Pustynia Śmierci
-
// Coś w tym jest. //
Tia. Odłożył butelkę, zabrał swoje graty i udał się do swojego pokoju, gdzie miał zamiar spać do rana.
-
Gdy wstałeś, za oknem był już dzień, ale ciężko określić, jaka była dokładnie pora, bowiem niebo zasnuły ciężkie, czarne chmury burzowe. Ze swoich wędrówek wiedziałeś, że burze przechodzą nad tymi terenami rzadko, z reguły raz na kilka lat, ale jak już lunie, to porządnie. Gdyby nie to, że ekosystem prawie w całości poszedł się jebać, dałoby to jakieś szanse na powrót normalnej flory i fauny.
-
Akurat murzyn nie martwił się o sprawy natury. Wiedział, że świetnie sobie radzi bez ingerencji człowieka. Gorzej będzie z tym całym pseudo-miasteczkiem. Kto wie czy trochę mocniejszy wiatr nie połamie budynków jak zapałki? W końcu nawet przed tym całym cholerstwem z wirusem domy poddawały się huraganom i wichurom.
-
Wiatr musiałby być naprawdę mocny, a to raczej się nie zdarzy, spodziewać się możesz bardziej burzy i piorunów, niż porywistego wiatru.
-
Czyli nie spotka ich nic groźnego. Wyszedł z pokoju i zszedł na dół, do baru. Był tam już ktoś?
-
Jak zawsze barman. Miałeś wrażenie, że Hugh zajmował się tu wszystkim, z wyjątkiem wyrzucania awanturujących się klientów, od czego miał jakiegoś wykidajłę.
-
Ale kiedy ten białas spał? Oto jest pytanie. Dosiadł się do kontuaru.
— Siema, Hugh. Albo Hu’? Hu’ brzmi lepiej, nie sądzisz? —Zaczął gadać od rzeczy, jak to miał w zwyczaju. -
- Nie. - uciął mrukliwie barman, chyba nawet bardziej szorstko niż zwykle. - Nudzi Ci się? Bo jak tak, to ja Ci robotę znajdę, nie martw się.
-
— Właśnie o to przychodzę. — Ciemnoskóry uśmiechnął się wrednie. Musiał czymś zająć ręce, ale nie mogła być to gitara. Kochał grę ponad wszystko, ale jego palce potrzebowały odpoczynku. Na pustyni grywał rzadko i krótko, bo muzyka zwykle ściągała wszystko co złe, a tutaj od razu przerzucił się na długotrwałe występy. Opuszki musiały stwardnieć, przyzwyczaić do częstszego szarpania strun.
-
- Najpierw możesz złapać za miotłę, a potem mop. Jak skończysz, to znajdę inny sposób, żeby utrudnić Ci życie.
-
— Ay ay, Hu’ — Kpiąco zasalutował, po czym zabrał się za szukanie miotły.
-
Odnalazłeś ją bez trudu, zamiatanie lokalu też do trudnych nie należało, ale było dość nużące. Podobnie jak mycie podłóg. Ale w końcu skończyłeś, a Hugh skinął na Ciebie i wyszedł z baru.
-
Zohan:
Podróż na piechotę z Los Angeles do Las Vegas jest nie tylko męcząca, ale i długa. Zwłaszcza, że po drodze musieliście odganiać od siebie pomniejszy bandy degeneratów wszelkiej maści, pokątnych handlarzy i grupy Zombie. Ale w końcu dotarliście w bardziej przyjazne rejony Pustyni Śmierci, gdzie wciąż trzymały się uzbrojone po zęby załogi posterunków Z-Com i regimentów Armii Światowej, a tu zagrożenie było o wiele mniejsze. Tutaj też znajdowało się miejsce, do którego prowadził Was Rick.
- Gniazdo Tułacza. - wyjaśnił Ci, najwidoczniej znając to miejsce dość dobrze. - Nasz pierwszy, i zapewne ostatni, punkt na drodze do Las Vegas. -
– Pierwszy i ostatni? Wolę nie zagrzewać tu miejsca, bo jeszcze się przyzwyczaję. Potem znowu na piechotę czy jest jakiś transport? – zapytał.
-
// Ciulawka, nie mam zielonego pojęcia co robić moim bardem. //
-
Zohan:
- Tutaj uzupełnimy zapasy na dalszą drogę, a to, jak dotrzemy do Vegas nie zależy już od nas, tylko od ludzi, którzy znajdą się w środku. No i naszej zdolności przekonywania oraz ilości wartościowych przedmiotów.
Radio:
//Faktycznie, dobre pytanie. Może by tak wyjść za barmanem, który w poprzednim poście skinął na Twoją postać, żeby zrobiła to samo?// -
// Byłem pewien, że skinął bardziej jako takie"dobra młody, odwaliłeś co miałeś, masz spokój" //
Odłożył więc mop na miejsce i podążył za barmanem.
-
– Ehe. – przytaknął i czekał, aż coś się wydarzy.
-
Radio:
Przeszliście przez cały plac Gniazda Tułacza bez większych problemów, bo dzisiaj nie było tu wielu osób, brakowało podróżnych, obwoźnych kupców i sprzedawców oraz najemników, pewnie zamkniętych w swoich pojazdach czy innych budynkach, z północy zbliżała się bowiem burza piaskowa. I to właśnie ona miała zmotywować Cię do jak najszybszej pracy, a przynajmniej to mógłbyś wywnioskować, gdy Hugh pozostawił Cię przed stertą skrzyń i beczek pod jednym z magazynów, pilnowanego przez dwóch grających w karty wartowników.
- Coś mnie w kolanie łupie, także Ty masz to zanieść do baru. Byle szybko, bo niedługo będzie burza. Jak wniesiesz wszystko, nim się zacznie, to odrobisz tamten alkohol i może Ci coś jeszcze dorzucę.
Zohan:
Nic ciekawego się nie wydarzyło, jedynie podeszliście pod bramą, której pilnowali dwaj wartownicy, uzbrojeni w leciwe, ale pewnie wciąż zabójcze, karabiny Mosin.
- A Ty tu czego? - zapytał Cię jeden z nich. Owszem, tylko Ciebie. Dwóch pozostałych przywitał uściśnięciem dłoni, a drugi strażnik wręczył im również po zapałce i papierosie. Najwidoczniej byli nie tylko stałymi, ale i poważanymi bywalcami. -
– Idę z nimi i zahaczyliśmy tutaj, aby uzupełnić zapasy. Coś jeszcze chcesz wiedzieć?