Federacja Starej Huty
-
Żołnierz uniósł brew, jednak po chwili się odezwał.
- Dobra, pójdziesz ty i kilku naszych stalkerów. Formować oddział, reszta zna rozkazy. Rozejść się!
Zapanował spory ruch, w którym goniec momentalnie przepadł, zapewne niosąc kolejne meldunki. Już po chwili mieszkanie opustoszało, pozostawiając na miejscu kilku sztabowców oraz stalkerów. Pojawił się też jeden specjals, wyglądający o wiele lepiej, niż poprzednia grupa uderzeniowa, chociaż także widoczne były na nim świeże rany. -
Ustawił się razem z resztą oddziałów ochotników, w duchu licząc na to, że Wiking zadba o to, by Hip dotarł cały i bezpieczny na tereny nie objęte wojną.
— To co teraz? — Rzucił pytanie w eter. -
- Wychodzimy na ulicę, skąd przyszły posiłki z Galery, i idziemy wzdłuż, posterunek chorążej był na końcu ulicy.
Wyjaśnienie zdwakowe, mimo że faktycznie wyczerpujące. Plotki musiały się już rozejść, bo jakoś nikt nie miał ochoty śpiewać pieśni wojennych, świętując powodzenie kontruderzenia.
Grupa bojowa, jak psy myśliwskie szybko i sprawnie wróciła do pamiętnego okienka, przez które zaczęła się cała ta niechlubna przygoda. Od tej strony, marsz w prawo oznaczałby powrót na ziemie byłych policjantów, toteż siły Federacji ruszyły w lewo, ulicą mającą po bokach duże połacie brudnej ziemi, będącej kiedyś trawnikami z drzewami. Teraz trawy rosnąć nie chce, drzewa lata temu lokalsi wykorzystali na własne potrzeby, a powybijane okna z okolicznych bloków co chwila straszyły odbłyskami przypominającymi lunety karabinów snajperskich. Niczym puste mieszkania celujące lufami swych okiennic w grupkę powoli idących mężczyzn. -
Marley pozostawał czujny, idąc na tyłach grupy. Odblaski były odblaskami, ale w momencie, w którym któryś z nich okaże się wizjerem wroga, wolał być gotowy do padnięcia na ziemię przy najbliższej możliwej osłonie. Nie wiedział, w co się pakowali, dlatego ściskając hokej w dłoniach, chciał być przygotowany na najgorsze.
-
Najgorsze obawy się potwierdziły, jednak dopiero u szczytu ulicy, zaraz przed samym blokiem, w którym miała mieć posterunek Kicińska. Z jednego z okien po drugiej stronie posypały się strzały. Chaotyczne, niecelne, jednak wciąż stanowiące zagrożenie. Dudnienie, które przyszło ze strzałami, przypomniało ci czasy wielkiej wojny w mieście. Był to jakiś poważny sprzęt, może nawet WKM, broń której w okolicy nie widziało się już od lat.
-
Wtedy przez umysł Marleya przebiegła myśl, że konflikt w tym zakątku woli mógł prędko rozrosnąć się na tyle, by włączyć w siebie mniejsze frakcje - czy do lokalnej wojenki ktoś wyciągał by takie zabawki?! Szybko jednak strząsł z siebie ten pomysł, nie ze względu na jego prawdopodobieństwo, ale z względu na to, że wolał nawet nie myśleć o kolejnej wielko-skalowej wojnie.
Wraz z innymi pobiegł na klatkę bloku Kicińskiej, bo chociaż strzały jakie im podarowano nie trafiły, to wolał nie ryzykować sprawdzaniem celności kolejnych.
-
- A taka wasza mać! Możecie sobie w dupę wsadzić tego gorącego pręta! - Z góry usłyszałeś mocny, kobiecy głos, przypominający nauczycielkę w podstawówce strofującą niesfornych uczniów. Po czym z mieszkania nad wami padło kilka strzałów z muszkietów, broni z której produkcji Federacja jest słynna. Wymiana ognia zakończyła się równie szybko, jak się zaczęła, każda ze stron oszczędzała cenną amunicję.
- A wy co?! Kolejna gębą do wykarmienia?! Jak nie macie kilku konserw ze sobą, to wypierdalać mi z powrotem pod tego kaema! -
Wbrew wyobrażeniom Marleya, Kicińska wciąż żyła i sądząc po odgłosach, chyba nie zamierzała szybko zdechnąć - wreszcie jakieś pozytywne wiadomości! Rozejrzał się dookoła, co robiła reszta grupy?
-
Podobnie jak i ty, rozłożyli się na klatce próbując złapać oddech. U szczytu schodów pojawiła się kobieta niska, dość krępa, co było raczej rzadkim widokiem w obecnych czasach. Włosy miała czarne jak smoła, obcięte dość krótko ale jednak po kobiecemu, jak to było modne w tamtych czasach.
- Co, języki wam tam odstrzelili przy samej dupie?! Może to i lepiej, przynajmniej źryć nie będziecie za dużo! -
,Ona urwała się z podstawówki czy z obozu wojskowego?" Pomyślał, jednak wolał nie siedzieć dalej bezczynnie, by jeszcze bardziej nie prowokować wojskowej, Wstał, chwytając hokej oburącz, by pokazać że jest gotowy do działania.
-
- Pawelec, rozstaw ich na wartach, chłopaki już ledwo zipią!
Po chwili z góry zszedł mężczyzna w średnim wieku, ubrany w coś, co miało przypominać mundur, uszyte ze strzępów. Bez słowa zabrał was do kilku mieszkań na różnych piętrach, a tam kolejno zmienialiście żołnierzy, który już tylko podpierali się nosami. -
— Ranna szychta przybyła — Marley pozwolił sobie na odrobinę humoru, mijając zmienianego żołnierza.
Rozejrzał się po przydzielonym mu stanowisku. Skąd mógł przyjść wróg?
-
Żołnierze się rozbili obozami, nie starając się na żarty. Trafił ci się posterunek na pierwszym piętrze naprzeciwko bloku Ligii, jak większość.
- Pierwszy raz, co? Czekamy aż kibole wystrzelają pestki i idziemy bezpośrednio - Jeden z żołnierzy, co najmniej dwa razy młodszy od ciebie, ale wyglądający jakby przeżył ze trzy razy tyle, co ty. -
Marley zmarszczył brwi.
— Nie cierpię czekania… — Westchnął, opierając się na hokeju. — Ale mus, przewóz - trzeba. -
- Chcesz, to idź - Przewrócił oczami - Ja jednak wolę zachować naturalną ilość otworów w ciele. No chyba, że sytuacja jest poważna, to może podejdziemy do nich po zmroku.
-
— Myślisz, że ilu ich tam siedzi? — Wskazał wzrokiem na blok Kiboli.
-
- Ciężko powiedzieć, strzelają z jakiegoś kaema. To może być równie dobrze jeden desperat, jak i dziesięciu chłopa z oddziału wypadowego. Właśnie dlatego próbujemy brać ich na przeczekanie.
-
Ten post został usunięty!
-
— Czyli mus, przewóz. — Powtórzył swoje słowa sprzed chwili. — No to sobie poczekamy.
Przycupnął gdzieś pod ścianą, rzucając od czasu do czasu pobieżnym wzrokiem na swoich towarzyszy, ciekawy tego z kim przyjdzie mu szturmować kiboli. -
Obsada wyglądała na mocno zmęczoną. Nie wiadomo, od jak dawna trzymają ten posterunek. Z góry padło kilka pojedynczych strzałów, na co Liga odpowiedziała krótkim przeciągnięciem serii po ścianach. I tak sytuacja wyglądała przez kolejnych kilka godzin, aż o zmierzchu przyszedł jakiś podoficer i wezwał was do innego mieszkania na naradę.