Miasto Linest
-
Ferled
Wolał już nie ingerować, zresztą na razie, by nie wzbudzać żadnych podejrzeń. W związku z tym i przy ruchu następnego gracza wolał poddać się przypadkowi.
//W sumie to mógłbyś to w jakiś sposób przyspieszyć? -
Hmmm… Póki co nie brzmiało to nad wyraz dziwnie, ale podstęp dalej węszył. Skoro nie pieniądze, to co takiego? Jakiś artefakt? Skradziony? Poszukiwany przez innych? Drogocenne kamienie, minerały? Mogło to być dosłownie cokolwiek, zdobyte dowolną, możliwą drogą.
Odstąpił od kuszy, a nóż schował do kieszeni, starając się go jak najlepiej ukryć. Nie strzeli co prawda, ale obroni się na wszelki przed napastnikiem.
– Przepraszam, ale pracuję tu od niedawna. Do tego ruch nie jest jakoś spory, więc nie miałem wcześniej styczności z podobną sytuacją – odparł dość szczerze. – Zresztą, decyzja i tak należy do właściciela. – Spojrzał na hobbita pytającym wzrokiem. -
Abby:
- Jaki dokładnie handel? - zagadnął cię podejrzliwie strażnik.
Wiewiur:
//Do momentu wyjścia z karczmy nic nie planuję, dopiero wtedy możemy zacząć coś ciekawszego.//
Graliście jeszcze jakiś czas, ale w końcu twoi kompani wykruszyli się, czy to przez brak czasu, czy to chęci, czy może pieniędzy. Biorąc pod uwagę, ile musiałeś celowo stracić i postawić na sam początek, to po odliczeniu tych kosztów wyszedłeś dwadzieścia złotników na plus.
Max:
- Zależy o jakim przedmiocie mowa. - odparł tamten. - Ten bank ma dobrą reputację i nie zamierzam jej tracić, przechowując tu coś, co może zirytować straż miejską, żołnierzy lub Paladynów.
- Niieeee, no gdzie tam. - odparł Goblin. - Błyskotki i inne takie. Nic ciekawego. Nie mamy komu tego sprzedać, a łazić z tym nie wypada. To co, szefuńciu? Zgoda?
Po chwili namysłu Hobbit pokiwał głową, a tamci wyszli, nadmieniając, że nie mają owego dobra przy sobie i muszą je tu jeszcze przynieść.
- Chodź no na słówko. - zagadnął cię Niziołek, gdy tamci wyszli. -
Przełknął ślinę. Czy w ogóle miał czym handlować? Miał ze sobą zioła, które zebrał przed drzemką?
-
Elfy nie zabrały ci nic z tego, co miałeś przy sobie lub w końskich jukach, więc tak, nie było tego wybitnie wiele, ale dostatecznie dużo, aby nie wzbudzić podejrzeń żadnego ze strażników.
-
Ferled
Młodzieniec był nieco zdziwiony faktem, że tym razem skończyło się bez żadnych awantur i innych burd. Rzadko kiedy miał okazję tak spokojnie opuścić lokal, co rzecz jasna planował zrobić teraz. Wstał, obrócił się w stronę Witolda, skinął mu delikatnie głową, licząc że ten go obserwuje i wyszedł na ulicę. Próbował wypatrzeć wśród tłumu, albo gdziekolwiek na ulicy Selenę, by razem z nią i Witoldem omówić czy powinni już wracać, czy odwiedzić kolejny lokal. Fakt faktem, że nie zarobił tu tak dużo jak oczekiwał, ale nie chciał kusić tu losu.
-
Więc klejnoty czy inne luksusowe dobra materialne? Hm. Tyle dobrego, szkoda że nie podali źródła, a “łazić z tym nie wypada” było zbyt ogólne. Dlatego też kiwnął właścicielowi głową i poszedł za nim.
-
Przygryzł na moment wargę i spróbował nie parsknąć na wspomnienie tego, co podsunął mu umysł, to jest handlu ciałem. Idiotyzm. Poprawił ubranie i uśmiechnął się.
— Ziołami. -
Max:
Widziałeś, że Hobbit jest zdenerwowany, bo przebierał palcami tak, jak zawsze robił, gdy miał podjąć jakąś ważną, i niekoniecznie dobrą lub pewną, decyzję.
- Posłuchaj… To mi śmierdzi, jasne? Ja im nie ufam, mogą coś kręcić. Rozumie się, wolałbym, żeby nie, ale chcę mieć pewność nim mi tu coś podrzucą. Nie chcę, żeby straż wsadziła mnie do więzienia albo na szafot czy coś. Dostaniesz wolne i premię… No, sto złotników, zgoda? Sto złotników za to, żeby sprawdzić całą sprawę. Sam jestem… potrzebny tutaj, drugi bankier też, bo bez niego sam nie wyrobię z interesem, najemnik też jest mi tu potrzebny. Także zostajesz ty i ufam, że masz do tego predyspozycje.
Abby:
Przejrzał jeszcze owe zioła, jakby spodziewając się znaleźć tam jakieś zakazane substancje w rodzaju narkotyków, jak Błękitny Proszek, ale rzecz jasna nie wykrył nic, tak więc skinął ci głową i przepuścił, życząc udanego pobytu. -
@Wiewiur napisał w Miasto Linest:
Ferled
Młodzieniec był nieco zdziwiony faktem, że tym razem skończyło się bez żadnych awantur i innych burd. Rzadko kiedy miał okazję tak spokojnie opuścić lokal, co rzecz jasna planował zrobić teraz. Wstał, obrócił się w stronę Witolda, skinął mu delikatnie głową, licząc że ten go obserwuje i wyszedł na ulicę. Próbował wypatrzeć wśród tłumu, albo gdziekolwiek na ulicy Selenę, by razem z nią i Witoldem omówić czy powinni już wracać, czy odwiedzić kolejny lokal. Fakt faktem, że nie zarobił tu tak dużo jak oczekiwał, ale nie chciał kusić tu losu.
-
Tłum był raczej niewielki, ale mimo to nie udało ci się w nim wypatrzeć Elfki. Za to ktoś wypatrzył ciebie. Z cienia jednego z budynków, o który był oparty plecami, wyłonił się mężczyzna, idący szybkim krokiem w twoim kierunku. Nic wielkiego, ciężko byłoby zwietrzyć w nim zagrożenie, przynajmniej jakieś duże. Gorzej, że miał na sobie charakterystyczny, długi, skórzany płaszcz. Ubiór typowy tylko dla jednej organizacji, Gildii Lichwiarzy…
-
Oj, wystarczą mu elfy, po żadnych narkotykach nie będzie miał takich koszmarów. Wszedł i ruszył przed siebie, by nieco ochłonąć. Daleko miał do tego kogoś, do kogo miał się teraz udać?
-
Miałeś spotkać się z nim w karczmie, ale w mieście były trzy. Znałeś jednak jego imię, Elf zwał się Kalandil, i ponoć był tu dość znany ze względu na swoją skuteczność jako łowca potworów, więc wystarczy trochę podpytać o to miejscowych.
-
Ferled
Ferled, mimo iż nie miał za bardzo do czynienia z Gildią i tak poczuł niepokój, widząc jak jej członek zmierza w jego kierunku. Myślał czy by nie obrócić się w stronę karczmy i popatrzyć czy Wiltold już wyszedł, ale uznał że byłoby to zbyt podejrzane. Zamiast tego uśmiechnął się do Lichwiarza i zagadnął go:
- Witam witam, mogę Panu jakoś pomóc? - Zapytał z entuzjazmem w głosie, uśmiechając się przyjaźnie i podchodząc do niego. - Jeśli szuka Pan noclegu, to tamta karczma wydaje mi się idealna - dodał, wskazując na budynek, z którego wyszedł. - Posiłki też mają niczego sobie - dodał. -
Cholera. Teraz? Naprawdę? Akurat kiedy kończył zmianę i miał ciekawsze rzeczy do roboty? Z drugiej strony, nie chce ryzykować przykrywki, tym bardziej że mają się nie rzucać w oczy, a praca w banku hobbita powieszonego za przetrzymywanie kradzionych rzeczy tak nie brzmi…
– Nie chcę premii, mogę się tym zająć za parę dni wolnego – powiedział. – Spieszy mi się, więc nie obiecuję, że zajmę się tym dokładnie. Jeśli sprawa będzie się przedłużać, przekażę panu co wiem i na dziś daruję. Dobrze? -
WIewiur:
- Szukam, ale nie noclegu czy posiłku. - odparł ponuro. - Zdaje mi się, że mamy wspólnego znajomego. I chciałbym, żebyś mnie do niego zaprowadził.
Max:
Widocznie bardziej opłacało mu się wydać te sto złota niż dać ci wolne, ale widać po nim, że nie miał innych opcji i to rozumiał, więc pokiwał głową, zgadzając się. -
Wobec tego ruszył do najbliższej karczmy.
-
Ferled
Ależ ponury osobnik. Młodzieniec mógł zacząć domyślać się o kogo chodzi, przez co bardzo liczył, że uda mu się go przegadać lub znaleźć sposób na odwrócenie jego uwagi. Albo że pomoże mu w tym ktoś z jego ekipy. Ewentualnie odciągnie jego uwagę magią, co w sumie nie jest takie głupie. No, ale to w ostateczności.
- Mam bardzo przykre wieści, ale mam tylu znajomych, którzy mogliby zainteresować Pańską Gildię, że aż nie wiem od czego zacząć wyliczanie. Może pomoże mi Pan zawęzić grono zainteresowanych jakimiś konkrecikami, hm? - Po czym szybko dodał - i z kim mam w ogóle przyjemność? -
A więc wstał i wyszedł. Na zewnątrz starał się wypatrzeć wspomnianą wcześniej grupkę.
-
Abby:
No cóż, karczma jak to karczma, sporo już takich w życiu odwiedziłeś, raczej nic ciekawego. Było tu pusto, tylko kilka osób piło, jadło lub rozmawiało, lokal zacznie się zapełniać dopiero wieczorem. Niestety, wśród gości nie było żadnego Elfa.
Wiewiur:
- Gregory Warso. - skomentował krótko, z kieszeni płaszcza wyjmując papier, który ci podał, a na którym była dość aktualna podobizna twojego kompana. - Jeden z naszych ludzi twierdz, że widział go w waszym towarzystwie. Do was nic nie mam, Gildia również. Zaprowadźcie mnie do niego, więcej nie wymagam.
Max:
Tłum nie był zbyt gęsty, więc ci się to udało, choć byli dobrych dwadzieścia lub więcej metrów przed tobą, cały czas zwiększając dystans w dość szybkim tempie.