem poprowadził cały oddział ku najbliższemu wyjściu z stadionu.
Biegnąc, wyciągnął z kabury obrzyna. Ostatniej kuli pozbył się przed chwilą, ale nawet bez prochu na panewce, pociągnięcie za spust powinno wytworzyć iskrę potrzebną do zapalenia benzyny, którą był gotowy dać gdy tylko Major wyda rozkaz.
-
Po drodze straciliście kolejnego, i chociaż opór był nieskoordynowany, to jednak zaciekły. W boju dotarliście wreszcie do wyjścia, gdzie Kicińska rzuciła kanister, wyrwała broń z twojej dłoni i zapaliła “ścieżkę”. Ogień momentalnie pobiegł w podziemia.
- W nogi, do Dychy! - Krzyknęła i popędziła prosto do głównej bramy, licząc na to, że mrok was ukryje. Im bliżej byliście linii frontu, tym jaśniej zaczęło się robić, jednak do wschodu zostały co najmniej dwie godziny. Zaczynaliście się rzucać w oczy przed ostatnim blokiem Federacji, który właśnie był okupowany przez kiboli.