Szkarłatna Wyspa
-
//Tak na przyszłość to jednak pisz prościej, jak sam napisałeś to prosty lud, który na dodatek nie włada tym językiem tak dobrze jak swoim ojczystym, więc im prościej i krócej tym lepiej.//
Nie trzeba im było dwa razy powtarzać, ale mogłeś nie ujawniać wszystkich szczegółów, bo albo sam ptak, albo szaleniec odstraszyły część chętnych. Pozostali jednak byli zbyt łasi na złoto, aby zrezygnować, więc usiłowali spełnić twoje polecenie, a choć mężczyzna starał się współpracować, to był niemalże wyrywany z rąk do rąk przez resztę pozostałych na miejscu tłumaczy. -
— Najnowszy na tej wyspie. — odpowiedział barmanowi. — Sam nawet nie wiem, co tu robię, ale tak się złożyło, że tu wylądowałem jakimś cudem.
-
- Znam to uczucie. Ale bywały lepsze historie, był taki jeden Goblin, Krzywus na niego mówiliśmy. Schlał się w karczmie, jak pił z naszymi, a że mówił, że dobry z niego kucharz, to tamci go jeszcze najebanego zabrali na galerę. Do dziś nie wiem, co pili, ale sponiewierało go tak, że obudził się prawie na samej wyspie, przesypiając większość rejsu. Ale ponoć naszym sprzyjał też wtedy wiatr.
Podczas przemowy bez trudu, nie patrząc prawie na to, co robi, napełnił twoją szklankę jakimś trunkiem, wycisnął tam też trochę soku z jakiegoś owocu i zamieszał.
- Ja z kolei dałem się namówić na ten rejs, bo krucho było u mnie z forsą, kapitan dawał żołd i udział w łupach, a wizja zwiedzenia tej części Elarid, gdzie wielu osób nie było wcześniej, kusiła. Skończyło się tak, że jakiś tubylec dziabnął mnie zatrutą strzałką, ledwo przeżyłem. Zanim się do końca wykurowałem dostałem tę fuchę, później wróciłem na galerę, popracowałem trochę nożami i mieczem, a jak poprzedniego barmana zjadły rekiny, to kapitan dał mi tę fuchę. Nie że narzekam, fajna zabawa, ale wróciłbym już do akcji. -
//Ups. Sądziłem że jednak lepiej znają ten język, ergo zgłosili się tłumacze, ale teraz nie potrafię wyjaśnić dlaczego tak myślałem.
I jeśli nie chcesz, aby myślnik był tą kropką, daj przed niego to: /Hm. Dobra, spodziewał się po nich większej kultury. Gwizdnął.
- Halo! Zrobimy inaczej - zaczął. - Wybiorę jednego z Was. I żeby zostać wybranym, musicie wykonać to co powiem - dalej mówił raczej spokojnie i prosto, ale to niedługo: - Połóżcie lewą dłoń na głowie a prawą na brzuchu. Klepcie włosy ręką, jednocześnie tą pod klatką piersiową się masując ruchem okrężnym. Musicie to robić naraz, jednocześnie, inaczej wam tego nie uznam, nie zdacie testu, sprawdzianu - powiedział, specjalnie używając dwóch określeń na jedną rzecz, aby sprawdzić ile znają synonimów (i postraszyć tych kiepskich, że trzeba zrobić coś jeszcze, czego nie zrozumieli). -
//Jak postawi się dwa myślniki to też działa. A co do tych tłumaczy, to właśnie oni się zgłosili, bo przez słowo “tłumacz” rozumiem tutaj wszystkich tubylców, którzy znają też język z verden, a nie tylko własny dialekt.//
Udało ci się odnieść jakiś efekt. Nie można wymagać od nich wiele, bo tłumaczeniem zajmują się pewnie dorywczo, ale też dzięki temu udało ci się odsiać część chętnych. Ze wszystkich ćwiczenie to w sposób prawidłowy wykonały może trzy osoby. Około ośmiu, jeśli liczyć też tych, którzy dostatecznie szybko podchwycili ruchy reszty i je naśladowali. -
— A ja chciałem kupić jakieś książki, ktoś polecił tego kapitana i tak tu wylądowałem. Może biłem się z jakimiś piratami i wylądowałem na wyspie, która jest daleko od kontynentu, ale przez większość życia podróżuję, zapuszczam się w ruiny, szukam cennych rzeczy, więc nie jest mi to tak bardzo obce.
-
- Ruin to tu nigdy nie widziałem, nawet jak jakaś wioska opustoszeje, to dżungla zabiera co jej w kilka tygodni. Ale na braki wrażeń nie powinieneś narzekać, zabawa tutaj raczej przednia.
-
- O nienienienie. Wy, sio! - krzyknął do piątki zgapiaczy. - A Wasza trójka… oto ostateczny test. Zadam Wam za chwilę jedno pytanie. Każdy z Was będzie musiał odpowiedzieć na nie po kolei. Ten kto pierwszy się odezwie, ma mówić do końca Nie ma powtarzania czy zgapiania od poprzednich. Kryteriów nie podam. A oto pytanie: Jak to jest być tubylcem? Dobrze?
-
//Szanuję.//
Po tym teście został tylko jeden, który zafundował ci dość długą przemowę, wedle której to nie ma tak, że dobrze, czy nie dobrze, a gdyby miał powiedzieć, co ceni w życiu najbardziej, to dżungla, dżungla, która go karmi, która daje ptasi śpiew, a dziś jest tłumaczem, jutro będzie ot, choćby, znaczy się, sadzić palmy kokosowe i tak dalej. -
///Panie Kuba, mogę wrócić? Jeżeli tak, to napisz, w jakiej sytuacji.
-
— Tak, na braki wrażeń nie będę narzekać. Dżungla ma to w sobie, że jest niezwykle bogata w przeróżne zwierzęta i rośliny, które mogą być bardzo ciekawe dla ludzi takich jak ja. Ale i tak wolę ruiny i grobowce, bo są dużo cenniejsze.
W końcu wziął szklankę w swoją dłoń, zbliżył ją do swojego nosa, powąchał i wziął mały łyczek. Jeżeli napój był mocny, to wypił go jednym chlustem. -
Vader:
//Od ostatniego posta, póki co wątek robimy leniwie, wszyscy się bawią i za dzień czy dwa w świecie gry dopiero ruszę z dalszą częścią głównej fabuły.//
Zohan:
Piłeś mocniejsze, ale szczyny to też nie były. Smakowało też dość dobrze, czegoś takiego jeszcze nie piłeś, więc pewnie pędzono to z jakichś lokalnych owoców i innych składników.
- Chłopaki się zakładają, krążą plotki. - mruknął pod nosem barman po kilku chwilach. - Ponoć kapitan coś znalazł, ale nikt nie wie, gdzie ani czemu ma to służyć. Ale wszyscy wiemy, że będzie się trzeba namachać mieczem, żeby to zdobyć. -
Idealnie! Idealnie!
- No, dobra. Poproś go o opisanie spotkania z tym wielki, czarnym i groźnym ptakiem. Ważne, aby też powiedział jak przeżył, gdzie go spotkał i co według niego mogło wpłynąć na taki nietypowy przebieg wydarzeń. -
Rozmowa między dwójką tubylców w ich ojczystej mowie była długa, momentami burzliwa, pełna uniesień i gestów, kiedy indziej obaj ściszali głos tak, że ledwo coś słyszałeś. Dopiero po dobrych dziesięciu minutach tłumacz zreferował ci z grubsza, że mężczyzna był kiedyś myśliwym i wybrał się na polowanie z dwójką swoich synów, tak jak nakazuje obyczaj, aby od młodości oswajali się z dżunglą, jak dźwiękami, wyglądem, zapachem, niebezpieczeństwami, a także poznali podstawy polowania. Byli wówczas dziećmi, nie osiągnęli jeszcze męskiego wieku. To właśnie wtedy jeden z tych wielkich ptaków zabił jednego z jego synów. Drugiego mężczyzna pochwycił i rzucił się z nim w szaleńczy bieg prosto do wioski. Jednak widok bestii go prześladował, zarzeka się, że widział, jak wielki ptak przesiaduje na gałęziach drzew na skraju dżungli i wpatruje się w niego i jego syna. Od tej pory zabronił mu wchodzić do dżungli, ale niewiele to dało i po kilku miesiącach bestia zaatakowała ponownie, porywając chłopca w swoich szponach. Było to o tyle nietypowe, że to był pierwszy znany tłumaczowi i samemu myśliwemu przypadek, gdy taki atak miał miejsce poza dżunglą. Od tej pory mężczyzna żył w traumie, opuścił wioskę i żył w odosobnieniu. Podjął kilka prób wybrania się do dżungli i zabicia ptaka, jednak za każdym razem zawracał na samym skraju dżungli. Opowiadał też, że skrzek bestii prześladuje go po dziś dzień, tak jak krzyk jego synów, a także słyszał czasem w nocy uderzenia o dach swojej chaty, jakby siadał tam ten monstrualny drapieżnik, czy chrobotanie dużego, zakrzywionego pazura po zabitych deskami oknach.
-
Hmmm… musiał przyznać, że było to ciekawe, porównując do jego spotkania. Potrzebował jeszcze paru szczegółów:
- A byłbyś w stanie opisać śmierć obu? Jak się wtedy zachowywaliście? Co robiliście? Co on robił? - spytał się szaleńca, licząc że tłumacz przekaże. Po chwili spojrzał się właśnie na niego. - Macie tu jakiegoś ornitologa, czyli osobę badającą zachowania ptaków? Niekoniecznie z okolicznej ludności, co też z zewnątrz. -
W odpowiedzi tłumacz dostał to, czego właściwie mogłeś się spodziewać, czyli zwyczajnie po mordzie, a mężczyzna odszedł, mamrocząc coś gniewnie pod nosem.
-
Westchnął.
- Tylko uważaj na gobliny! - krzyknął jeszcze.
Rzucił mu dwie monety (druga za obrażenia cielesne).
- Dzięki za pomoc, a tu premia. Jak się nazywasz? Chcę wiedzieć o kogo się pytać ludzi, jak znów będę potrzebował pomocy w tłumaczeniu - powiedział. - I jak? Wiesz gdzie jest tu jakiś ornitolog? -
- Tortortukank. - odparł i chyba było to jego imię. Albo obraził cię w swoim języku, bo wrobiłeś go w bójkę, nie byłeś pewien. - Łowcy. - dodał już w bardziej zrozumiały sposób, wskazując w kierunku, gdzie już byłeś. Najwidoczniej nie było tu nikogo, kto zajmował się stricte ptakami, a jeśli ktoś już coś wiedział, to właśnie zwykli łowcy i myśliwi.
-
- Zapamiętam - powiedział. Co prawda sam pewnie dawno zapomni, ale od czego jest przewijanie pamięci w górę strony, kiedy będzie trzeba? - Bywaj! - pożegnał się jeszcze, udając się ponownie ku łowcom.
-
Tym razem było ich o wiele mniej, większość zapewne przebywała teraz na łowach, w dżungli. Twoje pojawienie nie wywołało tym razem wielkiej furory, ale też nikt nie miał zamiaru chwytać za broń na twój widok.