Miasto Linest
-
Ferled
Młodzieniec był nieco zdziwiony faktem, że tym razem skończyło się bez żadnych awantur i innych burd. Rzadko kiedy miał okazję tak spokojnie opuścić lokal, co rzecz jasna planował zrobić teraz. Wstał, obrócił się w stronę Witolda, skinął mu delikatnie głową, licząc że ten go obserwuje i wyszedł na ulicę. Próbował wypatrzeć wśród tłumu, albo gdziekolwiek na ulicy Selenę, by razem z nią i Witoldem omówić czy powinni już wracać, czy odwiedzić kolejny lokal. Fakt faktem, że nie zarobił tu tak dużo jak oczekiwał, ale nie chciał kusić tu losu.
-
Więc klejnoty czy inne luksusowe dobra materialne? Hm. Tyle dobrego, szkoda że nie podali źródła, a “łazić z tym nie wypada” było zbyt ogólne. Dlatego też kiwnął właścicielowi głową i poszedł za nim.
-
Przygryzł na moment wargę i spróbował nie parsknąć na wspomnienie tego, co podsunął mu umysł, to jest handlu ciałem. Idiotyzm. Poprawił ubranie i uśmiechnął się.
— Ziołami. -
Max:
Widziałeś, że Hobbit jest zdenerwowany, bo przebierał palcami tak, jak zawsze robił, gdy miał podjąć jakąś ważną, i niekoniecznie dobrą lub pewną, decyzję.
- Posłuchaj… To mi śmierdzi, jasne? Ja im nie ufam, mogą coś kręcić. Rozumie się, wolałbym, żeby nie, ale chcę mieć pewność nim mi tu coś podrzucą. Nie chcę, żeby straż wsadziła mnie do więzienia albo na szafot czy coś. Dostaniesz wolne i premię… No, sto złotników, zgoda? Sto złotników za to, żeby sprawdzić całą sprawę. Sam jestem… potrzebny tutaj, drugi bankier też, bo bez niego sam nie wyrobię z interesem, najemnik też jest mi tu potrzebny. Także zostajesz ty i ufam, że masz do tego predyspozycje.
Abby:
Przejrzał jeszcze owe zioła, jakby spodziewając się znaleźć tam jakieś zakazane substancje w rodzaju narkotyków, jak Błękitny Proszek, ale rzecz jasna nie wykrył nic, tak więc skinął ci głową i przepuścił, życząc udanego pobytu. -
@Wiewiur napisał w Miasto Linest:
Ferled
Młodzieniec był nieco zdziwiony faktem, że tym razem skończyło się bez żadnych awantur i innych burd. Rzadko kiedy miał okazję tak spokojnie opuścić lokal, co rzecz jasna planował zrobić teraz. Wstał, obrócił się w stronę Witolda, skinął mu delikatnie głową, licząc że ten go obserwuje i wyszedł na ulicę. Próbował wypatrzeć wśród tłumu, albo gdziekolwiek na ulicy Selenę, by razem z nią i Witoldem omówić czy powinni już wracać, czy odwiedzić kolejny lokal. Fakt faktem, że nie zarobił tu tak dużo jak oczekiwał, ale nie chciał kusić tu losu.
-
Tłum był raczej niewielki, ale mimo to nie udało ci się w nim wypatrzeć Elfki. Za to ktoś wypatrzył ciebie. Z cienia jednego z budynków, o który był oparty plecami, wyłonił się mężczyzna, idący szybkim krokiem w twoim kierunku. Nic wielkiego, ciężko byłoby zwietrzyć w nim zagrożenie, przynajmniej jakieś duże. Gorzej, że miał na sobie charakterystyczny, długi, skórzany płaszcz. Ubiór typowy tylko dla jednej organizacji, Gildii Lichwiarzy…
-
Oj, wystarczą mu elfy, po żadnych narkotykach nie będzie miał takich koszmarów. Wszedł i ruszył przed siebie, by nieco ochłonąć. Daleko miał do tego kogoś, do kogo miał się teraz udać?
-
Miałeś spotkać się z nim w karczmie, ale w mieście były trzy. Znałeś jednak jego imię, Elf zwał się Kalandil, i ponoć był tu dość znany ze względu na swoją skuteczność jako łowca potworów, więc wystarczy trochę podpytać o to miejscowych.
-
Ferled
Ferled, mimo iż nie miał za bardzo do czynienia z Gildią i tak poczuł niepokój, widząc jak jej członek zmierza w jego kierunku. Myślał czy by nie obrócić się w stronę karczmy i popatrzyć czy Wiltold już wyszedł, ale uznał że byłoby to zbyt podejrzane. Zamiast tego uśmiechnął się do Lichwiarza i zagadnął go:
- Witam witam, mogę Panu jakoś pomóc? - Zapytał z entuzjazmem w głosie, uśmiechając się przyjaźnie i podchodząc do niego. - Jeśli szuka Pan noclegu, to tamta karczma wydaje mi się idealna - dodał, wskazując na budynek, z którego wyszedł. - Posiłki też mają niczego sobie - dodał. -
Cholera. Teraz? Naprawdę? Akurat kiedy kończył zmianę i miał ciekawsze rzeczy do roboty? Z drugiej strony, nie chce ryzykować przykrywki, tym bardziej że mają się nie rzucać w oczy, a praca w banku hobbita powieszonego za przetrzymywanie kradzionych rzeczy tak nie brzmi…
– Nie chcę premii, mogę się tym zająć za parę dni wolnego – powiedział. – Spieszy mi się, więc nie obiecuję, że zajmę się tym dokładnie. Jeśli sprawa będzie się przedłużać, przekażę panu co wiem i na dziś daruję. Dobrze? -
WIewiur:
- Szukam, ale nie noclegu czy posiłku. - odparł ponuro. - Zdaje mi się, że mamy wspólnego znajomego. I chciałbym, żebyś mnie do niego zaprowadził.
Max:
Widocznie bardziej opłacało mu się wydać te sto złota niż dać ci wolne, ale widać po nim, że nie miał innych opcji i to rozumiał, więc pokiwał głową, zgadzając się. -
Wobec tego ruszył do najbliższej karczmy.
-
Ferled
Ależ ponury osobnik. Młodzieniec mógł zacząć domyślać się o kogo chodzi, przez co bardzo liczył, że uda mu się go przegadać lub znaleźć sposób na odwrócenie jego uwagi. Albo że pomoże mu w tym ktoś z jego ekipy. Ewentualnie odciągnie jego uwagę magią, co w sumie nie jest takie głupie. No, ale to w ostateczności.
- Mam bardzo przykre wieści, ale mam tylu znajomych, którzy mogliby zainteresować Pańską Gildię, że aż nie wiem od czego zacząć wyliczanie. Może pomoże mi Pan zawęzić grono zainteresowanych jakimiś konkrecikami, hm? - Po czym szybko dodał - i z kim mam w ogóle przyjemność? -
A więc wstał i wyszedł. Na zewnątrz starał się wypatrzeć wspomnianą wcześniej grupkę.
-
Abby:
No cóż, karczma jak to karczma, sporo już takich w życiu odwiedziłeś, raczej nic ciekawego. Było tu pusto, tylko kilka osób piło, jadło lub rozmawiało, lokal zacznie się zapełniać dopiero wieczorem. Niestety, wśród gości nie było żadnego Elfa.
Wiewiur:
- Gregory Warso. - skomentował krótko, z kieszeni płaszcza wyjmując papier, który ci podał, a na którym była dość aktualna podobizna twojego kompana. - Jeden z naszych ludzi twierdz, że widział go w waszym towarzystwie. Do was nic nie mam, Gildia również. Zaprowadźcie mnie do niego, więcej nie wymagam.
Max:
Tłum nie był zbyt gęsty, więc ci się to udało, choć byli dobrych dwadzieścia lub więcej metrów przed tobą, cały czas zwiększając dystans w dość szybkim tempie. -
Postanowił więc wyjść i ewentualnie wrócić pod wieczór. Ruszył do innej karczmy.
-
Ferled
Nawet najbardziej zatwardziały hazardzista może mieć momenty, kiedy ciężko będzie mu zachować kamienną twarz. Tak też było w wypadku Ferleda, który ledwo co utrzymał wcześniej przybrany wyraz twarzy, starając się nie dać po sobie poznać, że poczuł się nieco niepewnie po akcji rozmówcy. Niby Gregory nosił ten cały płaszcz i wydawał się znać na robocie, którą wykonują lichwiarze, ale cały czas sądził że jest to trofeum, z którego mężczyzna jest zwyczajnie dumny. W sumie, może z tego powodu go ścigają? Niemniej, postara się go kryć jak najlepiej i spróbuje jakoś uwolnić się z towarzystwa rozmówcy.
Wziął papier do ręki, przyjrzał mu się, a drugą ręką podrapał się po głowie, udając zamyślenie.
- Mhm, tak, widziałem go, jest może szansa że niedawno. Chyba nawet grałem w nim dzisiaj w kości! - Nagle magią dźwięku, sprawił że do uszu jego jak i lichwiarza dobiegł krzyk gdzieś z tłumu. Był rozgniewany, wkurzony i zirytowany. Ewidentnie szukał jakiegoś kanciarza, który ograł go w kościach. Reakcja Ferleda była niemal natychmiastowa - Pan wybaczy, ale to chyba o mnie mowa. - Dodał i spróbował oddalić się od nieznajomego jak najszybciej, w stronę przeciwną do tej, w której czeka na niego portal, najlepiej za róg jakiegoś budynku. Przed odejściem wyrzucił kartkę w losowym kierunku i sprawił, magią grawitacji, by ta podleciała do twarzy mężczyzny. Może uzna że zrobił to wiatr? Pójdzie drogą okrężną i spróbuje wyprowadzić Lichwairza na manowce.
//Nie będę miał za złe jak nie uznasz mi części akcji, bo domyślam się, że postać nie będzie bierna w stosunku do tego co odwala :V
I eeej, możemy uznać na logikę(jeśli nie mam tego w kp), że ten mój umie jakkolwiek czytać i pisać? Nawet proste zdania mi wystarczą :v // -
Starał się zrównać z nimi prędkością, aby cały czas utrzymywać jednostajne tempo. Jednocześnie nie pchał się jakoś bardzo w tłumy, aby przepychankami nie zwrócić na siebie uwagi celów. Wiadomo, że jak gdzieś skręcili, to sam przyspieszał, żeby móc ich widzieć. Dalej był to jednak chód, najwyżej marszobieg.
-
Abby:
Równie dobrze mógłbyś podpytać karczmarza, ale okazało się, że straciłbyś w ten sposób czas, bo w kolejnej karczmie zastałeś nieco więcej klientów, kupców, mieszczan, chłopów z okolicznych wsi i innych podróżnych, a wśród nich również Elfa. Mógł to być Kalandil, choć nie miałeś pewności, bo poza imieniem nic nie wiedziałeś na jego temat, nie dali ci nawet szczątkowego opisu. On zaś wyglądał jak typowy Elf, choć od tych, których spotkałeś był wyższy i lepiej zbudowany, co było widać choćby przez to, że nosił skórzany kaftan bez rękawów, szeroko rozpięty na klatce piersiowej. W bandolierze przewieszonym przez pierś miał pół tuzina noży do rzucania, w pochwach przy pasie dwa sztylety i kolejne dwa jednoręczne miecze, zaś oparty o stolik stał łuk i kołczan pełen strzał. Siedział plecami do ściany, powoli sącząc wino. Rzucił ci tylko przelotne spojrzenie i nie zwracał na ciebie już więcej uwagi.
Wiewiur:
Poszło ci zaskakująco łatwo, bo nawet nie próbował cię ścigać, a po prostu wszedł do karczmy, którą opuściłeś. Z jednej strony mógłbyś już odetchnąć z ulgą, z drugiej czułeś, że to jeszcze nie koniec, bo tak łatwo mógłbyś uciec jakiemuś początkującemu łowcy nagród, a nie pełnoprawnemu członkowi Gildii Lichwiarskiej.
Max:
Kręcili się jakiś czas po mieście, czasem wchodząc do budynków, takich jak karczmy i sklepy, tylko po to, aby po kilku minutach je opuścić. Albo cię nie zauważyli, albo właśnie zauważyli, ale starali się mieć to gdzieś. Tak czy siak, opuścili w końcu miasto, jakiś czas idąc traktem, aż w pewnym momencie skręcili prosto w przydrożny las. -
Podszedł najpierw do karczmarza i zamówił sobie piwo na odwagę.