Szkarłatna Wyspa
-
//KKK.//
Był wyraźnie pod wrażeniem tego, co zrobiłeś, zwłaszcza, że był pewien, że potwór był prawdziwy i właśnie ocaliłeś mu życie. Pewnie mógłby zrobić dla ciebie wiele, ale im więcej mówiłeś, tym bardziej rzedła mu mina, aż w końcu pokręcił stanowczo głową, najwyraźniej odmawiając pomocy. -
@Anthropophagus napisał w Szkarłatna Wyspa:
No to pora pójść do garnizonu i w jakiś sposób zabić wolny czas… Na przykład wlać w siebie trochę rumu albo przerżnąć coś kości… no albo najzwyczajniej w świecie poczyta jakąś książkę, jeżeli mu wpadnie w ręce i w jego języku.
Ano, karczma chyba najbardziej odpowiada. Mordę na pewno zachla, ale przynajmniej będzie miał z kim pogadać w jego języku i może zagra w kości.
-
Tutejsza karczma nie różniła się od tych, których dziesiątki już zwiedziłeś w Verden, bo i mieszkańcy tego kontynentu je stawiali. Egzotyczną ozdobą tego lokalu były wywodzące się z tubylczej ludności kelnerki oraz lokalne zwierzęta, wypchane i ustawione na ścianach czy zawieszone na nich, tudzież same ich łby, czaszki czy poroża. Pośród bywalców różnych ras wypatrzyłeś część załogantów galery, ale w większości były to nowe twarze, ludzie z czegoś na kształt garnizonu, który miał bronić interesów kapitana na wyspie, a tubylców przed atakami innych plemion, dzikich zwierząt i różnych bestii.
-
Eh. Westchnął. A więc trzeba będzie spróbować raz jeszcze… Koło niego świsnęła strzała i wbiła się w ścianę budynku. Emanowała z niej mroczna energia, jakby była naładowana potępionymi duszami (do tego wyły). Kiedy obróciłby się w stronę skąd nadleciał pocisk, dojrzałby podobnego do poprzedniego goblina, acz z łukiem i naciągniętą kolejną, tak samo mroczą strzałą. Wycelował już w tubylca, jednak przestał się ruszać, jakby ktoś go zatrzymał. W tym czasie Kruczomordy trzymał wyciągniętą w stronę goblina rękę, jakoby to on go unieruchomił.
- To będziesz mówić czy nie? - spytał się znużony. - Mogę go puścić w każdej chwili. -
Popatrzył na ciebie z mieszaniną gniewu, strachu i niedowierzania, ale w końcu opuścił głowę, uznając twoją wyższość, i zgodził się. Wskazał ruchem ręki na wioskę, nie spuszczając oczu z Goblina, chcąc zapewne udać się do kogoś, kto zna i jego mowę, i twoją, bo bez tego ciężko wam będzie rozmawiać.
-
Musi być tu jakiś kontuar, gdzie można kupić (lub dostać, nie wie tego) alkoholu. W końcu to karczma, no nie? Podszedł więc do kontuaru i poprosił o jakiś mocniejszy alkohol, aby się rozluźnić i dać odpocząć jego umysłowi.
-
- Nowy, hm? - zagadnął cię barman, opalony młodzieniec o szerokich barach i paskudnej bliźnie na prawym policzku. - Witam w raju na ziemi. Pierwsza kolejka gratis. - dodał, stawiając przed tobą szklankę.
-
No, od razu lepiej. Ruszył głową na skos. U goblina słychać było trzask, jakby karku, po czym padł martwy na ziemię. Idąc w stronę wioski, po drodze pstrykając i popieląc dowód wyimaginowanej zbrodni. Rzecz jasna czekał na dzikusa, aby ruszył wraz z nim.
-
Nie miałeś wątpliwości, że będzie ci posłuszny, przynajmniej jakiś czas lub dopóki nie zrozumie, że całe to zagrożenie nie było prawdziwe. Ale nim to się stanie, masz kogoś, kto może pomóc ci z tropieniem tego wielkiego ptaszyska. Wraz z nim wróciłeś do wioski, teraz tylko znaleźć tłumacza, co nie powinno być trudne.
-
Raczej nie ma jak zweryfikować zagrożenia, chyba że opowie o tym komuś kto zna się na magii, ale patrząc na stan w jakim był, wątpił że utrzymywał relacje towarzyskie…
- Halo! Tłumacza szukam! - krzyknął na środku wioski. -
O ile marynarze i garnizon wyspy mieli ciekawsze rzeczy do roboty, to nim zareagowałeś, otoczył cię tłum tubylców obu płci, w różnym wieku, każdy gotowy do pełnienia tej roli. Nie z dobroci serca czy coś w tym guście, każdy liczył na zapłatę, a choć wszyscy mówili na raz, każdy przez każdego, w twoim języku i swoim własnym, to doskonale słyszałeś o świecidełkach, których pragnęli w zamian.
-
Uśmiechnął się pod nosem i wyciągnął jedną monetę. Przyłożył wolną rękę do ust i gestem poprosił innych o spokój, w najgorszym wypadku by się wydarł. Kiedy nastała cisza, kontynuował:
- Zrobimy taki mały konkurs. Ten tu oto człowiek - wskazał obłąkańca - przeżył spotkanie z pewnym bardzo niebezpiecznym ptakiem, dużym czarnym, zapewne wiecie już o jakiego mi chodzi. Ten, kto wyciągnie od niego informacje na jego temat, dostanie tę oto monetę. Ważne jest to, aby się nie płoszył i mógł mówić spokojne. Interesują mnie szczegóły: jak doszło do spotkania, kiedy, jak to się stało że przeżył, czy wie o nim coś, czego inni nie wiedzą. Jeśli któryś z Was go spłoszy, nikt nie dostanie monety, A, wiadomo oczywiście, że i ja muszę zrozumieć to co mówicie, więc miło jakbyście nie mówili naraz. No, do roboty! - zakrzyknął na koniec i błysnął parę razy monetą z pomocą słońca. Uwielbiał prosty lud. -
//Tak na przyszłość to jednak pisz prościej, jak sam napisałeś to prosty lud, który na dodatek nie włada tym językiem tak dobrze jak swoim ojczystym, więc im prościej i krócej tym lepiej.//
Nie trzeba im było dwa razy powtarzać, ale mogłeś nie ujawniać wszystkich szczegółów, bo albo sam ptak, albo szaleniec odstraszyły część chętnych. Pozostali jednak byli zbyt łasi na złoto, aby zrezygnować, więc usiłowali spełnić twoje polecenie, a choć mężczyzna starał się współpracować, to był niemalże wyrywany z rąk do rąk przez resztę pozostałych na miejscu tłumaczy. -
— Najnowszy na tej wyspie. — odpowiedział barmanowi. — Sam nawet nie wiem, co tu robię, ale tak się złożyło, że tu wylądowałem jakimś cudem.
-
- Znam to uczucie. Ale bywały lepsze historie, był taki jeden Goblin, Krzywus na niego mówiliśmy. Schlał się w karczmie, jak pił z naszymi, a że mówił, że dobry z niego kucharz, to tamci go jeszcze najebanego zabrali na galerę. Do dziś nie wiem, co pili, ale sponiewierało go tak, że obudził się prawie na samej wyspie, przesypiając większość rejsu. Ale ponoć naszym sprzyjał też wtedy wiatr.
Podczas przemowy bez trudu, nie patrząc prawie na to, co robi, napełnił twoją szklankę jakimś trunkiem, wycisnął tam też trochę soku z jakiegoś owocu i zamieszał.
- Ja z kolei dałem się namówić na ten rejs, bo krucho było u mnie z forsą, kapitan dawał żołd i udział w łupach, a wizja zwiedzenia tej części Elarid, gdzie wielu osób nie było wcześniej, kusiła. Skończyło się tak, że jakiś tubylec dziabnął mnie zatrutą strzałką, ledwo przeżyłem. Zanim się do końca wykurowałem dostałem tę fuchę, później wróciłem na galerę, popracowałem trochę nożami i mieczem, a jak poprzedniego barmana zjadły rekiny, to kapitan dał mi tę fuchę. Nie że narzekam, fajna zabawa, ale wróciłbym już do akcji. -
//Ups. Sądziłem że jednak lepiej znają ten język, ergo zgłosili się tłumacze, ale teraz nie potrafię wyjaśnić dlaczego tak myślałem.
I jeśli nie chcesz, aby myślnik był tą kropką, daj przed niego to: /Hm. Dobra, spodziewał się po nich większej kultury. Gwizdnął.
- Halo! Zrobimy inaczej - zaczął. - Wybiorę jednego z Was. I żeby zostać wybranym, musicie wykonać to co powiem - dalej mówił raczej spokojnie i prosto, ale to niedługo: - Połóżcie lewą dłoń na głowie a prawą na brzuchu. Klepcie włosy ręką, jednocześnie tą pod klatką piersiową się masując ruchem okrężnym. Musicie to robić naraz, jednocześnie, inaczej wam tego nie uznam, nie zdacie testu, sprawdzianu - powiedział, specjalnie używając dwóch określeń na jedną rzecz, aby sprawdzić ile znają synonimów (i postraszyć tych kiepskich, że trzeba zrobić coś jeszcze, czego nie zrozumieli). -
//Jak postawi się dwa myślniki to też działa. A co do tych tłumaczy, to właśnie oni się zgłosili, bo przez słowo “tłumacz” rozumiem tutaj wszystkich tubylców, którzy znają też język z verden, a nie tylko własny dialekt.//
Udało ci się odnieść jakiś efekt. Nie można wymagać od nich wiele, bo tłumaczeniem zajmują się pewnie dorywczo, ale też dzięki temu udało ci się odsiać część chętnych. Ze wszystkich ćwiczenie to w sposób prawidłowy wykonały może trzy osoby. Około ośmiu, jeśli liczyć też tych, którzy dostatecznie szybko podchwycili ruchy reszty i je naśladowali. -
— A ja chciałem kupić jakieś książki, ktoś polecił tego kapitana i tak tu wylądowałem. Może biłem się z jakimiś piratami i wylądowałem na wyspie, która jest daleko od kontynentu, ale przez większość życia podróżuję, zapuszczam się w ruiny, szukam cennych rzeczy, więc nie jest mi to tak bardzo obce.
-
- Ruin to tu nigdy nie widziałem, nawet jak jakaś wioska opustoszeje, to dżungla zabiera co jej w kilka tygodni. Ale na braki wrażeń nie powinieneś narzekać, zabawa tutaj raczej przednia.
-
- O nienienienie. Wy, sio! - krzyknął do piątki zgapiaczy. - A Wasza trójka… oto ostateczny test. Zadam Wam za chwilę jedno pytanie. Każdy z Was będzie musiał odpowiedzieć na nie po kolei. Ten kto pierwszy się odezwie, ma mówić do końca Nie ma powtarzania czy zgapiania od poprzednich. Kryteriów nie podam. A oto pytanie: Jak to jest być tubylcem? Dobrze?