Federacja Starej Huty
-
Wtedy przez umysł Marleya przebiegła myśl, że konflikt w tym zakątku woli mógł prędko rozrosnąć się na tyle, by włączyć w siebie mniejsze frakcje - czy do lokalnej wojenki ktoś wyciągał by takie zabawki?! Szybko jednak strząsł z siebie ten pomysł, nie ze względu na jego prawdopodobieństwo, ale z względu na to, że wolał nawet nie myśleć o kolejnej wielko-skalowej wojnie.
Wraz z innymi pobiegł na klatkę bloku Kicińskiej, bo chociaż strzały jakie im podarowano nie trafiły, to wolał nie ryzykować sprawdzaniem celności kolejnych.
-
- A taka wasza mać! Możecie sobie w dupę wsadzić tego gorącego pręta! - Z góry usłyszałeś mocny, kobiecy głos, przypominający nauczycielkę w podstawówce strofującą niesfornych uczniów. Po czym z mieszkania nad wami padło kilka strzałów z muszkietów, broni z której produkcji Federacja jest słynna. Wymiana ognia zakończyła się równie szybko, jak się zaczęła, każda ze stron oszczędzała cenną amunicję.
- A wy co?! Kolejna gębą do wykarmienia?! Jak nie macie kilku konserw ze sobą, to wypierdalać mi z powrotem pod tego kaema! -
Wbrew wyobrażeniom Marleya, Kicińska wciąż żyła i sądząc po odgłosach, chyba nie zamierzała szybko zdechnąć - wreszcie jakieś pozytywne wiadomości! Rozejrzał się dookoła, co robiła reszta grupy?
-
Podobnie jak i ty, rozłożyli się na klatce próbując złapać oddech. U szczytu schodów pojawiła się kobieta niska, dość krępa, co było raczej rzadkim widokiem w obecnych czasach. Włosy miała czarne jak smoła, obcięte dość krótko ale jednak po kobiecemu, jak to było modne w tamtych czasach.
- Co, języki wam tam odstrzelili przy samej dupie?! Może to i lepiej, przynajmniej źryć nie będziecie za dużo! -
,Ona urwała się z podstawówki czy z obozu wojskowego?" Pomyślał, jednak wolał nie siedzieć dalej bezczynnie, by jeszcze bardziej nie prowokować wojskowej, Wstał, chwytając hokej oburącz, by pokazać że jest gotowy do działania.
-
- Pawelec, rozstaw ich na wartach, chłopaki już ledwo zipią!
Po chwili z góry zszedł mężczyzna w średnim wieku, ubrany w coś, co miało przypominać mundur, uszyte ze strzępów. Bez słowa zabrał was do kilku mieszkań na różnych piętrach, a tam kolejno zmienialiście żołnierzy, który już tylko podpierali się nosami. -
— Ranna szychta przybyła — Marley pozwolił sobie na odrobinę humoru, mijając zmienianego żołnierza.
Rozejrzał się po przydzielonym mu stanowisku. Skąd mógł przyjść wróg?
-
Żołnierze się rozbili obozami, nie starając się na żarty. Trafił ci się posterunek na pierwszym piętrze naprzeciwko bloku Ligii, jak większość.
- Pierwszy raz, co? Czekamy aż kibole wystrzelają pestki i idziemy bezpośrednio - Jeden z żołnierzy, co najmniej dwa razy młodszy od ciebie, ale wyglądający jakby przeżył ze trzy razy tyle, co ty. -
Marley zmarszczył brwi.
— Nie cierpię czekania… — Westchnął, opierając się na hokeju. — Ale mus, przewóz - trzeba. -
- Chcesz, to idź - Przewrócił oczami - Ja jednak wolę zachować naturalną ilość otworów w ciele. No chyba, że sytuacja jest poważna, to może podejdziemy do nich po zmroku.
-
— Myślisz, że ilu ich tam siedzi? — Wskazał wzrokiem na blok Kiboli.
-
- Ciężko powiedzieć, strzelają z jakiegoś kaema. To może być równie dobrze jeden desperat, jak i dziesięciu chłopa z oddziału wypadowego. Właśnie dlatego próbujemy brać ich na przeczekanie.
-
Ten post został usunięty!
-
— Czyli mus, przewóz. — Powtórzył swoje słowa sprzed chwili. — No to sobie poczekamy.
Przycupnął gdzieś pod ścianą, rzucając od czasu do czasu pobieżnym wzrokiem na swoich towarzyszy, ciekawy tego z kim przyjdzie mu szturmować kiboli. -
Obsada wyglądała na mocno zmęczoną. Nie wiadomo, od jak dawna trzymają ten posterunek. Z góry padło kilka pojedynczych strzałów, na co Liga odpowiedziała krótkim przeciągnięciem serii po ścianach. I tak sytuacja wyglądała przez kolejnych kilka godzin, aż o zmierzchu przyszedł jakiś podoficer i wezwał was do innego mieszkania na naradę.
-
Oficerowie, podoficerowie… W tych czasach, to wszystko przypominało Marleyowi zabawę w żołnierzy i nadawanie sobie tytułów. I faktycznie może byłaby to zabawa, gdyby nie to, że ludzie ginęli w niej i on sam miał na to szansę. Zebrał się i zgodnie z wezwaniem stawił się na naradę.
-
Jak można się było spodziewać, to Kicińska prowadziła zebranie.
- Jak się dowiedziałam od naszych nowych darmozjadów, sztab sra po łapach i mnie szuka jak czystej wody. Ale podle obecnej sytuacji, trzymamy te łyse pały w szachu. Więc wyjście jest jedno, po ciemaku wchodzi do tamtej ruiny, daje im w łeb i się zwijamy. W tym czasie goniec skoczy do naszych, a my zgodnie z planem wchodzi na Wielką Płytę i prosimy o tranzyt. Potem będzie z górki, zakończymy wojnę z siedem godzin. Pytania? -
— Żadnych, psze pani. —Mruknął pod nosem, śmiejąc się z dawki podstawówkowego humoru. Nie umiał się pozbyć z głowy obrazu Kicińskiej-nauczycielki. Pewnie gdyby był młodszy, a czasy inne, to zarobiłby od niej niejedną lufę z majcy. Jednak nie mógł jej odmówić swoistej charyzmy, baba umiała szybko i dosadnie przekonać do planu i to mu nawet imponowało.
-
- Mam nadzieję, że języki wam pouciekały w dupy z głodu, a nie ze strachu. Bo na to pierwsze jeszcze jakoś da radę poradzić, kibole pewnie mają żarcie. A już na pewno bimber na strach ale pijaństwa nie toleruję!
Ostatnie wykrzyczała i uderzyła pięścią w stary stół, który się złożył jak tekturowe pudełko.
- Wracać na stanowiska i czekać na sygnał! -
— Tak jest, psze pani! — Teraz już nie mógł powstrzymać się przed dodaniem tego głośniej, jednocześnie nie wychodząc spod piorunującego wrażenia, jakie kobieta przed chwilą sprawiła. Do cholery, facetowi zdolnemu do połamania stołu pięścią należało aby pogratulować krzepy, a co dopiero babie!
Zastosował się do rozkazu i wrócił na wyznaczoną wcześniej pozycję, czekając na sygnał do ataku.