Gospodarstwo na Równinie
-
Do tego czasu powinnaś znaleźć dobrą wymówkę, bo za trzymanie zbiegłych niewolników każda władza, legalna czy nie, karała. Zwłaszcza, gdyby kilku Konstabli wpadłoby na Wasze rancho i przypadkiem odkryło, z kim ma do czynienia. Poza tym ktokolwiek był właścicielem tego niewolnika, na pewno zechce go odzyskać i pościg może trafić aż tutaj.
Tak jak podejrzewałaś, młody Mivvot leżał na ziemi, tuż obok swojego leża. Ledwo był w stanie unieść się na łokciach, a co dopiero wstać o własnych siłach. -
Sama za silna nie była, ale i tak próbowała go ponownie położyć.
- Leż spokojnie - próbowała uspokoić młodzieńca cichym i spokojnym głosem. Każdy wyczułby jednak tę nutkę niepewności i strachu w jej głosie. Kiedy się nim zajmie, wymyśli jakieś wyjaśnienie. - Skąd jesteś? -
- Za daleko, by zliczyć kroki. - odparł łamaną ludzką mową. - Za daleko, by było gdzie wracać. Do trupów, do sępów, do spalonych chat.
-
Dzięki Ci losie - zbieg. Nie musi się martwić oprychami jakiegoś bogacza.
- Więc odpoczywaj. Tutaj jesteś bezpieczny. Za chwilę przyniosę coś do jedzenia. - Jeżeli nie protestował w jakikolwiek sposób i spokojnie leżał, poszła po jedzenie. -
Nawet gdyby chciał, nie miał na to sił, więc gdy powróciłaś do niego z posiłkiem, zastałaś go w tym samym miejscu, co wcześniej.
-
Wiewiur:
Powracając ze swoją ekipą i skradzionym dyliżansem pełnym pozornie bezwartościowych łupów, nie licząc samego pojazdu, koni i broni zabitych w zasadzce ludzi, zauważyłaś, że w samym gospodarstwie było niezwykle cicho i spokojnie. Niby dobrze, ale wszyscy wiedzą, jak to ostatnio się skończyło… -
- Jesteś w stanie samemu zjeść? - spytała się, z lekkimi obawami o jego stan zdrowia. Swoją magią mogłaby coś na to poradzić?
//Zapomniałem w sumie, że ją umie… -
Rose nieco się spięła w reakcji na nagła ciszę i mimowolnie sięgnęła po swoją broń, wyostrzając zmysły.
- Niepokoi mnie ta cisza - rzekła do swoich kompanów, chociaż chyba tylko traper jakkolwiek zareaguje na jej słowa, na co w sumie trochę liczyła. -
Max:
Mivvot wzruszył ramionami, najwidoczniej na temat Magii wiedział jeszcze mniej niż Ty, ale stanowczo przyjął posiłek z Twoich dłoni.
- Dam radę.
Wiewiur:
Nie odpowiedział, drugi bandzior również. Obaj za to wyjęli swoją broń, idąc za Twoim przykładem, jakby również obawiając się, że nagle zza najbliższego budynku wyskoczy jakiś uzbrojony po zęby Ubairg. -
//O magii nie do niego, co bardziej do ciebie jako GMa.
-
//Tak.//
-
//Przepraszam za poślizg :V //
Rose rozpoczęła patrol po gospodarstwie, pokazując innym by zrobili to samo. po ostatnim ataku nie ma pewności, czy kolejny raz nie zostali napadnięci. -
- Nie ruszaj się - mruknęła, przyłożyła dłonie i zaczęła leczyć magią.
-
Wiewiur:
Wszystko było w jak najlepszym porządku. Ty zaś dostrzegłaś niespodziewanego gościa. Niespodziewanego, bo spodziewałaś się Liwiusza, a dostrzegłaś nikogo innego, jak Jannet, jej okazałej sylwetki nie mogłaś pomylić z niczym innym, jadącą powoli do gospodarstwa na prostym wozie, zaprzężonym w dwa konie.
Max:
Szło dość dobrze, kolejne siniaki, krwiaki i inne ślady po razach wymierzanych mu w niewoli znikały, a on widocznie czuł się lepiej, widać to było po jego wyrazie twarzy. Gdy miałaś zająć się leczeniem najgorszej rany, jakby symbolu wypalonego pomiędzy jego łydkami, czegoś na kształt znaku, jak u bydła pędzonego po Wielkich Równinach, sama poczułaś ból. Był to pierwszy taki przypadek, a zdziwienie i cierpienie sprawiły, że nagle przerwałaś leczenie.
Radio:
Po długiej, choć dość nieciekawej podróży, wróciłaś wreszcie do swojego gospodarstwa. -
Skrzywiła się z bólu.
- Co to jest? - spytała się rannego, wskazując wypalony znak. -
Rose
Blondynka miała nieco mieszane odczucia, co do tego co ujrzała na horyzoncie. Niby niezbyt za nią przepada, jednak gdzieś w głębi duszy, cieszyła się na jej widok. W końcu bez niej, mogłoby być jej nieco nudno, nie miałaby za bardzo kogo dręczyć… No, jest Mivvotka, ale ona nigdy nie odpowiada, co w sumie zabiera z takich przytyków dosyć sporą część frajdy. Jednak, naprawdę Rose nie spodziewała się zbyt szybkiego i ogólnie, jakiegokolwiek powrotu Jannet… Ruszyła w jej kierunku, jednemu z oprychów mówiąc, by poszedł po Liwiusza. Ciekawiła ją reakcje tej beczki smalcu, na to, że pierwszym co ona ujrzy, będzie właśnie Rose. Ot, taka próba zdenerwowania na dzień dobry. -
Gdy tylko Jannet zauważyła Rose, zeskoczyła z wozu. Nie miała siły na to, by kłócić się z nią o cokolwiek. Była zmęczona tym wszystkim i czuła, że teraz nawet jedno słowo mogło wystarczyć do tego, aby zaczęła ryczeć jak małe dziecko. Dlatego starając się nie okazywać czegokolwiek, przeszła obok blondynki i nawet na nią nie patrząc, wcisnęła w jej dłonie lejce koni.
– Masz, u-uwiąż je. – Powiedziała słyszalnie złamanym głosem, po czym szybko odeszła od niej, idąc do budynku. Nie chciała by rywalka widziała ją w tym stanie. -
Rose
Jannet kompletnie wybiła Rose z rytmu, bowiem blondynka nie spodziewała się, że jej towarzyszka mogła się zmęczyć aż tak podróżą, że ledwo była w stanie wypowiedzieć jedno proste zdanie. Odruchowo chciała okazać jej jakąś troskę, czy inne podobne zrozumienie, szybko jednak się powstrzymała. Jej pewność siebie, dosyć szybko zniknęła i wprawiła się w dosyć grobowy nastrój, widząc jednooką w takim stanie. Oczywiście, nie chciała by ktokolwiek widział, co się w jej głowie dzieje, jednak ta, niezbyt udanie potrafiła kryć akurat te emocje. Cóż, posłusznie wykonała polecenie Jannet, zdziwiona, jak ta szybko zmieniła jej nastrój. Po uwiązaniu koni, sprawdziła tylko, co znajduje się na wozie, ciekaw czy jednooka powróciła tu samotnie. W końcu poszła szukać, Patrici, ble. Mimo usilnych starań, Rose ciężko było czuć do niej coś bardziej pozytywnego, niż irytację. -
Max:
Jego twarz również wykrzywił grymas bólu, teraz nie byłaś pewna, kogo kontakt ze znakiem zabolał bardziej, ale tubylec nie odpowiedział, a jedynie odwrócił się od Ciebie i zwinął w kłębek.
Radio:
Trafiłaś tam bez problemu. W środku albo nikogo nie było, albo nikt nie dawał znaków życia.
Wiewiur;
Samotnie. Na wozie znajdowały się skromne już zapasy wody i suchego prowiantu, sugerujące długą podróż, płócienny worek pełen broni palnej, białej i amunicji oraz kilka przeciętych lin oraz szmatek. -
Da mu czas. Wróciła do kuchni, aby przygotować obiad dla reszty, tudzież już nakrywać.