Szkarłatna Wyspa
-
Bardziej interesowało go coś mniej świecącego, ale jedna moneta ujdzie.
- Dobra, to gdzie mają swoje chaty? Przy dżungli? -
— Albatrosss… — pociągnął cicho pod nosem. — A wiecie, że jest taki ptak?
Pewnie część kobiet go nie zrozumie, ale co mu tam. Gadka to gadka. -
Max:
Wskazał ci odpowiedni kierunek i odszedł do swoich spraw. Najwidoczniej dogadasz się z nimi bez tłumacza.
Zohan:
Znów zaśmiały się zaszczebiotały coś w swoim języku, czego nie rozumiałeś. No i byłeś dzięki temu z nimi kwita, bo i one pewnie niewiele rozumiały z tego, co mówiłeś. Ale w końcu taka próba flirtu na niewiele się zdała, gdy kobiety odeszły, choć miałeś przeczucie, że nie możesz uważać się za zupełnie przegranego. -
O, nieźle.
- Dzięki za pomoc! - rzucił jeszcze.
No to ruszył we wskazaną drogę, podrzucając monetę. -
Nie trwało to długo, szybko trafiłeś na miejsce i to chyba akurat w porę, bo kilkunastu łowców właśnie zbierało się do wyruszenia w dżunglę, zabierając strzałki, dmuchawki, proce, pociski do nich, łuki i kołczany pełne strzał, oszczepy, włócznie, maczugi i zapewne prezenty od Albatrosa i jego załogi, czyli stalowe noże, których sami nie mogli wykonać. Zareagowali ciekawością, jak na tubylców przystało, ale czułeś, że są wobec ciebie o wiele bardziej nieufni niż inni miejscowi. Zapewne przez strój, ale może chodzić też o coś innego.
-
Nono, na niezłą brygadę tracił, widać że profesjonaliści! Do tego ta nieufność wobec czegoś nowego - słodko.
- Czołem! Widzę że się mnie obawiacie, ale zajmę tylko chwilkę. Co możecie mi powiedzieć o wielkim, czarnym ptaku? Jak się pojawił, to reszta uciekła. -
Jeden z łowców wysunął się do przodu i rozłożył szeroko ramiona. Najpierw myślałeś, że to jakiś gest na przywitanie albo nawet próba mocarnego uścisku, którym połamałby ci przynajmniej kilka żeber, ale po chwili zapytał:
- Taki? Większy? -
//Taki? Czy jednak większy?
-
//Większy.//
-
Kobiety nieraz go spławiały i nieraz mu odmawiały. Mówi się trudno, najwyżej spróbuje następnym razem w jakiś sposób się z nimi porozumieć. I co teraz? Nie może po chwili podejść do kobiet i znowu próbować, więc chyba musi się rozejrzeć po wiosce i znaleźć kogoś, kto potrafi rozmawiać w jego języku.
-
- Więęęększy. - I tu pokazał rzeczywiste rozmiary. Jeśli jego ręce by nie starczyły, dorobiłby sobie z kości za pomocą iluzji. Pora zobaczyć jak zareagują na magię!
-
Zohan:
Byli to wszyscy marynarze, najemnicy, także ci z załogi, którzy zostawali tu na stałe lub się zmienili podczas służby na kształt garnizonu, a także otoczenie władcy i sam władca, ten cały Mag.
Max:
Cóż, niezbyt przyjaźnie, bo choć jakąś Magię musieli znać, skoro władał nimi Mag, to jednak chyba nie taką lub po prostu obawiali się, że użyjesz jej przeciwko nim, czego tamten pewnie nigdy nie musiał robić. Niemniej, niemal skończyło się to do ciebie tragicznie, niemalże czułeś te wypuszczone z dmuchawek strzałki i rzucone oszczepy, które zamiast poszybować w twoją stronę, zostały powstrzymane w ostatniej chwili przez samozaparcie wojowników lub polecenie ich wodza.
- Duży. - powiedział w końcu tamten, który do tej pory z tobą rozmawiał, wyraźnie nieucieszony z faktu, że to akurat o takiego ptaka ci chodziło. - Mówimy na niego Tetokonak… Porywacz Dzieci. Ale i dorosłych potrafi zabić.
Widocznie ten tutaj łowca spędził więcej czasu, może jako przewodnik, z marynarzami z Verden, skoro tak dobrze operował waszą mową. -
Hmmm… Nieźle, nieźle, pewnie by się z nimi podroczył, gdyby nie sprawa jaką miał. Zniknął zaklęcie.
- Potrafi? Dziwne, ja sobie przed nim stałem i odleciał po chwili. Da się to oswoić? - spytał z nieukrywaną radością. Ptaszek coraz bardziej mu się podobał! -
Od razu zaprzeczył, kręcąc głową, tak jak inni myśliwi.
- Za duże, za agresywne, za żarłoczne. Nawet jak próbuje się z pisklakiem, to nic nie daje. Trzeba ich unikać albo zabijać. -
- Nikt, nawet w legendach, go nie oswoił? - spytał się, licząc na jakikolwiek trop ku oswojeniu ptaka.
-
Zaprzeczył ponownie.
- Byli tacy, co próbowali. Nie z legend, z wioski. Marnie skończyli. -
- Wiadomo jak próbowali? Wszyscy nie żyją, czy jednak jeden się uchował?
-
- Nie wiemy, jak próbowali, ale im się raczej nie udało. Jeden przeżył, ale oszalał, teraz jego umysłem władają złe duchy… Moglibyście się dogadać. Mieszka w samotnej chacie na wybrzeżu, na północ stąd.
-
Aaaaa, ma trop!
- Dobrze, zajrzę do niego, dziękuję za rozmowę. - Rzucił monetę i poszedł w stronę chaty. -
Dzięki temu, że była na wybrzeżu, mogłeś zafundować sobie dość miły spacer po białym piasku, a nie przedzieranie się przez groźną dżunglę. Tak jak mówił myśliwy, nad brzegiem morza stała jakaś licha chatka na palach. Była tak zapuszczona, że mógłbyś przysiąc, że jest opuszczona od co najmniej kilku lat, ale niewielka strużka dymu unosząca się z paleniska przez otwór w dachu mówiła, że ktoś tam mieszkał, choć nie miałeś pewności, czy to akurat ten, którego szukałeś. No i czy rzeczywiście nie jest szalony. A przede wszystkim to czy jakoś się z nim dogadasz.