Federacja Starej Huty
-
— Ranna szychta przybyła — Marley pozwolił sobie na odrobinę humoru, mijając zmienianego żołnierza.
Rozejrzał się po przydzielonym mu stanowisku. Skąd mógł przyjść wróg?
-
Żołnierze się rozbili obozami, nie starając się na żarty. Trafił ci się posterunek na pierwszym piętrze naprzeciwko bloku Ligii, jak większość.
- Pierwszy raz, co? Czekamy aż kibole wystrzelają pestki i idziemy bezpośrednio - Jeden z żołnierzy, co najmniej dwa razy młodszy od ciebie, ale wyglądający jakby przeżył ze trzy razy tyle, co ty. -
Marley zmarszczył brwi.
— Nie cierpię czekania… — Westchnął, opierając się na hokeju. — Ale mus, przewóz - trzeba. -
- Chcesz, to idź - Przewrócił oczami - Ja jednak wolę zachować naturalną ilość otworów w ciele. No chyba, że sytuacja jest poważna, to może podejdziemy do nich po zmroku.
-
— Myślisz, że ilu ich tam siedzi? — Wskazał wzrokiem na blok Kiboli.
-
- Ciężko powiedzieć, strzelają z jakiegoś kaema. To może być równie dobrze jeden desperat, jak i dziesięciu chłopa z oddziału wypadowego. Właśnie dlatego próbujemy brać ich na przeczekanie.
-
Ten post został usunięty!
-
— Czyli mus, przewóz. — Powtórzył swoje słowa sprzed chwili. — No to sobie poczekamy.
Przycupnął gdzieś pod ścianą, rzucając od czasu do czasu pobieżnym wzrokiem na swoich towarzyszy, ciekawy tego z kim przyjdzie mu szturmować kiboli. -
Obsada wyglądała na mocno zmęczoną. Nie wiadomo, od jak dawna trzymają ten posterunek. Z góry padło kilka pojedynczych strzałów, na co Liga odpowiedziała krótkim przeciągnięciem serii po ścianach. I tak sytuacja wyglądała przez kolejnych kilka godzin, aż o zmierzchu przyszedł jakiś podoficer i wezwał was do innego mieszkania na naradę.
-
Oficerowie, podoficerowie… W tych czasach, to wszystko przypominało Marleyowi zabawę w żołnierzy i nadawanie sobie tytułów. I faktycznie może byłaby to zabawa, gdyby nie to, że ludzie ginęli w niej i on sam miał na to szansę. Zebrał się i zgodnie z wezwaniem stawił się na naradę.
-
Jak można się było spodziewać, to Kicińska prowadziła zebranie.
- Jak się dowiedziałam od naszych nowych darmozjadów, sztab sra po łapach i mnie szuka jak czystej wody. Ale podle obecnej sytuacji, trzymamy te łyse pały w szachu. Więc wyjście jest jedno, po ciemaku wchodzi do tamtej ruiny, daje im w łeb i się zwijamy. W tym czasie goniec skoczy do naszych, a my zgodnie z planem wchodzi na Wielką Płytę i prosimy o tranzyt. Potem będzie z górki, zakończymy wojnę z siedem godzin. Pytania? -
— Żadnych, psze pani. —Mruknął pod nosem, śmiejąc się z dawki podstawówkowego humoru. Nie umiał się pozbyć z głowy obrazu Kicińskiej-nauczycielki. Pewnie gdyby był młodszy, a czasy inne, to zarobiłby od niej niejedną lufę z majcy. Jednak nie mógł jej odmówić swoistej charyzmy, baba umiała szybko i dosadnie przekonać do planu i to mu nawet imponowało.
-
- Mam nadzieję, że języki wam pouciekały w dupy z głodu, a nie ze strachu. Bo na to pierwsze jeszcze jakoś da radę poradzić, kibole pewnie mają żarcie. A już na pewno bimber na strach ale pijaństwa nie toleruję!
Ostatnie wykrzyczała i uderzyła pięścią w stary stół, który się złożył jak tekturowe pudełko.
- Wracać na stanowiska i czekać na sygnał! -
— Tak jest, psze pani! — Teraz już nie mógł powstrzymać się przed dodaniem tego głośniej, jednocześnie nie wychodząc spod piorunującego wrażenia, jakie kobieta przed chwilą sprawiła. Do cholery, facetowi zdolnemu do połamania stołu pięścią należało aby pogratulować krzepy, a co dopiero babie!
Zastosował się do rozkazu i wrócił na wyznaczoną wcześniej pozycję, czekając na sygnał do ataku.
-
Po oczekiwaniu, które zdawało się być wiecznością, zapadła wreszcie noc. Ciemna niczym mrok tunelu, gruba pokrywa chmur zasłoniła księżyc i gwiazdy. Kolejne minut ciągnęły się niczym paskudny stalkerski kleik obiadowy. I dopiero wtedy, w kompletnej ciszy, niemal kościelnej, nastąpiła zbiórka. Oddział sunął niczym duchy, z wolna prąc w stronę budynku, który w każdej chwili mógł wypluć z siebie całe wiadro gorącego ołowiu.
-
Jedyne na co mógł teraz liczyć, to że ani żaden błysk, ani żaden brzdęk, ani nawet najcichszy odgłos nie zdradzą posuwającego się naprzód oddziału. Jeżeli dotrą do bloku, rozpocznie się jatka, był tego pewien, więc cały ich sukces polegał właśnie na dotarciu do bloku. Krocząc wraz z innymi na koniuszkach swoich palców, przytrzymując dłońmi całe swoje wyposażenie, by te nie wydało żadnego dźwięku, zastanawiał się nad tym, co powiedzieliby o nich żołnierze przeszłych wojen, Ci którzy już od dawna wąchają kwiatki od spodu. Wojny po wojnie wszystkich wojen nie umywały się do wielkich konfliktów sprzed dekad… ale może to dobrze? Ciekawe jaki jest ich bilans; więcej ludzi umiera dzisiaj czy umierało niegdyś? Marley nie znał nikogo, kto prowadziłby takie statystki i szczerze, chyba wolał ten stan rzeczy, bo choć wiedział że prędzej czy później przyjdzie mu stać się częścią tej tabeli, to nieszczególnie mu się do tego spieszyło.
-
W największym skupieni dotarliście do klatki. Oddział się rozdzielił i zaczął kolejno zaglądać do mieszkań. Wciąż pełna cisza wskazywał, że kiboli nie ma na dole i muszą zajmować wyższe piętra, jednocześnie nie zdając sobie sprawy z tego, że wróg właśnie wkroczył do ich posterunku. Teraz wszystko się rozegra w ciągu kilku minut.
-
W filmach zawsze wyglądało to lepiej, dzielni komandosi otwierający drzwi z kopniaka by rozstrzelać złych terrorystów, wszędzie błysk i huk wystrzałów, najlepiej w akompaniamencie ACDC, Gunsesów albo jakiś innych amerykańskich franc…
Szedł wraz z resztą grupy przez ciche, ciemne korytarze. Tym razem bez samopału w dłoni, a z zdobyczną bronią przewieszoną przez plecy. W rękach ściskał, coraz to bardziej niecierpliwie, zaufany hokej, kiedyś prezent, później pamiątkę, teraz broń. Wiedział, że zaraz roztrzaska nim czyjąś czaszkę albo to jego kości zostaną zgruchotane. Zazwyczaj nie był tak bojowo nastawiony, martwił się o to, by swe cele tylko nokautować, nie zabijać. Teraz było inaczej. Po pierwsze, to już nie było zlecenie, to była wojna. Po drugie, to już nie byli ludzie, to byli kibole, których nienawidził tym bardziej, że kiedyś przewinął się przez ich szeregi, był jednym z nich. Znajome twarze, które przypominały mu osobę, o której istnieniu chciał zapomnieć najbardziej. Po trzecie, kibole utracili wszelkie predyspozycje to bycia nazwanym człowiekiem po tym, co zobaczył w piwnicach. Ludzie nie robili takich rzeczy, chciał w to wierzyć. Nawet zwierzęta nie dopuszczały się takich zbrodni. Może później będzie żałował myśli, jakie towarzyszyły mu idąc do walki. Może.
Nie słyszał prawdziwej, amerykańskiej muzyki od lat. Odkąd bomby spadły na Ziemię, pojęcie terroryzmu stało się zbyt wąskie, by skutecznie je stosować. Komandosi? Dla niego w dzisiejszych czasach komandosem była Kicińska, która potrafiła rozwalić stół siłą gołej pięści, Owca, która walczyła w nie swojej wojnie, Wiking, który jako pierwszy wkraczał do zajętych przez wroga ruin i Młody na równi z nimi wszystkimi, za to że po prostu przetrwał. On też był komandosem tego martwego świata.
Pojęcie dobra i zła też zamazywało się z czasem, ale dzisiaj Marley, zaciskając coraz bardziej napięte mięśnie na ciężkiej, tępej broni, był pewien, że to co zobaczył w piwnicach było złem. I tak samo wiedział, że dobrem będzie położenie kresu temu złu. Dlatego właśnie dziś nie martwił się o to czy osoba, której czaszka pęknie na mikre części po otrzymaniu ciosu śmiercionośnym obuchem, przeżyje. Dziś dla kiboli nie był dzień przeżycia.
-
Z każdym kolejnym krokiem w górę, nerwy były coraz bardziej napięte u każdego z wojaków. W powietrzu praktycznie było czuć zapach determinacji. Po minięciu pustego parteru, oddział skierował się na pierwsze piętro, nastąpił moment grozy. Ktoś kopnął odłamek cegły, który z hukiem godnym kolejnej apokalipsy, potoczył się w dół. Kilka sekund, ciągnących się jak godziny, i było już wiadome, że kibole nie wystawili warty, bądź strażnik bezczelnie spał na stanowisku.
Oddział ponownie ruszył w górę i już po chwili wszedł na piętro. Ludzie rozeszli się po mieszkaniach, to w którym się znalazłeś, było już zajęte. Do każdego z pokojów weszło po jednej osobie, tobie w udziale przypadł taki, gdzie dwóch karków śpiących w kącie na starcie szmat. -
Stanął nad parą śpiących, patrząc na nich z góry. Prawie chciał powrócić do swojego codziennego, litościwego ja i tylko pozbawić ich przytomności, związać. Jednak po tym, co zobaczył w piwnicach, prawie znaczyło zbyt mało.
Kibole byli okrutnymi idiotami, którzy zasługiwali na idiotyczną i okrutną śmierć.
W wielkiej ciszy i morderczym skupieniu uklęknął przy pierwszym z nich, delikatnie przyłożył ręce do obu stron jego głowy, kij miał zaraz obok, w gotowości, tak samo trzymany za pazuchą nóż. W jednej sekundzie z całą mocą obrócił jego głowę tak silnie jak mógł, by ukręcić mu kark. To samo uczynił z drugim zwierzęciem.