Dzikie Pogranicze
-
- To Cię zaboli. - odparł, ale podał Ci manierkę. I rzeczywiście, zabolało, była to najpewniej Kosa Śmierci, osławiony alkohol produkcji Krasnoludów, Orków i Drakonidów, a tylko te rasy znosiły go w większej ilości, Ty po jednym łyku czułeś ogromne pieczenie, wręcz żar, w gardle, przełyku i ustach, który stopniowo docierał do żołądka, oczy zaczęły Ci łzawić, a czoło zrosił gęsty pot. Na szczęście koszmar trwał tylko kilka minut, a widząc Twoją reakcję, Krasnolud znowu się zaśmiał, tym razem budząc Leifa.
Ale może dobrze, że tak wyszło, bo po chwili usłyszałeś jakieś okrzyki, a po schodach wieży zaczęli biegać żołnierze,których buty tupały na kamiennych stopniach. -
No pewnie! Krasnoludy, Orkowie i inni tacy nie potrafią pić normalnego wina albo wódeczki, tylko muszą walić w siebie taką truciznę.
Zerwał się z łóżka i uchylił lekko drzwi od pomieszczenia. -
Z daleka dochodziły do Ciebie wypowiedziane przez kogoś komendy, ale nie słyszałeś ich wyraźnie. Natomiast zauważyłeś kilku żołnierzy, w biegu kompletujących broń i ekwipunek, którzy gnali w kierunku źródła głosu i rozkazów, zapewne swego dowódcy.
-
– Coś się szykuje. Pewnie jakaś walka, bo biegają z bronią. – poinformował krasnoluda i Leifa, po czym zamknął drzwi. – Ja i Leif zaczniemy walczyć, jeżeli sytuacja nas do tego zmusi. Na razie będziemy tutaj siedzieć i czekać.
-
- Srać kurwa pod siebie, a nie czekać. - fuknął Krasnolud, sprawnie podnosząc się z miejsca, pomimo ilości tak mocnego trunku, jaki w siebie wlał. - Jak coś ich zajebie, to zajebie też nas, a my nie spieprzymy, bo siedzimy tutaj. Lepiej już jest iść na górę, pomachać trochę toporem, a jak się okaże, że ci tutaj przegrywają, to spierdalamy. A przynajmniej ja. Bo Was to jednak chuj wie, człowieczki.
-
No cóż, krasnolud go przekonał.
– Jestem pół elfem, pół człowiekiem. Tak na przyszłość, ale tobie to pewnie bez różnicy. – poprawił go. – Leif, idziemy. -
- Chwalenie się, że jesteś z drzewojebów, to zły pomysł przy każdym szanującym się Krasnoludzie. - odparł tamten i opuścił pomieszczenie, od razu kierując się schodami na górę.
-
//Parsknąłem z “drzewojebów”//
Wyszedł z pomieszczenia razem z Leifem i zamknął drzwi za sobą, a następnie powędrował za Krasnoludem.
-
//Stale używany przeze mnie epitet na Elfy od kilku lat, choć nie ja go wymyśliłem.//
Tam też zastaliście żołnierzy, zbrojnych w miecze, włócznie i tarcze, którzy ustawiali się półkolem przy wejściu, a inni, z łukami, kołczanami pełnymi strzał i oszczepami gnali jeszcze wyżej, na kolejne piętra wieżycy. Nie trzeba dodawać, że zostaliście zaatakowani, a ostatnie przygody na tych terenach nie pozostawały złudzeń, kto czai się na zewnątrz. -
– Chyba nie muszę mówić, co zrobimy, jeżeli będziemy przegrywać? – szepnął do Leifa.
-
- Rozejrzę się za jakimś tylnym wyjściem. - odparł, doskonale rozumiejąc, co masz na myśli, i odszedł na poszukiwania.
- Śmierdzunce Urki. - mruknął pod nosem Krasnolud, pociągając łyka z manierki. -
– Lepiej by było, gdybyś był trzeźwy.
-
Krasnolud jedynie parsknął śmiechem, ale ten po chwili zagłuszyło to, co stało się później: Orkowie musieli być o wiele lepiej zorganizowaną bandą, bo albo mieli katapultę, albo Maga Ziemi, gdyż nagle przez drzwi wpadł wielki głaz, który je kompletnie wyłamał, miażdżąc przy okazji trzech pechowych żołnierzy, a przez taką oto wyrwę zaczęli wdzierać się pierwsi Zielonoskórzy, jak na razie zwarci z pozostałymi przy życiu strażnikami.
-
Że sprawy nabiorą takiego szybkiego tępa, to się nie spodziewał… Wycofał się na tył najbardziej jak jest to możliwe, ale dalej będąc w polu walki.
-
Pierwsi Orkowie padli trupem, strażnicy wciąż mieli dość zwartą formację i małą przestrzeń do obrony, proste pchnięcia włóczni wystarczały, ale Orków było coraz więcej i w końcu jeden zdołał przełamać szereg przy użyciu wielkiego młota o kamiennej głowicy, zabijając kilkoma zamachami dwóch Twoich tymczasowych towarzyszy broni, co stworzyło lukę, przez którą wdarli się kolejni zieloni. Przeciwko nim stanęli zaprawieni w bojach ludzie pogranicza, ale nawet oni nie mogę długo wytrzymać, więc zaczęli się cofać, starając się odeprzeć lub zabić przeciwnika w indywidualnych pojedynkach jeden na jednego. Ciebie jeszcze żaden z Orków nie zaatakował, a z kolei Krasnolud sam przejął inicjatywę i jednym ciosem w udo powalił Orka, drugim zaś zrzucił jego głowę z barków, aby potem ruszyć wprost na herszta bandy z wielkim młotem.
-
Nie będzie zgrywać chojraka i latać za krasnoludem i mordować orków. Zacznie to robić, kiedy będzie to konieczne, a na razie poczeka na Leifa.
-
Herszt i Krasnolud zwarli się w śmiertelnym boju, trafiając wreszcie na równych sobie rywali. W wypadku pozostałych walczących nie było tak różowo, ludzie w większości przegrywali.
- Tędy! - usłyszałeś zza pleców, a gdy się odwróciłeś, dostrzegłeś Twojego kompana, wskazującego na jeden z korytarzy wieży. -
– Krasnoludzie! – zawołał, ale nie liczył na to, że ten go usłyszy, a co dopiero za nim ruszy. W końcu to krasnolud. Pobiegł w kierunku Leifa.
-
Ale jednak usłyszał i skinął Ci głową.
- Opóźnię ich i dołączę! - odkrzyknął, chwytając topór oburącz, aby zatrzymać potężny cios młota, a później wyprowadzić solidną kontrę, którą mało co nie rozpłatał Orka. - Muszę jeszcze ubić trochę zielonych sukinsynów! -
– Nikt nie będzie na ciebie czekać! – rzucił, aby Krasnolud ruszył swój zad. – Znalazłeś jakieś wyjście na zewnątrz? – zapytał swojego niewolnika.